W ubiegłym tygodniu miałem okazję wziąć udział w bardzo oryginalnej imprezie triathlonowej. Jej wyjątkowość składała się z przynajmniej trzech elementów. Po pierwsze, jak już wspomniałem odbyła się w ubiegłym tygodniu – nie w weekend, ale w tygodniu! Po drugie, na zawody nie musiałem zabierać swojego roweru – mogłem go wypożyczyć 🙂 Po trzecie, zawody odbyły się w Warszawie! Czyli moim kochanym rodzinnym mieście, gdzie dotychczas nie miałem okazji startować.
Zacznijmy od początku.
O tym, że odbędzie się 1. GURU Triathlon Warszawski wiedziałem od początku lipca. Organizatorzy stopniowali napięcie publikując kolejne wpisy informujące o formule zawodów oraz o przebiegu tras. 10 lipca, gdy na facebook.com/GURUtriathlonWarszawski zobaczyłem „zdjęcie w tle” prezentujące stojaki rowerów miejskich Veturilo wiedziałem, że szykuje się dobra zabawa. Nie myliłem się 🙂
Triathlon odbył się 24 lipca (czwartek) o godzinie 19:00, ale przygotowania musiałem rozpocząć rano przed wyjściem do pracy. Przyjemnie i dziwnie uczucie, gdy do torby z laptopem pakowałem pas z numerem startowym, buty do biegania i strój startowy. Dziwnie jest też wyjść z domu z rowerowym kaskiem zostawiając rower w domu. Dziwne i nieprzyjemne uczucie jest, gdy wychodząc z biura na godzinę przed startem orientuję się, że nie zabrałem czepka i okularków do pływania i okularów na rower.
Wyjątkowość tych zawodów polegała też na tym, że składała się nie z trzech, a czterech konkurencji. Pierwsze zadanie to wypożyczyć rower! Po przebraniu się w strój AT TEAM z kaskiem w dłoni i małym plecaczkiem ruszyłem w kierunku najbliższej stacji Veturilo. Ku mojemu zdziwieniu na stacji stał tylko jeden rower. Całe szczęście koła były napompowane, działały 2 z 3 przerzutek oraz lampka. Wpisałem kod i jazda. W drodze na zawody spotykałem dwóch triathlonistów na Veturilo. Jeden w czasowym kasku, drugi z pianką w koszyku przed kierownicą. Żarty się skończyły. Będziemy się ścigać. O tym, że będzie szybko przekonałem się w strefie zmian, kiedy obok mojej maszyny swój rower ustawiał na „nóżce” Mikołaj Luft. Po krótkiej odprawie technicznej i przeliczeniu uczestników, 75 triathlonistów stanęło na linii brzegowej Jeziorka Czerniakowskiego. Wśród startujących był Pan Janusz Kępczyński, uczestnik Triathlonu w Warszawie w J.Czerniakowskim 30 lat temu, kiedy nie było mnie jeszcze w planach. Wspólne odliczanie i start. Do przepłynięcia mieliśmy 250 metrów, nawrót i ponownie 250 metrów. Kto mnie zna, wie ze pływakiem JESZCZE nie jestem. Brak okularków nie ułatwiał zadania. 500 metrów udało się pokonać w 12 minut i 53 sekundy.
{gallery}guru_triathlon{/gallery}
Fot. Donat Brykczyński
Przed zawodami nie zapoznałem się dokładnie z regulaminem i nie wiedziałem, czy ścigamy się w formule z draftem, czy bez. Uznałem, że bezpiecznie będzie jechać indywidualnie. Zastanawiałem się, czy nie zgubię się w drodze do T2, ale trasa była bardzo dobrze oznaczona znakami poziomymi, a na każdym skrzyżowaniu lub ostrym zakręcie stali wolontariusze informujący gdzie należy skręcić. Dziękuję! Pierwszy odcinek asfalt, potem trawa i znowu asfalt. Mijając autobus zwróciłem uwagę na miny kierowcy i pasażerów autobusu – bezcenne. Przechodnie patrzyli się ze zdziwieniem i uśmiechem. Z ich twarzy dało się wyczytać „Ale o co chodzi?” Nie codziennie widzą kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn w obcisłych, mokrych kostiumach z kaskami na głowach i piankami w koszykach rowerów Veturilo. Czułem, że utrzymuje całkiem niezłe tempo, a na zegarku widziałem, że momentami przekraczałem 30km/h (po co kupiłem sobie szosówkę?). Na moście udało mi się wyprzedzić jeszcze jedną rowerzystkę. Zadowolony dojechałem do Wału Międzeszyńskiego i wtedy uświadamiłem sobie, że przecież muszę trafić na zielone światło. Niestety trafiłem na sam początek cyklu czerwonego. Wszyscy, których udało mi się wyprzedzić i ci przed którymi uciekałem niestety mnie dopadli. Na pocieszenie wolontariusze z Teamu Biegiem na Pomoc poinformowali mnie, że nie ja pierwszy i nie ostatni – Luft też stał.
{gallery}guru_triathlon2{/gallery}
Fot. Donat Brykczyński
Dojechałem do T2, gdzie na wzór największych imprez triathlonowych wolontariusze odbierali mój rower. Dzięki temu w strefie spędziłem zaledwie 7 sekund! Ruszyłem na bieg – postanowiłem dać z siebie wszystko. Bieg to ten element, który wychodzi mi najlepiej z trzech konkurencji triathlonu. Trasa biegu składała się z trzech pętli ok. 1.3 km. Na trasie ponownie wolontariusze i głośny doping z megafonów. Przy takiej oprawie nie dało się biegać wolno. Czterokilometrową trasę udało mi się pokonać w 15min 23sek. Na cały triathlon potrzebowałem 55min 19sek, co dało 18 miejsce. Ale nie o miejsce i nie o ściganie chodziło. Liczyła się niepowtarzalna atmosfera. Dziękuję Sport Guru za super inicjatywę, liczę na powtórkę za rok, albo wcześniej.
wow, super pomysł:) To musiało wyglądać nieziemsko, kask czasowy i rower miejski:) więcej takich inicjatyw proszę i nie tylko w Warszawie:)