Adam Proń: „Jestem Ironmanowym ortodoksem”

Adam Proń sam określa siebie mianem „Ironmanowego ortodoksa”, a w sporcie szuka przede wszystkim możliwości pomagania innym. Za kilka dni wystartuje na mistrzostwach świata w Lahti, ale jak mówi: „będzie to tylko przejażdżka”.

ZOBACZ TEŻ: Maciej Ogrodnik: „Kto miałby lubić uprawiać tak cykliczny, nudny i bolesny sport?” 

Nikodem Klata: W 2022 roku zająłeś 84. miejsce spośród wszystkich AG na mistrzostwach świata w Utah. Jaki masz plan na Lahti?

Adam Proń: Chyba bardziej cenię sobie 14. miejsce na mistrzostwach Europy Ironman na 1/2 z Tallina sprzed 2 tygodni. Naprawdę niewiele zabrakło do TOP10 – a taki wynik na mistrzostwach Europy to już coś, biorąc pod uwagę, że mam 48 lat, więc jestem prawie najstarszy w mojej AG. Różnica między 45 latkiem a prawie 49 latkiem jest duża – to zupełnie inaczej niż te same 5 lat np. pomiędzy 30 a 34 latkiem. 

Co do mistrzostw świata to zamierzam tylko dobrze się bawić – to jedyne założenie. Triathlon to ludzie. A tam „moich ludzi” będzie wielu – trudno nawet znaleźć słowa jak bardzo cieszę się na spotkanie z nimi wszystkimi. Będą prawie wszyscy, których bardzo lubię i szanuję. Ja już w triathlonie osiągnąłem i na swój sposób wygrałem wszystko, co chciałem. Zakwalifikowałem się dwukrotnie na mistrzostwa świata IRONMAN, byłem na ostatnich prawdziwych Hawajach, dwukrotnie zakwalifikowałem się na mistrzostwa Challenge, wiele razy reprezentowałem Polskę na mistrzostwach świata czy Europy na różnych dystansach, ukończyłem Hardą Sukę jako jeden z nielicznych. Chyba nie najgorzej  jak na kolesia, który tak naprawdę nie jest triathlonistą, bo przecież nie umie pływać (śmiech).  

Chcę mocno zaznaczyć, że postrzeganie przeze mnie sportowego sukcesu przez te 4 lata dość mocno się zmieniało. Dziś za sukces uważam to, że w ogóle uprawiam ten sport, że chce mi się codziennie zrobić trening, a czasami nie chce, ale i tak go robię. Czuję wdzięczność, że mogę uprawiać sport – to jest dla mnie właśnie mój największy sukces. Zamierzam to robić do końca życia, więc zapamiętajcie co teraz powiem: kiedyś będę mistrzem świata Ironman. Może w kat M75, może w M80 czy M85, ale będę – jestem tego pewny. 

NK: W ostatnim czasie na organizację IRONMAN spływa sporo krytyki. Ty masz nieco inne zdanie na jej temat – w jednym z wywiadów mówiłeś, że zajmujesz stanowiska dyrektora marketingu i sprzedaży i jesteś pod sporym wrażeniem modelu biznesowego IRONMAN.

AP: Fala krytyki jest jak najbardziej słuszna. Jestem na wielu zagranicznych, anglojęzycznych triathlonowych forach internetowych i grupach na Facebooku i wszędzie światowa społeczność tri jest zniesmaczona tym, jak IRONMAN zdewastował legendę, którą notabene sam stworzył.  

Miałem inne zdanie, ale wtedy kiedy je wypowiadałem, czyli 2 lata temu, okoliczności były zdecydowanie inne. Z zawodowego punktu widzenia byłem pod ogromnym wrażeniem tego jaki system monetyzacji oparty na zarządzaniu emocjami stworzył ówcześnie IRONMAN. Ekskluzywna, unikalna usługa, której nie możesz kupić. Możesz za nią zapłacić ogromne pieniądze, jeśli ją wywalczysz. Nagroda dla nielicznych za „krew pot i łzy”, poświęcenie, miesiące, a w niektórych przypadkach lata treningów ze zwieńczeniem procesu treningowego swoistej „podróży życia do wnętrza samego siebie” w postaci osobistego uczestnictwa w legendarnych zawodach w legendarnym miejscu. 

Niestety dzisiaj już ten opis jest nieaktualny. Dzisiaj już każdy może „kupić” Hawaje. Jako że nadal jestem dyrektorem marketingu i sprzedaży muszę przyznać, że nadal doceniam IRONMANa z biznesowego punktu widzenia. Nie jest sztuką wyprodukować produkt czy usługę. Sztuką jest drogo sprzedać na wysokiej marży. Legendy Hawajów już niestety nie ma, ale sprzedaż slotów idzie dobrze, więc jak mawiają najstarsi amerykańscy górale: „What’s going on? Business is going!”    

NK: W 2022 roku startowałeś na Hawajach, a po zawodach mówiłeś o niepowtarzalnym klimacie tego miejsca. Co myślisz o zmianie lokalizacji na Niceę? Czy mistrzostwa świata w innym miejscu dalej pozostają tym samym? 

AP: Jestem Ironmanowym ortodoksem. Uważam, że mam do tego prawo, ponieważ startowałem i na Hawajach i na jedynych dotychczas mistrzostwach świata IRONMAN  rozgrywanych poza legendarną lokalizacją, więc mam porównanie. Jakkolwiek St.George w Utah było naprawdę fantastyczne, to jednak Hawaje są kilka leveli wyżej, jeśli chodzi o emocje. A przecież o nie właśnie chodzi. Trudno to wyjaśnić. Trzeba tam wystartować. 

W powietrzu czuć legendę, te wszystkie elementy, minieventy poprzedzające główne wydarzenie. Kona zamienia się na ten tydzień w roku w jedno wielkie triathlonowe miasto. Wszędzie spotykasz legendy. Codziennie rano pływasz z Idenem, Blummenfeltem, Frodeno, Andersem czy też tak jak ja miałem okazję, z naszą dumą Robertem Wilkowieckim. W każdej knajpie eventy markowe. Ja, ponieważ mam Canyona, zaglądałem do tej przejętej przez te firmę na spotkania z Sandersem, Frodeno. 

Trudno to wszystko wymienić w krótkim wywiadzie – to trzeba przeżyć. Tak, to komercja, ale najpiękniejsza komercja na świecie. Nie chcę wypowiadać się na temat Nicei, żeby startujących tam moich znajomych i przyjaciół nie urazić, tym bardziej że jeszcze się nie odbyła. Dla mnie to nie są mistrzostwa świata IRONMAN tak jak nie były nimi te w UTAH. Legendarny Wimbledon nie może być rozgrywany na kortach Legii Warszawa, a Grand Prix Formuły 1 Monaco nie może być przeniesione na Tor w Poznaniu. Ale oczywiście każdy ma prawo do własnej opinii. Możemy pięknie się różnić. W Nicei, jestem pewny, będą wyjątkowe, niezapomniane zawody.

NK: Jak sam pisałeś, Hawaje są wspomnieniami na całe życie, z pewnością takimi wspomnieniami zostanie też tegoroczną edycja Hardej Suce. To podobno najbardziej szalona akcja, w jakiej brałeś udział. 

AP: Harda jest wyjątkowa! I w dodatku nie trzeba miliona monet, żeby wziąć w niej udział.  Kocham góry, a szczególnie Tatry, więc zawody w tym miejscu są dla mnie jak msza. Blisko 30 godzin nieprzerwanego wysiłku to podróż dla duszy. Kluczowe są okoliczności przyrody i warunki atmosferyczne. Mistycyzm, jaki tam się dzieje z tobą jako zawodnikiem – skrajne emocje od rezygnacji po euforię, współpraca z suportem, walka z samym sobą. Powtórzę się znowu jak przy tych Hawajach. To trzeba przeżyć. Polecam każdemu. 

To inne przeżycie niż Hawaje. Rzekłbym, że odwrotne – zero komercji. Mnie bardzo odpowiada też konwencja zawodów, którą chłopaki stworzyli. Oprócz trackera, którego masz ze względów bezpieczeństwa, nikt tam nikogo nie sprawdza. Jeśli oszukasz, skrócisz trasę na bieganiu, draftujesz itp. nie dostaniesz kary, ale będziesz musiał z tym żyć do końca, że oszukałeś podczas przygody swojego życia. Ja bym nie potrafił. Harda to nie triathlon. To taka trochę osobna kategoria „adventure”. Każdy, kto wystartuje, będzie zachwycony. Można też zrobić „po bożemu”, czyli najpierw zacząć jako suport uczestnika, żeby zobaczyć jak to jest. Ja oczywiście zacząłem „ od d…strony”, czyli od razu na pełnej. 

ZOBACZ TEŻ: Waldemar Stawowczyk: „Powiedzieliśmy w żartach, że trzeba zrobić półtora Diablaka. No i w tym roku zrobiliśmy…”

NK: Mówiłeś, że jeśli przeżyjesz Hardą, to reszta startów to będą już tylko przejażdżki. Lahti też jest tylko przejażdżką? 

AP: Lahti będzie piękne ze względu na ludzi, znajomych, przyjaciół, których tam spotkam, ale i naturę. Kocham Skandynawię. Ale tak, w tym znaczeniu, o jakim mówiłem wcześniej –  to będzie „przejażdżka”,  bo bądźmy poważni – co to jest .1,9 km pływania 90 km na rowerze i półmaraton. Moi koledzy z IronSilesia robią takie treningi „co chwilę”. 

NK: W kwietniu na chwilkę zmieniłeś dyscyplinę na boks, walcząc na gali charytatywnej. Zaangażowałeś się też w akcję polegającą na wnoszeniu na własnych plecach sparaliżowanych dzieci po porażeniu mózgowym na tatrzańskie szczyty – łączenie sportu i pomagania to coś, co sprawia Ci największą radość? Skąd pomysł na takie wyzwania? 

AP: Trafiłeś idealnie w samo sedno! Łączenie sportu i pomagania to właśnie to, co najbardziej kocham. Jest w tym też niestety też trochę mojego egoizmu, ale za to w szczytnym celu, więc jestem  trochę „usprawiedliwiony”. Każda taka akcja „otrzeźwiała” mnie i stawiała  do pionu, przypominając że jestem „dzieckiem szczęścia”, że mogę uprawiać sport, nie „przymieram głodem”, mam dwie ręce, dwie nogi, wszystko jest dobrze. 

Ostatnio wprawdzie u mnie zdrowotnie jest bardzo słabo, ale głęboko wierzę, że wszystko będzie ok. Uśmiech i radość dzieci niepełnosprawnych, który widziałem na wspomnianych przez Ciebie akcjach ma dla mnie tysiąc razy większą wartość niż innych, zdrowych dzieci, które mają wszystko. Przepraszam za brutalność i kontrowersyjność moich stwierdzeń, które pojawiają się w tym wywiadzie na różne zresztą tematy, ale ja już mam tyle lat, że nie muszę się każdemu podobać. 

NK: W triathlonie też jest kilka organizacji, które pomagają spełniać marzenia niepełnosprawnych dzieci. Myślaleś o tym, żeby wziąć udział w takich zawodach? 

AP: Oczywiście cały czas jest to w mojej agendzie życia. Pracuję nad czymś wyjątkowym. Odzywa się we mnie marketingowiec. Chciałbym, żeby to było coś, czego nikt nie zrobił – w aspekcie wyczynu, miejsca oraz pomocy innym – zebrania rekordowych funduszy na cel charytatywny.  

To musi być coś takiego, co od razu, ze względu na swą unikalność, trafi na „Make Life Harder” i dzięki temu zbierzemy ogromną kasę dla kogoś naprawdę potrzebującego. Jednak żeby tam trafiło, nie może to być kolejny triathlon z dzieckiem niepełnosprawnym. To już wiele razy się odbyło. Chcę z całą mocą podkreślić, bardzo szanuję takie akcje i ogromnie je doceniam. Dość powiedzieć, że Łukasz Malaczewski – Follow Your Dreams jest moim idolem od dawna – tylko po prostu wiem jako marketingowiec, że kolejna tego typu akcja zbierze może 1000 zł może 2000 zł. Ja celuję w coś wielkiego, żeby komuś uratować życie. Tak jak wspominałem, pracuję nad tym. Stay tuned. 

ZOBACZ TEŻ: Fizjotriterapia Follow Your Dreams: „Trzeba mieć cel. Wtedy żyje się łatwiej”

NK: Jakie są Twoje sportowe plany po mistrzostwach świata w Lahti?

AP: Mam aktualnie ogromne problemy zdrowotne oraz zawirowania w życiu osobistym, więc nie ma sensu w moim przypadku planować z takim wyprzedzeniem. Teraz decyduję z dnia na dzień, gdzie wystartuję. Zresztą, jeśli chodzi o sporty endurance to „są we mnie dwa wilki”. Jeden triathlonowy, a drugi biegów ultra w górach. 

Na mistrzostwach Europy w Estonii „wyszarpałem” slota na mistrzostwa świata na 1/2 Ironman w Nowej  Zelandii w grudniu 2024, więc chciałbym tam wystartować i to jedyny potwierdzony start na przyszły sezon. Chcę też wrócić do innych dyscyplin sportu. Chcę mocno zaangażować się w sporty walki szczególnie Ju Jitsu, które jest równie niesamowitą dyscypliną jak triathlon. Chcę wrócić do kite’a, nurkowania, wspinaczki. Kiedyś byłem kierowcą wyścigowym. Ścigałem się w mistrzostwach Polski na torze. Jeśli operacja, która mnie czeka we wrześniu się powiedzie, też wrócę na tory Europy.  

Korzystając z okazji chciałbym życzyć wszystkim startującym w Lahti Polakom, aby każdy z osobna był zadowolony ze startu, aby biało-czerwonych omijały defekty i niedyspozycje. Bawmy się tym świętem triathlonu wszyscy razem.

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane