„IM 70.3 Majorka 2016 – survival game” – Marcin Stajszczyk

Majorka? Tam zawsze świeci słońce! Pływanie w bardzo spokojnej zatoce, nie zmąconej falą. Rower z wymagającym podjazdem i zjazdem, ale można to spokojnie przejechać swoim tempem. Bieg ulicami miasta i deptakiem wzdłuż plaży wśród rzeszy kibiców. Jednym słowem to miejsce wymarzone na zawody triatlonowe… 

 

– Artur, prognoza na sobotę fatalna, zapowiadają deszcz i zimno. Zabierz dodatkową kurtkę p/deszczową dla mnie, bo nic ze sobą nie mam. 

To był pierwsza wiadomość jaką wysłałem do Artura po wylądowaniu na Majorce. Artur przylatywał dzień później.

– To tylko 5 godzin… nie zmarzniesz:) – odpowiedział z uśmiechem w swoim stylu. 

 

W sobotę rano nie było mu jednak do śmiechu. Nikomu nie było. Na szczęście kurtkę zabrał. Dla siebie także. Jak się później okazało deszcz nie był jedynym naszym zmartwieniem. W czwartek i dzień wcześniej w piątek humor jeszcze wszystkim nam dopisywał. Pozytywna energia emanowała m.in. od Kacpra Adama i Marcina Waniewskiego.  Niebo i morze nie zapowiadały nic strasznego.

 

majorka2016 m1

 

Survival games… nie wiem dlaczego, ale opisy gier typu „survival” kojarzą mi się z ostatnimi zawodami na Majorce – IM 70.3 2016. „Dla żądnych przygód graczy, którzy uwielbiają prawdziwe wyzwania mamy tu każdy możliwy scenariusz” albo „w niektórych grach musisz tylko utrzymać się przy życiu” lub wreszcie „uważaj na potwory i inne istoty nie z tego świata, które chcą cię pożreć”.  Moja historia nie jest wyjątkowa. Jest wyjątkowa dla mnie, bo jest moja. Każdy startujący może jednak opowiedzieć swoją, która w wielu aspektach będzie unikalna. Znam co najmniej parę takich, ale opowiem Wam swoją. Gdyby je wszystkie połączyć w jedną całość to ten, który ukończyłby te zawody, byłby prawdziwym nie iron- tylko supermanem. Po debiucie na ¼ w Malborku i później na ½ w Gdyni w 2013 roku myślałem, że już żadne zawody nie są w stanie wywrzeć na mnie takiego wrażenia, wyzwolić takich emocji. Myliłem się.

 

Prognoza pogody była nieubłagana. Zaklinanie rzeczywistości nie przynosiło efektu. Alert „deszcz” obowiązywał od północy z piątku na sobotę do godziny 17. Kiedy w środku nocy obudził mnie odgłos uderzającego o dach i okna deszczu, długo nie mogłem ponownie zasnąć. Pobudka o godzinie 5 i nic się nie zmieniło. Śniadanie razem z Arturem, Julką i Olkiem Łakomskim upłynęło w iście „szampańskich nastrojach”. W pewnym momencie padła nawet deklaracja „na 90% nie startuje”. Nie powiem kto był jej autorem, ale ponieważ ani ja ani Olek nie podjęliśmy rękawicy propozycja upadła. Trzeba było pójść do strefy sprawdzić rower przed startem i uzupełnić bidony. Lało. Szybki powrót do hotelu, ubranie pianek i w drogę na plażę. Tym razem czepki i okulary można było mieć już na głowie maszerując paręset metrów na miejsce startu. Nikt nie wyglądał dziwnie. Lało. Temp. powietrza ok. 14’C, wody ok. 18’C. Jedna rzecz, którą zrobiłem przed startem w tych warunkach, która być może ocaliła mnie przed znacznym wyziębieniem, to było nakremowanie nóg i rąk grubą warstwą tłustego kremu. Na szyję, policzki, nos, dłonie i stopy poszła dodatkowa warstwa drugiego wodoodpornego kremu. Być może uratowało mnie to także przed większymi konsekwencjami innego zdarzenia, które było przede mną. 

 

majroka2016 m4

 

O rozpływaniu w morzu nikt specjalnie nie myślał, ale zalanie pianki trzeba było zrobić. Ok. 30 minut stania przed startem w zimnie robiło swoje. Zimno, deszcz i znikąd ratunku. Znowu pozytywna energia Marcina Waniewskiego pozwalała na chwilę odwrócić myśli. Start w systemie „rolling”, czyli po kolei od najszybszej do najwolniejszej grupy czasowej wg deklarowanego czasu pływania. Do wody zawodnicy puszczani byli czwórkami równocześnie z czterech korytarzy na gwizdek co kilka sekund. Po raz pierwszy startowałem w ten sposób, ale muszę powiedzieć, że w wodzie nie było tłoku i walki na starcie, stawka była bardziej rozciągnięta niż przy starcie z grupy. Pomiar czasu rozpoczynał się po przekroczeniu belki. Nawet stosując starty falowe w grupach wiekowych można rozważyć wypuszczanie zawodników co kilka sekund w małych grupach. Stojąc w boksie czasowym można było się jeszcze niepostrzeżenie wycofać, przechodząc do wąskiego na jedną osobę korytarza startu nie było odwrotu. Jak bydło na rzeź, na dźwięk gwizdka wybiegali czwórkami w nieznane…

 

majorka2016 m2

 

Ruszyłem za Arturem. Po raz kolejny zobaczyłem go dopiero pod koniec biegu. Ruszyłem dosyć mocno jak na mnie. Początkowo wszystko układało się dobrze choć warunki były trudne od początku. Oddalając się od brzegu doświadczało się coraz większych fal. Po kilku minutach, a dokładnie po 5 min i 10 sek i 320 m od startu wszystko się zmieniło. W mgnieniu sekundy. Poczułem nagły, silny, piekący ból prawego policzka i gwałtownie odruchowo wynurzyłem głowę z wody. Timing był wybitnie niefortunny, bo w tej samej chwili uderzyła we mnie fala i przez otwarte usta woda dostała się do dróg oddechowych. Pomimo odkrztuszenia zawartości oddech zrobił się płytki, nie byłem w stanie płynąć. Twarz zaczęła drętwieć. Uświadomiłem sobie, że zaatakowała mnie meduza choć nigdy wcześniej nie miałem takiego doświadczenia. Jedyne co mogłem zrobić, to odwrócić się na plecy, ale nawet leżąc w tej pozycji, nadal nie mogłem nabrać głębokiego oddechu. Kilka ruchów kraulem i znowu plecy. To koniec. Jestem na początku etapu pływackiego i nie mogę płynąć. Nie wiedziałem też w tamtym momencie, czy problemy z oddychaniem to kwestia zachłyśnięcia i odruchowego skurczu oskrzeli, czy może reakcja na jad meduzy. Ponieważ jestem alergikiem niczego nie mogłem wykluczyć. 

 

Oceniłem jak daleko jestem od kolejnej bojki i postanowiłem do niej dopłynąć – była na 380 m (podaje teraz te dane na podstawie odczytów z gps zegarka po dogłębnej analizie materiału dowodowego). Tam chwyciłem się liny i stanąłem – trwało to ok. 3 min, w czasie których w bezruchu odzyskiwałem oddech. „Ratownicy” na kajaku stali ok. 5 m ode mnie. Co prawda ich nie wzywałem, ale żaden z nich nawet nie zapytał, czy mogą mi pomóc. Po tym czasie postanowiłem, że spróbuje dopłynąć do kolejnej bojki, które na szczęście na Majorce są rozstawione dosyć gęsto, co paręset metrów. Ruszyłem i powoli dopłynąłem do celu wyprawy, a ponieważ czułem, że oddech nadal nie jest w 100% mój znowu stanąłem na ok. 2 min. Twarz nie drętwiała bardziej, a oddech się uregulował. Płynę dalej w głąb morza, potem ok. 100 m w poprzek i nawrót. Nie mogłem nic więcej zrobić, jak tylko próbować spokojnie dostać się na brzeg i miałem czas, żeby pomyśleć co dalej. Rower w deszczu przez góry? Po poparzeniu przez meduzę, którego konsekwencji u siebie nie doświadczyłem wcześniej? Ten prawie sielankowy nastrój zburzyła kolejna meduza, która wyczuwając chyba moje wahanie postanowiła dać mi kolejny bodziec. Było to mniej więcej na wysokości poprzedniego poparzenia tylko w drodze powrotnej. Ból jaki wtedy poczułem na szyi w okolicy krtani był kilka razy mocniejszy niż wcześniejszy, a drętwienie tym razem zostało od razu zastąpione kurczem mięśni. Po chwili kolejne uderzenie w prawą stopę ale już mniej intensywne. Po wyjściu z wody i dotknięciu szyi czułem już obrzęk. Nie miałem objawów ogólnych ani duszności. Powoli „dobiegłem” do strefy i na przemian zmieniałem części garderoby jednocześnie sprawdzając, czy obrzęk nie narasta.

 

Wycofać się? W sumie można to zrobić w każdej chwili jak tylko ocenię, że coś złego się dzieje. Paręset osób po pływaniu podjęło inną decyzję. Ich rowery nie wyjechały ze strefy. Poddać się? Przecież to ja mówię synowi, żeby nigdy się nie poddawał, nawet kiedy sytuacja wygląda beznadziejnie. A Ania i Mikołaj będą na mnie czekać na biegu. Pomimo padającego deszczu. Zostawiłem informację o poparzeniu dla siebie i mijając na wybiegu z wody kibicujące nam Julkę, Beatę i Natalię nie powiedziałem nic. Z morza wyszedłem po 41 min (w ub roku po ok. 34). Po ubraniu drugiej koszulki i kurtki p/deszczowej (dopiero na zdjęciach z oficjalnej strony IM z trasy widać z jakim oporem powietrza musiałem walczyć, wygląda to dosyć komicznie) po ponad 9 min opuściłem T1. Jednak bez kurtki wyziębienie byłoby jeszcze większe. Rower pamiętam jak sen. Nierealny. Ciągły deszcz, wiatr, okularki zalane, woda płynąca drogą. Nie najeżdżać na białe linie! To miałem w głowie na wszystkich rondach i zakrętach. Dałbym sobie głowę uciąć, że nie najechałem na żadną… dopóki nie zobaczyłem jednego zdjęcia z zawodów. Ilość upadków, zarówno na płaskim odcinku, jak na zjazdach była spora. Mnie się udało. Inni leżeli więcej niż raz. Jazda w pozycji TT co chwilę przerywana była górnym chwytem. Każdy fragment trasy miał swój urok. Podjazd we mgle i w deszczu przy temp. ok. 8’C na szczycie, zjazd serpentynami z zakrętami 180 stopni, walka z wiatrem. Nie sposób tego opowiedzieć, oddać słowami.

 

Historie innych na rowerze jakie znam obfitowały w różne dramatyczne historie, które dopiero po ukończeniu zawodów mogły wywoływać uśmiech. Przez całą trasę rowerową odczuwałem ból twarzy i szyi, której mięśnie były dodatkowo w lekkim kurczu uniemożliwiając mi swobodne podnoszenie głowy znad lemondki. Na trasie była duża ilość sędziów na motorach, którzy nie bacząc na warunki rozdawali kartki za drafting. Dodatkowo jeździły auta, którymi można było zabrać się w drogę powrotną, gdyby komuś znudziły się zawody. Ale nudzić się nie można było. Ciągłe skupienie na trasie, na każdym metrze asfaltu dawało szansę, żeby cało dotrzeć do T2. Kiedy mijałem belkę cały i zdrowy (choć można było mieć pewne wątpliwości) byłem szczęśliwy. Nie podejrzewałem siebie o taką determinację. Nie wierzyłem, że mogę wytrzymać takie warunki. Należę do osób ciepłolubnych i nawet przy temp. 18’C potrafię założyć nogawki na rower. Przejechanie trasy rowerowej zajęło mi w tym roku 3h18’ czyli o ok. 10 min gorzej niż rok wcześniej. 

 

Z T2 wybiegłem bez planu i znowu miałem okazję „zbadać” sobie szyję i twarz. Ból był, kurcz był, obrzęk był, sytuacja stabilna. Bieg to ten etap zawodów, który też mnie zaskoczył. Nie będę przypominał, że lało cały czas, bo staje się to już nudne. Ale nie wiedziałem, że bieg w triatlonie może wyglądać jak bieg na 3 km z przeszkodami. Z tym, że u nas nie było płotków ale za to były same rowy z wodą.  Tak wyglądały jeszcze niektóre ulice w dniu następnym, gdzie penetracja słońca i wiatru nie mogła zatrzeć śladów.

 

majorka2016 m5

 

Wymyśliłem sobie, że nie zamoczę butów tak długo jak się da. Przeskakiwałem, omijałem łukiem, skakałem z wysepki na wysepkę. Tradycyjnie już jak w ub roku na każdych z trzech ½ IM (sik!) po 2 km złapał mnie kurcz lewego uda, musiałem stanąć, rozciągnąć mięśnie i dopiero mogłem biec dalej. Po ok. 7 km ponownie poczułem kurcz mięśni uda, ale udało mi się to opanować „w biegu”. O tym jakie emocje trzymałem w sobie przez cały wyścig, przekonałem się, kiedy na ok. 5 km zobaczyłem i usłyszałem Anię i Mikołaja zdzierających gardła w deszczu… kiedy ich minąłem i nie mogli widzieć już mojej twarzy, prawie się rozpłakałem z emocji. Na kilka sekund straciłem panowanie nad sobą. Pobiegłem dalej i świadomość, że będę ich widział jeszcze kilka razy dodała mi sił. W innym miejscu na trasie na duchu podtrzymywały mnie Julka, Beata i Natalia. Od początku biegłem w miarę równym tempem ok. 5.15/km, co jak na mnie jest szybkim tempem, zważywszy także na kontuzję, jaka trapiła mnie przez ostatnie m-ce. W świetle całości nie warto o niej nawet wspominać, choć to ona była moją największą bolączką przed startem. Na trasie nie widziałem nikogo ze swoich… aż do ok. 15 km, kiedy minąłem Artura biegnącego w przeciwnym kierunku. Miał nade mną kilkaset metrów przewagi. Wyglądał bardzo dobrze, krok równy, sprężysty. Stwierdziłem, że to nie możliwe, żebym go dogonił. Jednak przyśpieszyłem. Nie wiem jak. Czułem ogromny ból w nogach. Biegłem ok. 5.00/km, chwilami szybciej. I nagle na 18 km jak spod ziemi wyrósł przede mną Artur. Do mety pobiegłem nie oglądając się już za siebie. Bieg ukończyłem po 1h49’18”, co dało mi najszybszy dotychczas bieg w ½ IM. Na pewno warunki pogodowe sprzyjały etapowi biegowemu bardziej niż pozostałym. Wliczając ponad 14 min w strefach całość zajęła mi ponad 6 godz. i 3 min. 

 

majorka2016 m7

 

Obrzęk szyi mam do dzisiaj. Ból i kurcz mięśni już ustąpił. Czy było warto? Tak. Dlaczego? Bo pokonałem siebie. Czy chciałbym to powtórzyć? Nie. Czy udało mi się choć trochę przekazać emocje, które towarzyszyły mi w trakcie zawodów? Nie wiem. To trudne. Poza tym emocje bledną z czasem. Wiem jedno, z tymi, którzy ukończyli te zawody czuję specyficzną więź. Gratulacje dla wszystkich, którzy się nie poddali i wbrew wszystkiemu dotarli do mety. Survival game… game over.

Powiązane Artykuły

33 KOMENTARZE

  1. Andrzej, świetna sentencja nt treningu:)) Z takim nastawieniem przystąpię do kolejnego tyg. i oby pogoda nie zawodziła;)

  2. “Training is like fighting a gorilla. You don’t stop when you’re tired; you stop when the gorilla’s tired.” ~Greg Henderson(kolarz torowy)
    To moje ulubione powiedzenie o treningu ! Oczywiscie tylko takim w dobra pogode . 🙂

  3. Marcinie ! Precyzyjnie to ogarnoles ! Wiele lat temu w lokalnych zawodach , rozerwana opona przekreslila moje szanse na ukonczenie . Tak tez bywa . 🙂

  4. :)))))) Dzieki. Marcin, wyjscie na treningi w juz padajacym deszczu nie sa przyjemnoscia ale juz mam to w swoim portfolio:) Mam takiego trenera i taka grupe kolarska, ze im gorzej tym lepiej. Nie jest to dla mnie zadna radosc ale traktuje to jako dopust i korzystam pozniej na zawodach z umiejetnosci zdobytych na treningu (vide zjazdy na Majorce).

  5. Artur, tu bardziej chodziło o to, ze nie wychodzimy na trening w deszczu;)) też dbając o zdrowie i przyjemność;) a zawody i ew wycofanie sie ze startu w trakcie ze względu na pogodę to inna para kaloszy, ze względu na kontuzje jeszcze inna, a wycofywanie sie pro jeszcze inna;) a wycofanie sie w trakcie, bo na mecie wynik bedzie kiepski to jeszcze inna para ale kady ma swoje priorytety;)) m.in. dlatego właśnie Cie szanuje, bo nigdy z trasy w trakcie nie zszedłeś nawet jak było Ci bardzo ciężko!

  6. Andrzeju, mam dla Ciebie ogrom szacunku, to wiesz. Ale zdarzaja sie sytuacje, ze zejscie z trasy, czy rezygnacja ze startu w zawodach to zaden dyshonor i dezercja (jak pisze Marcin). Robia tak prosi, i robia tak amatorzy. Z roznych wzgledow. Jedni i drudzy maja podobne powody: zdrowie, start w innych zawodach typu A, zmiana priorytetow w trakcie zawodow… Ten temat byl juz przerabiany na fotum AT przy okazji zejscia z trasy jednego z felietonistow portalu. Ja osobiscie lubie sie scigac, na swoim poziomie oczywiscie ale lubie sie scigac. Nie tylko ze soba ale z innymi zawodnikami, glownie znajomymi i przyjaciolmi:) A zawody na Majorce zrobily sie zawodami na przetrwanie. Nie traktuje zawodow jako specjalnego heroizmu. Start na Majorce byl trudny decyzyjnie. Poczatek sezonu, bogate plany na sezon (bo sezon dla mnie to mnostwo startow i spotkan z tej okazji), latwa mozliwosc zlapania kontuzji… Wahalem sie biorac te punkty pod uwage. Bo co za heroizm i bohaterstwo zlamac obojczyk i czekac na nastepny sezon?! Dla mnie kazdy sezon ma znaczenie. Mam juz swoje lata:) Lubie sie tym bawic. A zamkniecie sezonu na poczatek jest slabym otwarciem. W kazdym razie gratuluje Wszystkim Polakom i zawodnikom ukonczenia zawodow. Byly trudne. Wiele osob zrezygnowalo ze startu, zeszlo z trasy po wyjsciu z wody, rozbilo sie na rowerze… Osobiscie uwazam start za malo udany, mialem inny apetyt. Ulozylo sie jak sie ulozylo. Trudno. Jak zaczalem juz zawody to nie zamierzalem sie wycofac. Ale szalu satysfakcji nie bylo. Mysle, ze jeszcze nie jeden taki start w sezonie przed kazdym z nas. I kazdy sam musi rozwazyc czy taki start jest „mszy wart”:) Dzisiaj sezon w kraju rozkreca sie na calego. Nie pozostaje nic innego jak startowac i kibicowac!

  7. Brawo Andrzej! Lejesz miód na moje serce, obym z Twoim podejściem mógł sie bawić tym sportem tak długo jak Ty:) zejścia z trasy tez nigdy nie rozważałem, musiałaby mnie powalić kontuzja, tfu tfu, cały czas takie ryzyko w tym sezonie nade mną wisi.

  8. Marcinie ! Mam dokladnie takie samo podejscie do treningu . 🙂
    Natomiast zawody to inna bajka .
    Nigdy tez nie zszedlem z trasy .
    Gratki raz jeszcze !

  9. Andrzeju, żeby była jasność… ja na trening kolarski jak pada nie wychodzę nigdy!;)) bieg czasem jak mżawka. I nie wstydzę sie tego. Nie daje sie zwariować, nie bede robił na sile czegoś co nie sprawia mi frajdy. Co innego jak deszcz mnie dopadnie w trakcie, klnę pod nosem ale jadę:) zawody to co innego, po raz pierwszy byłem w takiej sytuacji ale nie rozważałem dezercji:)

  10. Marcinie, wielkie gratulacje takiej determinacji. Aż mi się wstyd robi, że czasem w trakcie lekkiego deszczu rozważam wyjscie lub nie na trening. Relacja doskonała, aż ciarki przechodzą przy czesci plywackiej 🙂

  11. Z meduzami miałem kiedyś trochę do czynienia w Egipcie. Masakra… Gratuluję! 🙂 Choć nie zazdroszczę… 😉

  12. super relacja, aż zachciało mi się trenować 😉
    gratulacje Marcin, walka pierwsza klasa! oczywiście gratki dla całej ekipy 🙂

  13. Dopiero wczoraj oglądając zdjęcie z biegu nie na telefonie tylko tu, powiększone w felietonie, zobaczyłem jak „pięknie” widać skutki poparzenia przez meduzę na szyi;) (jeszcze lepiej jak się powiększy ten fragment zdj). Po prawej stronie na wysokości krtani widać obrzęk tkanek miękkich rozciągający się od połowy długości szyi w dół do obojczyka o wym. ok. 6×3 cm, a w jego centrum silnie zaczerwieniony guzowaty obrzęk 3×1 cm (miejsce ataku). Obrzęknięte i zaczerwienione epicentrum mam do dzisiaj, ciut mniejsze (ustępuje bardzo powoli pomimo stosowania leków).

    @Jarek – strasz, strasz, to mobilizuje;)
    @Andrzej – jeśli dzięki temu miałbyś przełamać jakiś swój kryzys na trasie to było warto;)
    @Piotruś – chodziło mi bardziej o miłe towarzystwo poza trasą ale skoro tak Ci zależy na dopingu w trakcie zawodów to faktycznie nie mam donośnego głosu więc ew. rady będę Ci dawał dublując Cię na biegu;))

  14. Marcinie, Majorka jest w terminarzu (uchyle rabka tajemnicy +Lux, Gdynia i Vichy), oczywiscie bede wdzieczny za kazda rade, tylko czy masz odpowiednio mocny glos, zebym cie slyszal zza plecow -:)))

  15. @Piotr – zawsze moze byc gorzej i tego się trzymajmy;) choc w przypadku Majorki trudno mi sobie to wyobrazić:)) w 2017 roku zawody zostały przesunięte o tydzień na połowę maja, chyba pierwszy raz, ciekawe czy taki był plan od dawna czy to reakcja na zaskakujące zjawiska pogodowe z początku maja tego roku. Czyli startujesz? Potrzebujesz doświadczonych towarzyszy na miejscu?;)))

  16. Na taki wpis chyba wszyscy na AT czekali – juz pierwszy felieton o przygotowaniach kazdemu kto kiedykolwiek bral udzial w zawodach przypomnial ze sezon zbliza sie wielkimi krokami, po tym tekscie ciezko bedzie sie doczekac :). Gratulacje ogromne – kawal solidnej, dobrej roboty i triumf silnej woli. Dla mnie to esencja sportu- kiedy logika mowi 'odpusc’ a my dalej uparcie do celu, super historia do powtorzenia kiedy podczas zawodow dopadnie mnie kryzys :).

  17. Marcin, gratulacje dla Ciebie, Artura i reszty ekipy, pokazaliście jak hartuje się stal. I pomyśleć, że ja Ciebie „straszyłem” nowa trasą w Gdyni. Ty się ledwie na niej zdążysz rozgrzać :-))))

  18. 1 maja 2016 w miejscowości Jacnia odbył się start na dystansie 1/2 IM. Temperatura wody wynosiła wg organizatora 12 oC (choć dnia poprzedzającego start maksymalna temperatura powietrza wynosiła 13 oC, w nocy 6 oC). Fajne wyzwanie. Dwie osoby miały coś w rodzaju wstrząsu termicznego. Ja nie czułem stóp i dłoni – fajnie wyglądało zakładanie skarpetek. Więc gdy słyszę, że w Norsamen’ie płynie się w temp. 14 oC to mi się śmiać chce, że to nazywają ekstremalnym startem. Za rok Jacnia znów zaprasza :).

