Lodowata woda, wywrotki na rowerze i biegowy trial. Sabina Bartecka opowiada o Morsmanie

Sabina Bartecka mówi, że nie lubi ekstremalnych temperatur, ale uwielbia wyzwania. Start w zawodach Morsman był spontaniczną próbą na bardzo wymagającej trasie. – Najtrudniejsze było przekonanie głowy, że chcę wejść do wody o temperaturze poniżej 2 stopni Celsjusza przy temperaturze powietrza wynoszącej 0 stopni – wspomina zawodniczka.

ZOBACZ TEŻ: Kiedy zacząć morsować? Czy jesienne morsowanie przynosi korzyści?

Grzegorz Banaś: Zima to okres, w którym wiele osób zamyka się w jaskiniach treningowych. Tymczasem dla Sabiny Barteckiej zima to chyba taka sama pora roku jak inne. Skąd Twoje zamiłowanie do zimowego treningu na zewnątrz?

Sabina Bartecka: Zamiłowanie to za dużo powiedziane. To był raczej totalny spontan, a właściwie to bardziej jakieś wariactwo. W domu bardzo często słyszę od moich córek: Mamo, ty nie jesteś normalna. I w pełni się z tym zgadzam, bo ja nie cierpię skrajnych temperatur, ani zimna, ani też gorąca. Lubię za to wyzwania i lubię testować się w ekstremalnych warunkach. Oczywiście, przed samym startem do śmiechu mi nie było i gdyby nie fakt, że byłam zapisana i opłacona, to nie wiem, czy bym się zdecydowała na udział.

GB: W mistrzostwach Polski na pełnym wystartowałaś w ostatniej chwili. Czy decyzja o starcie w Morsmanie też była tak szalona, czy miałaś to wcześniej w planach?

SB: Ten rok był dla mnie działaniem na totalnym spontanie. Ogólnie to jestem bardzo poukładana i wszystko planuję z dużym wyprzedzeniem, szczególnie tak ważne starty, jak pełny dystans. Jestem jednak już doświadczoną zawodniczką, startuję w triathlonach od 8 lat i wiem, na co mogę sobie pozwolić. W przypadku Morsmana decyzja była spontaniczna, choć podjęta dużo wcześniej.

GB: Jak wyglądały przygotowania do tego startu?

SB: Chciałabym napisać, że przygotowywałam się przez kilka miesięcy czy tygodni, ale tak nie było. W ogóle się nie przygotowywałam. W listopadzie wznowiłam plan treningowy po roztrenowaniu i do startu przystąpiłam z normalnego planu. Co prawda planowałam trochę pojeździć na zewnątrz, ale ostatecznie skończyło się tylko na chęci. Wynika to z tego, że nie mam roweru MTB – na zawody pożyczam rower męża (rower jest o 2 rozmiary za duży!), poza tym jestem team szosa i nie lubię zimą jeździć na zewnątrz. Na dobrych chęciach skończyło się także pływanie w jeziorze. Na samą myśl o tym, że mam wejść do lodowatej wody robiło mi się już zimno, więc ostatecznie nawet nie spróbowałam.

GB: Niska temperatura, lodowata woda, śliska droga. Ukończenie Morsmana chyba nie było łatwym zadaniem? Opowiesz o przebiegu zawodów?

SB: Najtrudniejszy był sam start. Przekonanie swojej głowy, że jednak chcę wejść do wody o temperaturze poniżej 2 stopni Celsjusza przy temperaturze powietrza wynoszącej 0 stopni. Jednak widok osób startujących w samych kąpielówkach dawał niesamowitego kopa motywacyjnego – skoro oni potrafią, to ja też mogę! Jestem przecież Diablaczka i nie takie rzeczy robiłam!

Strach ma wielkie oczy i samo pływanie nie było takie złe – pod koniec nawet było mi ciepło! Gorszy okazał się rower. Na trasie zalegała duża warstwa śniegu, momentami było bardzo ślisko – chyba każdy uczestnik zawodów zaliczył mniej lub bardziej kontrolowany poślizg i wywrotkę. Ja wylądowałam w krzakach na objeździe trasy! Rezultatem była efektowna szrama na połowę twarzy! Przez cały etap rowerowy myślałam tylko o tym, aby dojechać w jednym kawałku do strefy zmian i zacząć w końcu etap biegowy. Tu czekał mnie suprise! Trasa okazała się bardzo wymagająca z powodu warunków – tym razem było błoto, lód, trochę korzeni i przed samą metą głęboki rów – jednym słowem trial.

fot. Mateusz Stodolski

GB: Poleciłabyś takie zimowe zawody innym osobom?

SB: Teraz już TAK! Zabawa była przednia. Naprawdę! Poza tym to było zupełnie coś innego. Myślałam, że już zjadłam zęby na tych wszystkich triathlonach, a tutaj czułam się jak nowicjuszka. Ze strachu nie mogłam spać w nocy poprzedzającej zawody. W przyszłym roku na pewno wystartuję i już zbieram ekipę na wyjazd, aby jechać większą grupą.

GB: Co poradziłabyś osobom, które chciałyby w tę zimową porę zrezygnować z domowego treningu, biegać i jeździć na rowerze, nawet w minusowych temperaturach, ale nie potrafią się przemóc?

SB: Zawsze warto przełamać swoje obawy, bo tylko wtedy możemy sprawdzić, na co nas stać. W życiu nie przypuszczałam, że wezmę udział w czymś takim, a tu proszę nie tylko ukończyłam Morsmana, a jeszcze go wygrałam. Ponadto każdorazowe wychodzenie ze strefy komfortu daje niesamowitą satysfakcję i przeświadczenie, że stać Cię na więcej. To dobrze wpływa na psychikę i pewność siebie jako sportowca. Zatem warto próbować nowych rzeczy i nie zniechęcać się, kiedy na początku obrana droga jest wyboista.

Inną sprawą jest to, że powinniśmy się jednak do takiego startu przygotować. Ja dobrze znoszę skrajne temperatury i nie mam problemu, aby morsować. Dlatego wiedziałem, że dam radę. Jednak adaptacja to skrajnych temperatur jest kluczowa – zalecam zacząć od morsowania, żeby sprawdzić, jak reaguje nasze ciało na tak niską temperaturę. Bo możemy się zdziwić!

Jeśli chodzi o rower, to na pewno przejażdżki po lesie, po śniegu mogą przynieść mnóstwo satysfakcji, ale przede wszystkim poprawią naszą technikę jazdy w trudnym terenie. To samo dotyczy biegania – ja biegam w terenie przynajmniej raz w tygodniu. Na zewnątrz wykonuję prawie wszystkie treningi biegowe. Z bieżni mechanicznej korzystam tylko w skrajnych warunkach.

fot. Mateusz Stodolski

GB: Startowałaś już na pełnym dystansie, startowałaś w Diablaku, na mistrzostwach świata, a teraz w Morsmanie. Lubisz przełamywać własne granice lub masz może taką triathlonową „To do list” zawodów, które chcesz ukończyć?

SB: Po ukończeniu Diablaka, gdzie jako pierwsza Polka i druga kobieta na świecie, znalazłam się na szczycie Babiej Góry (zresztą należy do mnie rekord trasy wśród kobiet), przylgnęła do mnie łatka „Specjalistki od Extreme”. Wiele osób widziało mnie na mecie Hardej Suki, Norsmana i innych wymagających zawodów. Dobrze mi wychodzą zawody uznawane za trudne – zawsze powtarzam, że im trudniej tym dla mnie lepiej. W ostatnich latach jednak skupiłam się na „normalnych” triathlonach, aby powalczyć tam, gdzie jest największa konkurencja i startuje najwięcej osób.

Kusi mnie jednak coraz bardziej powrót do extreme. W tym roku nawet zapisałam się na Norsmana, ale mnie nie wylosowali. Marzeniem od lat jest Kona, którą już kilka razy odpuściłam, bo okazuje się, że łatwiej zdobyć slota niż środki na wyjazd! Z tego też powodu już tak nie ekscytuję się na zawody spod znaku „M” z kropką i nie wiem, czy w tym sezonie w jakichkolwiek wystartuję. Zawsze jednak chętnie wezmę udział w mistrzostwach Polski, Europy i świata. Lubię takie duże i międzynarodowe imprezy.

GB: Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane