Garmin Iron Triathlon Radków. Zalew Radkowski. Patrzę na tafle wody i widzę swoją twarz pełną strachu. Przyglądam się dłużej i widzę w niej także olbrzymią motywację. Mam szybkie myśli. Obaw jest mnóstwo. Bardzo słabo pływam, boję się pływania w otwartych wodach i obawiam się startu, czyli tzw. pralki, gdzie wszyscy zawodnicy naładowani energią i adrenaliną, w tym samym czasie chcą płynąć w kierunku najbliższej boi kierunkowej.
Najważniejsze jednak jest to, że jestem teraz tu, gdzie chciałem być. tutaj. Przecież rok temu o tym marzyłem, a teraz jestem kilka minut przed moim debiutem w 1/8 Ironmana w Radkowie. Szukam wewnętrznego spokoju i próbuję się wyciszyć.
Droga do tego momentu nie była łatwa. Poprzedziło ją wiele trudnych decyzji, bardzo dużo pytań, na które nie zawsze potrafiłem znaleźć odpowiedź. Był rok 2013, a triathlon swój rozkwit miał jeszcze przed sobą. W polskim internecie było mało informacji na temat tej dyscypliny sportu. Na szczęście znałem 2 triathlonistów, od których próbowałem dowiedzieć się jak najwięcej. Jednym z nich był mój klient, więc żeby zachować klasę i fason zadawałem bardzo fachowe pytania, ale po jego minie widziałem, że patrzy na mnie jak na „Janusza triathlonu”.
Drugim triathlonistą był Marek. Miał za sobą kilka starów i wykazywał otwartość na moje pytania, ale ja często nie wiedziałem, o co mam pytać. Miałem dużo informacji, których nie potrafiłem uporządkować. Zadawałem chaotyczne pytania typu: Co zrobić z pianką po pływaniu? Czy musze mieć kogoś, kto ją ode mnie weźmie? Co mogę mieć ze sobą w strefie zmian? Czy mogę do niej wrócić w trakcie zawodów?
To właśnie za sugestią Marka zdecydowałem się, żeby mój debiut w triathlonie był na dystansie 1/8 IM. Trzeba tam przepłynąć jedynie 475 metrów, a pływanie to cały czas moja pięta achillesowa. Przed zawodami przepłynąłem co prawda podobny dystans na basenie, ale tam można było się zawsze przytrzymać ściany, odetchnąć chwilę przy nawrocie, w dowolnym momencie chwycić się liny i zatrzymać. Tutaj jestem ja, woda i… nawigacja. Nie ma torów i przejrzystej wody, czarnej linii na dnie, według której można nawigować. Tylko ode mnie zależy, czy płynę w dobrym kierunku i właściwie omijam boje.
Ubrany w piankę, dryfuję w wodzie, wyczekując wystrzału z armaty, który daje znak startu.
(relacja z zawodów oraz wspomniany wystrzał z armaty 6:52)
Zaczynam płynąć. Dostaję jeden kopniak w żebra, drugi w udo i na szczęście stawka zaczyna się rozciągać. Swoim tempem pokonuję kolejne metry. Z wody wychodzę po 11 minutach i 35 sekundach. Przepłynąłem 475 metrów w tempie około 3 min/100m. Po zawodach sprawdziłem, że pierwszy zawodnik wyszedł z wody po 6 minutach i 12 sekundach. Kiedy to zobaczyłem, wiedziałem, że czeka mnie tytaniczna praca. „Jest jeszcze z czego urywać” – analizowałem swój słaby czas.
Byłem tak podekscytowany faktem zapisania się na pierwsze zawody triathlonowe, że umknęła mojej uwadze informacja, że jest to górska odmian triathlonu i trzeba w niej pokonać 12-kilometrowy podjazd z Radkowa do Karłowa z 370 metrów przewyższenia. Od kilku do kilkunastu procent nachylenia. Cały czas pod górę. Nie ma nawet metra wypłaszczenia. Dobrze, że uzmysłowiłem sobie ten fakt na 2 tygodnie przed zawodami, a nie w dniu startu. „Zrobiłem sobie super prezent na debiut w TRI – pomyślałem. Z pewnością lekko nie będzie. Na szczęście głowa miała jeszcze czas, żeby to przetrawić i zaakceptować.
Jadę rowerem. Jest ciężko, bo cały czas pod górkę i tak będzie jeszcze przez prawie 40 minut. Cały podjazd to bardzo dużo zakrętów i czasami średniej jakości asfalt. Dodatkowo w nocy padał jeszcze deszcz i cała nawierzchnia była wilgotna. Podczas podjazdu, nie przeszkadzało mi to, ale wiedziałem, że będę musiał się z tym zmierzyć, podczas zjazdów z bardzo dużą prędkością. Momentami było niebezpiecznie. Na kilku zakrętach organizatorzy namalowali farbą 3 duże wykrzykniki oraz napis HAMUJ. W Radkowie jest słynny zakręt śmierci. Nazwa niestety nie wzięła się znikąd. Sam byłem świadkiem, jak zawodnicy wyskakiwali z zakrętów, bo weszli w nie ze zbyt dużą prędkością. Na szczęście nic poważnego im się nie stało.
Pomimo trudnej trasy i panujących na niej warunków, rower ukończyłem z 10 czasem na 42 zawodników. Teraz czas na bieg. Moja najsilniejsza konkurencja. Zostawiłem rower w T2 i rozpocząłem bieg. Na początku swojej przygody z triathlonem, nie słyszałem o treningach zakładkowych. Teraz boleśnie przekonałem się, co to znaczy bieg po rowerze. Próbuję biec, ale mam uczucie jakbym przesiedział w końskim siodle z pół dnia lub przepłynął okrakiem na beczce w podobnym czasie. Mam uczucie, że przebieram nogami w miejscu. Po pierwszym kilometrze to uczucie zaczęło powoli ustępować. Jednak siły w nodze nie było. Zawodnicy, nad którymi wypracowałem przewagę na rowerze, zaczęli mnie wyprzedać. Trasa szła lekko pod górę, a do agrafki, czyli miejsca gdzie się zawracało, trzeba było podbiec pod dość stromą górkę. Była na tyle wymagająca, że niektórzy musieli pod nią podchodzić.

Ale się Krzysiu napisałeś. Raptem dwa wpisy. Mam nadzieję, że do treningów podchodzisz bardziej sumiennie niż do wpisów.
To jeszcze jest praktykowany start wspólny ? Pralka to maniana powinni tego zabronić tzn takich startów. Start tylko rolowany czyli 6 osób max i następni 6 osób pyk i następni. I tak każdy ma chip więc jaki sen na wspólny start.
Ja swój pierwszy Triathlon w Radkowie miałem w roku 2014 i był to mój debiut.
Startowałem na 1/4 i nie ukończyłem pływania, po czasie wiem że wystraszyłem sie pralki w wodzie.
Do Radkowa wracałem potem jeszcze ze 3 razy, zawody mają swój urok.