  19. Boguś, bylem jedynym przez ktorego przemawial glos rozsadku. Choc tylko na poczatku…:)) Potem to juz niech sie wali, pali:)

  20. Marcin, poniewaz 70.3 Majorka jest w moich planach 2017, mam pytanko, czy Twoim zdaniem, moze byc jeszcze gorzej?

  21. Boguś, ja mam też swoją hipotezę. Myślę, że to zdjęcia Arturro na fb to nie żadne meduzy! Zadarł z Julą… 🙂

  22. Szczerze, to domyślałem się, że to Profesorre był tą wahającą się osoba, ale chciałem żeby podejrzany sam wywołał się do tablicy :-). Natomiast nie przypuszczałbym wcześniej, że to właśnie ON. Prędzej stawiałbym na dr Marcina (sorry, Marcin). Takie wnioski nasuwały się po tych ciepłolubnych komentarzach treningowych :-).
    Tak czy inaczej Obydwaj Eksperci zdali egzamin na medal (majorkowy). Jeszcze raz gratulacje Panowie.

  23. W trakcie zawodów na Majorce, większość czasu miny mieliście minor(k)owe 🙂 Ale za to dotarcie do linii mety – niezastąpione!!
    Gratulacje dla wszystkich poparzonych, zmoczonych, zeszlifowanych i zakwaszonych.
    Świetny tekst, Marcinie!

  24. Po felietonie Marcina nie wiem czy jest sens dawac swoja relacje na AT… Marcin opisal te zawody w mistrzowskim stylu:)

  25. Boguś, mylisz sie! Julka by wystartowala jakby byla zapisana:) To ja tak z rana palalem checia do startu… Ale nie znajdujac bratniej duszy i widzac doping na fb nie mialem wyjscia…:)))

  26. Dziękuję Wam! @Arku – pamiętam Twój opis zawodów w ZaS, po przeczytaniu takich relacji większość z nas mówi wyobrażam sobie jak musiało być ciężko, mnie się też tak wydawało, że potrafię sobie to wyobrazić ale nie… trzeba tego spróbować;)) A z Arturem jesteśmy jak jeden organizm, jak jeden zwalnia to drugi musi przyśpieszyć, żeby bilans wyszedł na zero:) Arturro też miał swoje przygody w wodzie i jeszcze na rowerze, które już dzielnie opisał na fejsie….Julki:) Można powiedzieć, że ma facet nosa do triatlonu, tak jak dla mnie jest to gardłowa sprawa;)) @Boguś – Julka nie startowała na 100%;))

  27. Marcin opowiesc jak u Hitchcocka, najpierw trzesienie ziemi, a potem napiecie nieprzerwanie rosnie!!!! Wielkie brawa dla wszystkich!

  28. Po prostu sielanka :-). Zgaduję, że deklaracja o nie startowaniu padła ze strony Julki, bo w dalszej części (trzymającego w napięciu) opisu pojawia się jako kibic ;-). Warunki rzeczywiście ekstremalne. Szacunek, Marcin.

  29. Marcinie, odświeżyłeś mi zdarzenia z Zell am See z 2014r. Co prawda nie miałem ,,przyjemności” z meduzami ale oberwanie chmury, przeraźliwe zimno no i te Alpy…. Zawsze takie zawody kojarzą się z heroiczną walką…. Jednak Artur działa na Ciebie motywująco… :-))) Nie poddałeś się a czas biegu imponujący! Szacun! Szacun dla wszystkich, którzy stawili czoło żywiołowi…

  30. Ale przejścia! A Majorkę wspominam tak pięknie. Jakie meduzy? Jaki deszcz i gleby? Przeżyliście tam prawdziwą wojnę. Znając siebie, po tych „uderzeniach” meduz, chyba bym się nie podniósł. Gratulacje dla wszystkich!

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,710ObserwującyObserwuj
457SubskrybującySubskrybuj

Polecane