9 września startowałem w IM Wisconsin (USA) i chcę podzielić się wrażeniami. To był mój trzeci start w Madison (2005, 2008, 2012) i mój siódmy Ironman (3,8km swim/ 180km bike/ 42km run). Pozwolcie jednak, że się przedstawię, bo wiem, że moje imię i nazwisko w polskiej społeczności triatlonowej nikomu nic nie mówi. Od ponad dwudziestu lat mieszkam w Kanadzie (aglomeracja Toronto) i tutaj od 1998 roku roku uprawiam nasz ukochany sport. Miałem wtedy 38 lat, teraz 53 i myślę, że jestem żywym przykładem na to, że nigdy nie jest za póżno. Do tej pory zaliczyłem ponad 50 krótkich dystansów, 10 zawodów HalfIronman, 7 Ironmanów (w tym Kona), a także 6 maratonów – wszystkie z czasami kwalifikującymi do Bostonu. Był też i Boston, w 2006 roku. Moje rekordy życiowe:
1. Dystans olimpijski = 2:11 (w wieku 45 lat)
2. HalfIronman = 4:38 (w wieku 46 lat)
3. Ironman = 10:33 (w wieku 49 lat)
Gdziekolwiek startowałem, zawsze deklarowałem się jako reprezentujący Polskę. To tyle o mnie, a teraz coś więcej o samym IM Wisconsin.
IM Wisconsin długo nie cieszył się popularnością i w porównaniu z innymi amerykańskimi IM nie było problemu z rejestracją. Ze względu na bardzo ciężką trasę rowerową nazywany jest: „The tough one”. Jednak od kilku lat widoczna jest zmiana w podejściu do tych zawodów. Miejsca na liście startowej na 2013 rok rozeszły się w kilka godzin.
Ironman Wisconsin rozgrywany jest od jedenastu lat w Madison – stolicy stanu. Strefy zmian i wszystkie imprezy towarzyszące zorganizowane są pod dachem przepięknego budynku MONONA TERACE, a sama linia mety przed ratuszem zbudowanym na wzór waszygtonskiego Capitolu. Sam stan Wisconsin to jeden z biedniejszych amerykańskich stanów. Nazywany: dairy state, czyli mleczny stan, stan pastwisk i krów. Tutaj też zlokalizowane są zkłady firmy TREK, głównego sponsora.
IM Wisconsin zawsze będzie wzbudzał we mnie uczucie sentymentu. To tutaj, w 2005 roku zaliczyłem swój pierwszy IM. Sukces tym większy, że tamtego dnia temperatura powietrza osiągnęła 35 stopni Celsjusza i padł rekord Ironmana w ilości DNF – aż 23% startujących nie ukończyło zawodów. Średnia to 11-13%.
Metę przekroczyłem po 11 godzinach i 17 minutach. Mój czas nie był powalający, a jednak dał mi ósme miejsce w grupie i sto szóste w klasyfikacji generalnej, co wiele mówi o panujacych warunkach. To tutaj rano, przed tym pierwszym Ironmanem w życiu, usłyszałem od kolegi najbardziej „podnoszące na duchu” słowa, jakie kiedykolwiek słyszałem:
,,Panowie, idziemy na wielką mękę.” Teraz przypomina mi się to przed każdym startem i trochę śmieszy, ale wtedy napełniło mnie przerażeniem. To właśnie tutaj (w 2008 roku) zakwalifikowałem się na Hawaje. Jak więc nie lubić tych zawodów?
Pływanie
Jezioro Monona. Przez 10 lat pływano na dwóch pętlach. W tym roku po raz pierwszy była jedna. Temperatura wody to 20-23 stopnie Celsjusza. Po wyjściu z wody trzeba wbiec na ostatni poziom budynku, a droga prowadzi widoczną na zdjęciach spiralą. To tam znajduje się T1.
Rower
Tą samą spiralą zjeżdżamy z parkingu, gdzie stoją rowery (w budynku tylko torby i przebieranie), ale trzeba pamiętać, że wracając po 180 kilometrach trzeba podjechać w to samo miejsce. Na pierwszy rzut oka wygląda to trochę groźnie. Jednak w praktyce, to bułka z masłem. Po wyjechaniu ze strefy zmian czeka nas względnie płaski, 20-kilometrowy dojazd do 70-kilometrowej pętli, którą pokonujemy dwa razy. I tutaj się zaczyna. 22 podjazdy, a 6 z nich jest szczególnie uciążliwych, gdzie prędkość 15km/godz, to wielki sukces. Zawodnicy mogą jednak liczyć na niesamowity doping kibiców na tych najtrudniejszych podjazdach. Jazda w szpalerze ludzi, jak na TdF. Jednak ta trasa definitywnie zarzyna nogi na bieg.
Bieg
Dwie pętle. Zaczynamy około 4-kilometrowym zbiegiem, co po ciężkim rowerze jest błogosławieństwem. Następnie runda na stadionie basebolowym i 3km płasko. Miasteczko uniwersyteckie z dwoma krótkimi, ale bardzo stromymi podbiegami i nawrót na ulicy, wzdłuż której stoi mnóstwo kibiców. Każdą petlę kończymy wspomnianym zbiegiem, który teraz jakoś dziwnie zmienia się w podbieg, co szczególnie na drugiej pętli nie jest zbyt przyjemne. Na całej trasie biegu towarzyszy nam niesamowity doping kibiców. Około 45 tysięcy.
Przyznam, że w tym roku jechałem do Madison (1050 km od Toronto, gdzie mieszkam, 9 godzin samochodem) z duszą na ramieniu, zastanawiając się, czy w ogóle ukończę zawody. Czerwcowa kontuzja spowodowana kraksą na rowerze, która wyeliminowała mnie z treningów na miesiąc i pozbawiła szansy wystartowania w Suszu, odnowiła się trzy tygodnie przed zawodami i zmusiła do bezczynności. Skutowało to zwyczajnym ,,over resting” (nadmiar wypoczynku). Miękie nogi i tętno spoczynkowe 51-52 zamiast 46-47. I ten ból w plecach! Ucisk na nerw spowodowany wypadkiem, popularne ,,korzonki”. Bez względu na wszystko, zdecydowałem sie wystartować. Spodziewałem się wolniejszego pływania (normalnie pływam 1:07-1:09) i zadowalałby mnie czas poniżej 1:20. Wyszło 1:11, czyli jest OK.
T1 – długo, bo przebieram się w suche ciuchy ze względu na moje plecy, czego normalnie nigdy nie robię. Wprawdzie temperatura wody wynosiła 23 stopnie Celsjusza, ale na zewnątrz tylko 10 stopni. Zaczynam rower i od razu pojawia się ból w plecach, zwalniam do 20km/godz i szukam miejsca, gdzie mógłbym się zatrzymać. Biorę tablekę przeciwbólową i decyduję się jechać do pierwszej stacij z wodą. Po około trzydziestu kilometrach mogę jechać normalnym tempem, ale biorę następne tabletki, gdy ból powraca. W sumie 6, licząc z biegiem. Rower kończę z wynikiem 5:50, poniżej sześciu godzin, więc jest OK.
T2 – 4 min i pytanie w głowie, co mnie czeka na biegu. Zaczynam wolno, nie patrząc nawet na zegarek. Chcę tylko ukończyć ten maraton. Na 14-tym kilometrze dobiega do mnie 24-latek (student szkoły lotniczej z Colorado). Przyspieszamy i nastepne 15 kilometrów biegniemy razem, rozmawiając. Czuję jednak, że tempo jest trochę za mocne dla mnie i moje plecy znów sztywnieją. Nie chce już łykać więcej tabletek i zwalniam. Do mety już tylko około10km. Dobiegam spokojnie i sprintuję ostatnie 100m (zawsze to robię) wyprzedzając 3 osoby. Maraton końcą w 3:50. Mike Reilly wyczytuje moje imię.
11:07:58, dziesiąty w grupie 50-54 (191 ukończyło). Medal na szyi i szczęśliwy, że to już koniec. IM Wisconsin zaliczony. Następny IM Mont Treblant (Quebec-Kanada) 2013.
Pozdrawiam wszystkich triatlonistów w Polsce. Życzę łamania kolejnych barier i kolejnych rekordów życiowyćh. Ból jest tymczasowy, smak sukcesu – wieczny.
@ Andrzej Załęski. Nie to nie pomyłka, dokładnie 3:12:08.!15 10 2000 Canadian International Marathon. Międzyczasy 1:32:09 1:40:13. Wnioskuję z tego co napisałes że Twój tygodniowy kilometraż jest niewystarczający do maratonu. 70-80 km to minimum.A najlepiej według wzoru:tygodniowy kilometraż dzielimy na 7
wynik tego dzielenia pomnożony przez 3 powinien dać dystans biegu w którym chcesz wystartowac.W przypadku maratonu to około 95 km tygodniowo.
Plecam książki J Skarżyńskiego.Powodzenia
@Radosław G
Jakie czasy biegacie? Postaram się być na mecie .
@Marcin K
Pięknie . Wreszcie cos drgneło.
Jezeli leci Pan tam pierwszy raz i chce wskazówek oto mój adres: andrzej [email protected] . Przylot dziesięć dni przed to absolutne minimum najlepiej 14.A w Polsce sauna bo wilgoć jest najgorszą rzeczą w Kona nie temp .
Trzymam kciuki.Powodzenia!
GRATULACJE!!! W Toronto biegniemy maraton 14.10.12
grupą Triathlonistów z Koszalina,
może się spotkamy ?
Na Kona idzie ku lepszemu. W tym roku Polaków będzie 5 (z moich obliczeń)… Mnie zajęło to 5 lat.
> Wiosną 1998 nie mogłem przebiec 500m.
> W pażdzierniku 2000 przebiegłem swój
> pierwszy maraton z czasem 3:12.
Albo się pomyliłeś i miało być 4:12 lub 5:12 albo to są jakieś czary. Czy możesz podać jakieś szczegóły, plan treningowy? Ja biegam od studiów mniej lub bardziej intensywnie, zaliczyłem 3 maratony warszawskie 2009, 2010, 2011. 2009 i 2010 nie wytrzymałem i czasy były powyżej 4h, 2011 w końcu dobiegłem ledwo żywy w chyba 3:44, chciałem 3:30 ale to było niemożliwe. Od 2009 biegałem po 2-4 razy w tygodniu, zwykle po 10-14k czasem więcej. Co robiłem nie tak?
Wiosną 1998 nie mogłem przebiec 500m.W pażdzierniku 2000 przebiegłem swój pierwszy maraton z czasem 3:12. Wzieło mi 11 lat by wystartować w Kona(2009).Absolutnie nie uważam się za kogos wyjątkowego. Każdy z Was jeżeli wloży w to odpowiednio dużo serca jest w stanie to zrobić a może więcej.
Gdy dwa dni przed zawodami w Kona maszerowalismy z Lidią Rekas(częsta bywalczyni w Kona, mieszkającą w USA)z polską flagą w defiladzie narodów. Podobnie jak na Olimpiadzie. Ta nasza dwuosobowa grupa prezętowała się bardzo skromnie na tle tych kilkudziesiecioosobowych zespołów Niemiec,Australi,N Zeland czy nawet Meksyku nie wpominając o USA.
Wierzę że jeszcze kiedys pojadę na Hawaje i będzie nas tam nie dwójka czy trójka ale 10,15 czy 20 osób.
,,Lepiej porywać sie na rzeczy wielkie i nawet przegrać niż trwać wygodnie w szarosci gdzie nie ma strachu przed porażką ale też nie ma smaku sukcesu „
Coś mi się zdaje, że ten artykuł będę wrzucać na tzw. „jedynkę” na naszej stronie w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca 🙂 tak dla motywacji. Jeszcze raz wielkie gratulacje Panie Andrzeju. Rekordy życiowe robią wrażenie – szczególnie w zestawieniu z kalendarzem!
Czy 53 lata to dużo ???? Jak się ma dwadzieścia parę to dużo jak 47 to już świat inaczej wygląda. Forma tak czy inaczej do pozazdroszczenia. A ja marzę o IM w 2013. Codziennie marzę i ćwiczę.
Krzysztof Józefowicz
Panie Marcinie powodzenia na Konie. To Pana za niedługo będziemy pięknie wspominać!!!!
Ja się powoli zbliżam do czasu 10:33, ale na połówce. Ale sądząc po zdjęciach te 53 lata to straszna ściema. Góra 42.
Poznaję, bo nas pięknych i młodych jest mało.
Jestem pod wrażeniem… Gratulacje Panie Andrzeju 🙂
Obawiam się, że 4:38 na połówce, to dla 90% z nas na wieki pozostanie tylko życzeniem:-)
Panie Andrzeju. 53 i w takiej świetnej formie! Życzę sobie takiego zdrowia.
marcin (40 lat)