Łukasz Kalaszczyński: „Byłem mocno zdołowany i bliski zrezygnowania z dalszego treningu”

Łukasz Kalaszczyński rozpoczął przygotowania do przyszłorocznego sezonu startowego obozem w Hiszpanii. Triathlonista podsumowuje ten rok startowy oraz zdradza, dlaczego postanowił zmienić trenera.

ZOBACZ TEŻ: Robert Wilkowiecki: „Nie jestem fanem decyzji IRONMANa”

Kamila Stępniak: Rozpocząłeś już przygotowania do kolejnego sezonu startowego. Może więc nieco przewrotnie zaczniemy od Twoich planów. Podejrzewam, że jednym z głównych planów w Twoim kalendarzu będą mistrzostwa Polski na długim dystansie?

Łukasz Kalaszczyński: Udało mi się wyskoczyć na kilka dni w jedno z moich ulubionych miejsc treningowych – Gran Canarię. Wstrzeliłem się idealnie, uciekając przed mrozem i śniegiem, jaki w tym czasie był w Polsce. Udało się świetnie potrenować oraz „podładować baterie” na kolejne miesiące. 

Głównym startem w przyszłym roku na pewno będą mistrzostwa Polski na dystansie pełnym oraz połówce. Chciałbym również bardzo dobrze przygotować się na mistrzostwa Polski w duathlonie na dystansie 10/60/10 km, które odbywają się w Czempiniu, dlatego w kalendarzu mam zaplanowanych kilka startów biegowych: Bieg Chomiczówki (15 km) czy półmaraton w Wiązownie na koniec lutego. Możliwe, że wystartuję również w Półmaratonie Warszawskim lub na dystansie 10 km w Maniackiej Dziesiątce. Jako przetarcie przed zawodami w Czempiniu chciałbym pościągać się w duathlonie w Rumi.

KS: Z tego, co widziałam, skupiasz się głównie na startach w Polsce. W tym roku za granicą wystartowałeś tylko w połówce w Dubaju, popraw mnie proszę, jeśli się mylę. Planujesz w przyszłym sezonie jakieś zagraniczne starty?

ŁK: W przyszłym roku podobnie jak w tym skupię się przede wszystkim na startowaniu w Polsce. W planie triathlonowych startów na dystansie ½ Ironman są Sieraków, Susz oraz Poznań. Rozważam również zawody IM 70.3 w Warszawie. Na starcie stanę pod warunkiem, że będę pewny wysokiej dyspozycji. Jeśli wystartuje za granicą, to będą to wyścigi na pełnym dystansie. Po głowie chodzi Roth, Hamburg, Frankfurt, ale jeszcze decyzji z trenerem Zbyszkiem Gucwą nie podjęliśmy. Czekam również na kalendarz mistrzostw Polski i od tego będę uzależniał ostateczny kalendarz.

W tej chwili nie planuję startów za granicą ze względu na duże koszty, jakie generują takie wyjazdy. Mamy w Polsce świetne zawody, na których jest bardzo wysoki poziom sportowy. Wspomniana wcześniej Warszawa,  IM 70.3 Poznań, IM 70.3 Gdynia oraz Challenge Family w Gdańsku. Aby startować za granicą, najpierw muszę być najlepszy na swoim podwórku, gdzie poziom sportowy również mocno rośnie. Chciałbym również wystartować w zawodach serii Samsung River Triathlon – te zawody szczególnie polecam debiutantom – oraz serii Iron Garmin Triathlon.

W pierwszej kolejności muszę ustalić priorytety, jakimi są dla moje dzieci, moja rodzina. W tym przypadku inaczej niż w triathlonie nie mogę być egoistą i pozwolić sobie na zainwestowanie 15 tys. zł na start np. w Chinach, żebyśmy z tego powodu musieli odpuścić np. wspólne wakacje czy nie móc zrealizować innych potrzeb domowych, czy sportowych/życiowych moich dzieci. Zawsze najpierw rodzina. Później pasja.

Jeśli ze wsparciem sponsorów uda się zebrać budżet, to na pewno wystartuję za granicą lub w zawodach pod szyldem IM lub Challenge. Poza tym wyjadę na obóz za granicę szlifować wysoką formę, bo bez tego ciężko rywalizować na najwyższym poziomie. W tym miejscu chciałbym podziękować moim sponsorom za dofinansowanie moich obozów oraz startów w minionym sezonie. No i oczywiście rodzicom, którzy wspierają mnie, jak tylko mogą.  

KS: Chciałabym skupić się przez chwilę na tym, co było. Konkretniej – ubiegłe kilka miesięcy. Nie obyło się bez zmian. Na przełomie maja i czerwca trafiłeś pod skrzydła trenerskie Zbyszka Gucwy. Wcześniej trenowałeś u Tomka Kowalskiego. Zaczęło się od waszej rozmowy po starcie w Sierakowie. Skąd ta decyzja?

ŁK: Po nieudanych zawodach w Dubaju, czułem, że potrzebuję zmiany, nowych bodźców treningowych. Pod opieką Tomka Kowalskiego wykonałem bardzo mocną pracę treningową. Szczególnie na rowerze oczekiwałem, że wykonany w 100% plan odda na zawodach. Niestety tak nie było. Tego, co wykonywałem na treningu, zupełnie nie mogłem przenieść na trasy zawodów. Dlatego po dwóch latach pracy z Tomkiem zdecydowałem się na bycie dla siebie trenerem. Wróciłem do dynamicznego, intensywnego pobudzania organizmu. Czego uważałem, że mi brakowało. Jestem zawodnikiem, który ufa trenerowi i realizuje trening w 100%, zupełnie nie ingerując w plan treningowy. Zdarza się, że sugeruję swoje odczucia, ale jeśli trener ma swoją wizję i swój plan, realizuję go bez dyskusji. Wróciłem do trenowania siebie i po wynikach treningowych widziałem, że zaczęło to przynosić efekty. Na pewno baza, jaką zbudowaliśmy z Tomkiem, również miała duże znaczenie, ale potrzebowałem odmulenia nogi i większej regeneracji.  

Na zawody w Sierakowie byłem dobrze przygotowany, czułem się mocny i gotowy do walki o zwycięstwo. Niestety przegrałem. Pokonały mnie tego dnia również warunki atmosferyczne i zmuszony byłem zejść z trasy, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Byłem mocno zdołowany i bliski zrezygnowania z dalszego treningu na wysokim poziomie. Wiedziałem, że muszę mieć osobę, która pokieruje moimi przygotowaniami. Zastanawiałem się, z którym trenerem w Polsce mógłbym nawiązać współpracę.

Z Łukaszem Remisiewiczem, moim przyjacielem, myśleliśmy również o trenerze zza granicy. Jednak w Sierakowie na swojej drodze po zawodach spotkałem Zbyszka, który powiedział: „wyciągnę Cię z tego dołka, wiem czego Ci potrzeba. Przyjdź do mnie do namiotu, pogadamy. Pomogę Ci.” Nie musiał wyciągać do mnie ręki, mógł mnie poklepać po plecach powiedzieć: „trzymaj się Kalach, na następnych zawodach będzie lepiej, odbudujesz się, będzie dobrze.”  Ogromnie doceniam ten gest i jestem wdzięczny Zbyszkowi za to, że zechciał mi pomóc. 

Wszystkie ważne decyzje konsultowałem z Dorotą [żoną] oraz tatą. Ich opinia pokrywała się z moją, dlatego jeszcze w Sierakowie zdecydowałem się na podjęcie współpracy ze Zbyszkiem. Dziś jestem bardzo zadowolony z tego kroku. Mam również w pamięci lata, kiedy reprezentowałem barwy GVT BMC. Są to tylko miłe wspomnienia, największe moje sukcesy sportowe. Choć w pewnym momencie nasze drogi się rozeszły, a teraz po kilku latach znów tworzymy team. Bardzo odpowiada mi forma współpracy i planowanie treningu przez Zbyszka, która oparta jest na słuchaniu swojego organizmu. Jeśli czuje, że jestem zmęczony, nie ma problemu z przełożeniem treningu lub zrobieniem dnia wolnego. Bez obawy, że trening wyleci ze schematu, co niestety czasem bardzo mi przeszkadzało we współpracy z poprzednim trenerem.

Łukasz Kalaszczyński na treningu kolarskim
źródło: archiwum prywatne

KS: Nad czym teraz będziesz się nabardziej skupiał, co chcesz poprawić? 

ŁK: Dotychczasowy plan treningowy opierał się na bodźcach, które z wieloletniego doświadczania uważam, że bardzo mi służą w budowaniu wysokiej formy. Pierwszym celem, jaki z trenerem sobie postawiliśmy, było odmulenie mnie na rowerze oraz bieganiu. Treningi były krótkie, ale dość ciężkie, oparte na wysokiej intensywności. Dzięki temu po 5-6 tygodniach poprawiłem się na kolarskiej trasie „ćwiartki” – 45 km ze średniej 40.2/km na blisko 45/km we Wronkach. Pobiegłem również świetny półmaraton w Poznaniu.

W BPS do zawodów w Malborku na rowerze i bieganiu wykonałem zdecydowanie mniejszą objętość i intensywność, szczególnie na długich treningach biegowych i kolarskich niż w poprzednich latach. Nie czułem się zmęczony, przygaszony treningiem do pełnego dystansu. Mniejszy kilometraż nie przeszkodził pobiec życiowego maratonu 2:42 oraz pojechać najszybsze 180 km. Niestety defekt na rowerze zabrał mi około 10’… I cel, jakim było złamanie 8h10’. 

KS: Ciekawi mnie jedna rzecz. Trenujesz pod okiem innej osoby i jednocześnie sam jesteś trenerem dla swoich zawodników. Czy zdarza Ci się ingerować w ułożony dla Ciebie plan?

ŁK: Jestem bardzo ambitny. To często przeszkadza w byciu trenerem samym dla siebie. Zdobyta wiedza, znajomość swojego organizmu na pewno pozwalają mi prowadzić samego siebie. Jednak mógłbym przesadzić z intensywnością oraz objętością planu, układając dla siebie cykl treningowy. Wiem, że byłbym dla siebie „trenerem katem”.  Nie chcę się zastanawiać, czy mam danego dnia wykonać 8/12x 1 km na biegu. Zrobić 1’ czy 2’ przerwy pomiędzy powtórzeniami. Bo zawsze zrealizuję więcej. To może prowadzić do przeciążenia, przetrenowania. Zawsze powtarzam trenerom: nie piszcie mi zadań 12-15×400 m, bo ja i tak zrobię górną granicę.

Mówi się: „trenuj innych, jakbyś trenował samego siebie”. Nie wiem, czy by się to u mnie sprawdziło. Tak jak wspominałem, nie ingeruję w plan treningowy… No może czasem zdarzy mi skręcić na rowerze w ulicę dalej… [śmiech] To dlatego, że uwielbiam spędzać czas na rowerze. Pozwala mi to zregenerować głowę, odstresować się od problemów dnia codziennego. Nabrać świeżych, nowych pomysłów m.in. na trening dla moich zawodników.

Podobnie jak bieganie z moją psią sparingpartnerką. Dzięki współpracy z Czarkiem Figurskim, Tomkiem Kowalskim, Zbyszkiem Gucwą to również ogromna dawka wiedzy, świetna nauka i zbieranie doświadczenia trenerskiego. Wcześniej miałem przyjemność trenować jako lekkoatleta m.in. z J. Wąsowskim czy z bliska podpatrywać trening A. Wołkowyckiego, z którym trenowała moja żona Dorota. Miałem możliwość trenowania z wieloma świetnymi zawodnikami. To jest wiedza i zdobyte doświadczenie, którego nie przeczyta się w książkach.

Łącząc to ze studiami trenerskimi na AWF w Warszawie, wiem, że jestem bardzo dobrze przygotowany jako trener. Na pewno za kilka lat w pełni oddam się temu zawodowi. Mam kilka ciekawych pomysłów, na których realizację w tym momencie jeszcze brakuje czasu.

KS: W tym sezonie zdobyłeś srebrny medal podczas mistrzostw Polski w triathlonie na długim dystansie w Malborku. Czy właśnie ten start był w tym sezonie Twoim najważniejszym osiągnięciem?

ŁK: Zawody w Malborku na pewno były największym sportowym sukcesem w tym roku. Ciężko zapracowałem na ten medal. Po raz kolejny sport utwierdził mnie w przekonaniu, że nigdy nie można się poddawać. Było bardzo ciężko, bardzo trudno z powodu defektu rowerowego na 135 km. Walczyłem do końca i wyszarpałem srebrny medal. Bardzo sportowo do dziś boli mnie defekt na trasie kolarskiej. Tego dnia byłem w wyśmienitej formie.

Bardzo przyjemnie wspominam wszystkie tegoroczne starty w cyklu Samsung River Triathlon, gdzie odbudowywałem dobrą sportową dyspozycję i zwyciężyłem w generalnej klasyfikacji. Bardzo dobrze wstrzeliliśmy się również z formą na zawody w Poznaniu, gdzie przegrałem jedynie z Kacprem Stępniakiem. Po słabym początku sezonu forma z każdym miesiącem rosła. Bardzo ważne jest to, że odzyskałem sportową radość. 

KS: Z roku na rok poziom sportowy w triathlonie jest coraz wyższy. Wystarczy spojrzeć na czasy, które są nieustannie śrubowane. Postawiłeś sobie jakąś poprzeczkę. Cel, do którego dążysz?

ŁK: Z tyłu głowy jest chęć i powalczenie o złamanie 8 godzin na dystansie pełnym oraz poprawienie wyniku na połówce na 3h45’. Jednak w triathlonie przede wszystkim liczy się, na którym miejscu przybiegasz na metę, dlatego zawsze staję na starcie, żeby zwyciężać zgodnie z maksymą: „Myśl o złocie, nigdy nie zadowalaj się srebrem”. Priorytetowo w przyszłym sezonie będą starty na mistrzostwach Polski i zapewne do tych zawodów będę „dopasowywał” kalendarz innych zawodów. 

KS: Po tegorocznej edycji mistrzostw na Hawajach trener Norwegów powiedział, że czasy na pełnym dystansie będą tylko przyspieszać, a 2:35 w maratonie nie będzie klasyfikowane jako bardzo szybko – tyle minimum trzeba będzie biegać, by po prostu się liczyć. Co sądzisz na ten temat?

ŁK: Poziom sportowy na dystansie ½ IM oraz pełnym z roku na rok rośnie. Nie tylko w kategorii PRO, lecz także wśród AG. Ostatnie MŚ na Hawajach to pokazały. Pierwsza „dycha” w trudnych hawajskich warunkach złamała 8 godzin. Maraton 2h35’ w triathlonie to bardzo szybkie bieganie. Jeśli nie zmienią się przepisy i strefa draftingu nie zostanie wydłużona, to na pewno będzie trzeba biegać baaaardzo mocno, żeby liczyć się w walce o czołowe miejsca. 

KS: Uważasz, że mamy w Polsce triathlonistów, którzy będą w stanie walczyć nie o same kwalifikacje na mistrzostwa świata IRONMAN, ale o powiedzmy TOP5 lub nawet podium?

ŁK: Obecnie Kacper Stępniak i Robert Wilkowiecki mają największe szanse sprostać tym wymaganiom. Pokazali w minionym roku, że mają predyspozycję i formę do walki o wysokie lokaty z najlepszymi triathlonistami na świecie. Na MŚ jednak poziom jest bardzo wysoki i wyrównany. Tam decyduje dyspozycja dnia czy przebieg jak ustawią się same zawody.

Na pewno jeszcze z dużym potencjałem sportowym jest Tomek Brembor, który może zamieszać na ½ IM.  Jest nam bardzo trudno w pełni rozwijać swoje sportowe możliwości, gdyż często trening musimy łączyć z pracą zawodową. W moim przypadku było tak od początku kariery triathlonisty. Nie mamy takich możliwości, żeby w 100% poświęcić się dla sportu, jak np. najlepsi Norwegowie: Gustav Iden oraz Kristian Blummenfelt.

KS: Tyle było o triathlonie, a ja chciałabym jeszcze zahaczyć o trochę prywaty. Jesteś mężem i ojcem dwóch synów. Bycie zawodowym sportowcem na co dzień wcale nie jest takie kolorowe i łatwe. Jest dużo wyjazdów, godzin spędzonych na treningach. Jaki stosunek to takie trybu życia mają Twoje dzieci?

ŁK: Na pewno nie jestem zawodowym triathlonistą. Wolę określenie „zawodowy amator”, bo jednak łączę trenowanie z zawodową pracą trenera, a wcześniej nauczyciela. Bez wsparcia mojej żony Doroty bardzo trudno byłoby trenować i poświęcać na trening zależnie od zaplanowanego cyklu 15-30 h w tygodniu. Na trening powyżej 25 h w tygodniu mogę pozwolić sobie jedynie w czasie obozu. 

Dla moich dzieci moje treningi, trenażer w salonie czy zajęty ich pokój w sobotę lub niedzielę od 7:00 rano to normalność. Są przyzwyczajeni, obserwują i uczestniczą w moim treningu, zawodach od narodzin. Dlatego również nie dziwi ich spakowany rower i trenażer czy namiot hipoksyjny, które jadą z nami na święta Bożego Narodzenia czy na weekendowy wypad nad morze.

Najtrudniej jest zaplanować logistykę dnia przy trzech jednostkach treningowych jednego dnia. Wtedy niestety najbardziej zaburzone są procesy regeneracji. Przy dwóch jednostkach treningowych jest zdecydowanie łatwiej zaplanować całą logistykę, a przy jednym nawet uda się nawet ponudzić. Kiedy chłopaki nie mają swojego treningu, jedziemy na orlika pokopać piłkę.

Na większość zawodów jeździmy całą rodziną, uwielbiam mieć ich obok siebie podczas rywalizacji. Daje mi to ogromne wsparcie i motywację. Widzę, że oni mocno przeżywają również moje zawody. Do tego starszy syn przygotowuje relacje na moje kanały SM z zawodów. Większość zdjęć czy filmów na moich kanałach wychodzi spod jego ręki. Podobnie ja zawsze staram się tak zaplanować trening, żeby być na zawodach moich dzieci.

Kalaszczyński z synami
źródło: archiwum prywatne

KS: Widziałam, że podczas roztrenowania wychodziłeś na rower z jednym z synów. Czy odziedziczyli oni po Tobie zamiłowanie do sportu? Któryś z nich pójdzie w Twoje ślady i zostanie triathlonistą?

ŁK: Staram się jak najwięcej czasu spędzać na aktywności z moimi dziećmi. Jest to rower, basen, spacery po Puszczy Kampinoskiej z pokonywaniem naturalnych przeszkód, wspólne kopanie piłki. Zdarza się, że starszy syn towarzyszy mi na rowerze podczas treningu biegowego. Tak, jak kiedyś mój tata zaraził mnie miłością do aktywności i sportu, podobnie ja również pokazuję, jak świetne dla zdrowia i samopoczucia jest podejmowanie aktywności fizycznej.

Poprzez zwycięstwa i porażki rywalizacja sportowa uczy pokory, szacunku, wytrwałości, ciężkiej pracy. Nie jestem typem rodzica, który pcha na siłę swoje dzieci na linię startu. To zawsze oni wychodzą z pytaniem pierwsi: „tata, a na Garminie będę biegi dla dzieci? Zapiszesz nas?”. Obecnie oboje z wielką radością trenują piłkę nożną w KS Łomianki. Młodszy zakochany jest w Wojtku Szczęsnym. Niezależnie, czy wybiorą drogę sportową, czy inną ścieżkę, na pewno będziemy ich z Dorotą wspierać w pasji.

KS: Na koniec – jeśli mógłbyś napisać list do św. Mikołaja i wybrać jedną rzecz, którą dostałbyś pod choinkę, co to by było?

ŁK: Zdrowie… Wtedy na resztę zapracuję. Chciałbym również podziękować za wsparcie na mojej sportowej drodze firmom sponsorskim. Dziękuję za każde #DAWAJKALACH na trasie zawodów czy na treningach. 

Chciałbym również wszystkim czytelnikom Akademii Triathlonu złożyć życzenia zdrowych, rodzinnych Świąt Bożego Narodzeni. W Nowym Roku wznoście się na wyżyny możliwości, poprawiajcie rekordy, sięgajcie po medale, ale przede wszystkim czerpcie radość z uprawiania sportu.

KS: Dziękuję za rozmowę.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane