Ewa Sobczyk: „Martwię się o bezpieczeństwo męża. Spokojna jestem dopiero po rowerze”

Nie lubię stresu wywołanego obawą o bezpieczeństwo mojego męża i innych zawodników podczas zawodów – mówi Ewa Sobczyk, żona Sergiusza Sobczyka. Porozmawialiśmy z nią o wyzwaniach codziennego życia, emocjach związanych z występami męża, działalności charytatywnej oraz tym, jak wygląda ich recepta na udany związek.

ZOBACZ TEŻ: Emilia Liputa: „Nie potrzebuję Kony do szczęścia”

Akademia Triathlonu: Jak to jest mieć triathlonistę w domu? Co jest w tym najtrudniejsze i czy jest uniwersalny sposób na zgranie się i łączenie grafików?

Ewa Sobczyk: Moim zdaniem życie z osobą ze świata sportu, która jest pełna pasji i w pełni zdeterminowana do osiągnięcia celu jest możliwa, jeżeli sami funkcjonujemy w podobny sposób. Ja nie trenuję kilkunastu godzin tygodniowo, ale całe życie sport i szeroko pojęta aktywność fizyczna jest u mnie bardzo wysoko. Nigdy nie poprosiłabym męża, żeby nie poszedł na trening, bo wiem, po co on to wszystko robi. Wsparcie partnera jest według mnie bardzo istotne, zarówno w sporcie, jak i w życiu zawodowym. Warto docenić tych, którzy angażują się w nasze pasje i dają nam przestrzeń do ich realizacji.

Zgranie naszych grafików nie jest proste, ale bardzo staramy się wszystko zaplanować tak, żeby nikt nie ucierpiał. Najlepiej sprawdza nam się wspólny kalendarz ścienny, do którego zapisujemy wszystkie popołudniowe aktywności. Ja codziennie pracuję do 16-17, więc od tej godziny musimy mieć ustaloną logistykę odbioru synka ze żłobka, treningów Sergiusza z zawodnikami, spaceru z psem, moich treningów, zajęć na uczelni, ogarnięcia spraw domowych i innych, które mogę załatwić tylko po pracy. Nasz dwuletni synek jeszcze nie zostaje sam w domu.

Sergiusz pracuje z zawodnikami głównie w ich godzinach „po pracy” – więc zazwyczaj w moim czasie wolnym i to bywało dla mnie najtrudniejsze. Bywają cięższe tygodnie pod kątem czasu dla siebie, ale z biegiem lat logistyka idzie nam coraz lepiej. Jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami w organizacji czasu – ja jestem wybitnie dobrze zorganizowana, a Sergiusz zazwyczaj jest wszędzie 15 minut spóźniony.

AT: Co w triathlonie najbardziej lubisz, a czego najbardziej nie lubisz?

ES: Uwielbiam społeczność ludzi, którzy nas otaczają. Ludzi ambitnych, zdeterminowanych i skupionych na celu. Niesamowicie lubię obserwować rozwój znajomych i zawodników Sergiusza, którzy z roku na rok stają się coraz lepsi i szybsi. Dzięki triathlonowi wspólnie podróżujemy po całym świecie, zwiedzając miejsca, których bez odbywających się tam zawodów pewnie byśmy nie poznali (Port Elizabeth RPA, Utah USA, Elsinore Dania itd.).

Nie lubię stresu wywołanego obawą o bezpieczeństwo mojego męża i innych zawodników podczas zawodów. Nie przepadam też za oczekiwaniem na Sergiusza, aż wyjdzie ze strefy finiszera po ukończeniu zawodów.

fot. Ewa Sobczyk – Instagram.

AT: Bycie żoną (partnerką) sportowca to wiele emocji, przeżyć, sporo nerwów, ale też sportowa motywacja. Możesz powiedzieć coś o tych doświadczeniach? Czy czegoś Cię nauczyły?

ES: Ogromne emocje towarzyszą mi/nam na każdym starcie. Są zawody, na których bardzo martwię się o bezpieczeństwo Sergiusza i pozostałych zawodników – ciężkie warunki czy trudna trasa. Wtedy w mojej głowie wynik nie ma znaczenia – czekam aż tylko skończy się etap kolarski i wtedy czuję, że już na pewno nic złego się nie wydarzy. Bieg na zawodach to zdecydowanie mój ulubiony etap. Mając w domu triathlonistę trenującego kilkanaście godzin w tygodniu, ciężko byłoby mi nie mieć motywacji do treningów. Mój mąż oraz całe nasze triathlonowe środowisko bardzo mnie motywuje.

Moja przygoda ze sportem nie ma wiele wspólnego z rywalizacją. Dzięki startom mojego męża nauczyłam się szacunku do rywali, którego na początku zupełnie nie mogłam zrozumieć. Jak można pomagać komuś pompować koła w strefie, kto może dzięki temu wyprzedzić nas na trasie? Okazało się, że można i na tym właśnie polega piękno rywalizacji fair play. Dla mnie było to zupełną nowością i cieszę się, że to zrozumiałam.

AT: Kiedy Sergiusz startował w Lanzarote, podzieliłaś się na stories szeregiem obserwacji z punktu widzenia żony i partnerki sportowca. Możesz nam powiedzieć, co wtedy czułaś?

ES: To było straszne! Ze względu na egzaminy na uczelni, nie mogłam polecieć na Lanazrote. Wiedziałam, że trasa rowerowa jest trudna, ale nie spodziewałam się, że kolejne okrążenia na trackerze mogą różnić się prędkością o 20 km/h. Obserwowałam okrążenia zawodników PRO, później Sergiusza, ale oczekiwanie na kolejne międzyczasy bardzo mnie stresowały. Równie górzysta trasa jest w Nicei, gdzie doszło do kilku wypadków zawodników podczas etapu rowerowego, więc wizualizacja w mojej głowie niestety była podobna. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i postanowiłam, że spróbuję nie martwić się na zapas. Podczas zawodów przecież nie jestem w stanie nic zrobić.

Każdy start to szereg przygotowań pod kątem treningów, ale też sprzętu czy żywienia. Poza treningami i oczywiście samym startem uczestniczę w większości tych elementów i równie mocno zależy mi na osiągnięciu celu przez Sergiusza. Przez to towarzyszą mi za każdym razem silne emocje – stres o bezpieczeństwo mojego męża, ale również wspólna radość z wyników.

AT: Napisałaś wtedy też: „Czy powinnam być z nim? Czy lepiej dać mu przestrzeń”? Myślisz, że umiałabyś (lub możesz spróbować odpowiedzieć) na to pytanie, teraz kiedy emocje już opadły?

ES: Nie ma tutaj odpowiedzi idealnej. Myślę na chłodno, że jednak wolę być z nim na miejscu, cieszyć się razem z dobrych wyników i być obok w sytuacji, gdy coś pójdzie nie tak, jak powinno. Widząc kiepską formę męża po zawodach na pełnym dystansie w Malborku i zeszłorocznej połówce w Suszu, czuję, że jednak wolę być obok i trzymać rękę na pulsie. To samo w drugą stronę – byłoby bardzo miło cieszyć się wspólnie z amatorskiego Mistrzostwa Europy 70.3 IM (Elsinore 06.2021), ale 8, miesiąc ciąży nie pozwolił na podróże.

Po weekendowym stracie na 70.3 IM w Warszawie mogę powiedzieć, że będąc na miejscu, byłam całkowicie spokojna. Znajomość trasy, przebieg zawodów w naszym rodzinnym mieście i dobry humor Serka od rana sprawiły, że oglądałam z przyjemnością. Dodatkowo świetny wynik oraz kwalifikacja na Ironman WC 70.3 w Lahti sprawiły, że mimo zmęczenia po całym dniu kibicowania z synkiem u boku, czuję się świetnie – oby tak było na każdych zawodach.

AT: Chciałbym zapytać o maraton w Paryżu (gratulacje!). Czułaś stres podczas startu? Czy stresujesz się bardziej startami męża, czy swoimi? Co czułaś na mecie?

ES: Muszę przyznać, że to był mój najlepszy start pod kątem radości ze startu. Niestety wcześniej z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn każdym bardzo się stresowałam. Odbierało mi to radość ze startów. Ja nie walczę o najwyższe lokaty, a jednak niejednokrotnie stres zupełnie mnie zjadał. Tym razem postanowiłam spełnić swoje marzenie o ukończeniu królewskiego dystansu i cieszyć się zarówno z wyścigu, jak i z procesu przygotowań. Udało się. Jestem z siebie naprawdę dumna. Na mecie byłam tak zmęczona, że niewiele pamiętam, marzyłam tylko o prysznicu.

AT: W jednym ze wpisów w mediach społecznościowych napisałaś, że „żyjecie po swojemu”. Jaka jest recepta na takie życie?

Ewa Sobczyk: Oboje mamy dużo na głowie. Ja pracuję jako manager sprzedaży w dużej korporacji, trenuję, studiuję oraz jestem mamą prawie dwuletniego Igorka. Sergiusz trenuje kilkanaście godzin tygodniowo, prowadzi spory team ambitnych triathlonistów, a do tego pracuje w liceum. Dodatkowo lubimy podróżować, wyjeżdżamy kilka-kilkanaście razy w roku za granicę i to jest styl życia, który nam odpowiada. Nie każdy lubi takie tempo, ale my czujemy się najlepiej właśnie wtedy, kiedy dużo się dzieje.

Ciężko mówić tutaj o „recepcie”, bo wzajemne zrozumienie podejścia do sportu, odpowiedniego żywienia, ambicja do rozwoju osobistego i narzucanie sobie kolejnych aktywności sportowych czy zawodowych to właśnie nasz sposób. Stawiamy na elementy, które dla nas są wartościowe – na szczęście, tutaj mamy zdecydowanie wspólny tor. Myślę, że właśnie wspólny kierunek to taka „recepta” na udany związek.

AT: Oboje świetnie rozumiecie, czym jest sport (aktywne życie). Teraz używając siły mediów społecznościowych, postanowiliście też zaangażować się w działania charytatywne i ułatwienie dostępu do sportu dzieciakom. Jakie są Wasze dalsze plany i pomysły?

Ewa Sobczyk: Wielokrotnie angażowaliśmy się we wsparcie różnych fundacji na rzecz zwierząt, dzieciaczków czy osób starszych. Tym razem chcieliśmy od początku do końca zaplanować akcje działań dla dzieci z Domu Dziecka w Warszawie. Wykorzystując swoje zasięgi (Sergiusz social media, ja zaangażowałam moje miejsce pracy), zorganizowaliśmy zbiórkę pieniędzy w zamian za nasze usługi – trenerskie od Sergiusza, dietetyczne ode mnie. Dodatkowo zorganizowałam „Słodki Poniedziałek” w firmie, w której pracuję, podczas którego można było za dowolną kwotę zakupić ciasto w ramach wsparcia powyższej akcji.

Wspólnie udało nam się zebrać środki, które pozwoliły zrealizować cały plan wsparcia – wsparcie przy organizacji pikniku z okazji Dnia Dziecka, zakup gadżetów dla 20 dzieci (opaski mierzące aktywność sportową) oraz meble ogrodowe dla całej placówki. Będą kolejne etapy tej akcji, ale o tym w swoim czasie – chcemy wesprzeć tę placówkę długoterminowo, zapewniając dzieciom wsparcie ukierunkowane na rozwój pasji, zapoznania ich ze sportem oraz wsparcia przy budowaniu pewności siebie (we współpracy z psychologiem/coachem). Działania mają być ukierunkowane na wsparcie wychodzące z kanonu codziennych zajęć szkolonych i aktywności, które znają – takie które pozwolą dzieciom na szersze spojrzenie na możliwości rozwoju zarówno zawodowego, jak i hobby.

AT: Dziękujemy za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,538ObserwującyObserwuj
444SubskrybującySubskrybuj

Polecane