Połamana przerzutka, niewłaściwy łańcuch i okres w połowie wyścigu. Ewelina Tarnawa o mistrzostwach świata IRONMAN na Hawajach

Jej przyjazd na Hawaje rozpoczął się od serii problemów związanych z rowerem. Kiedy wydawało się, że w dniu wyścigu wszystko zmierza w dobrym kierunku, w połowie etapu kolarskiego stało się coś, czego sama się nie spodziewała. Tym razem zaskoczył ją jej własny organizm. Ewelina Tarnawa o tym, dlaczego rozważała czołganie się do mety. 

ZOBACZ TEŻ: Karol Mroczkowski: „Ludzie tracą respekt do triathlonu na normalnych dystansach” 

Nikodem Klata: Podczas zawodów Ironman Vitoria-Gasteiz zajęłaś 3. miejsce w swojej grupie i 11. OPEN. Po starcie napisałaś, że to był najlepszy wyścig w Twoim życiu. Ten wynik zbudował jakieś oczekiwania wobec wyniku, który chciałaś osiągnąć na Hawajach?

Ewelina Tarnawa: Ten wyścig był zaledwie trzy miesiące przed Hawajami, a ja wiedziałam, że potrzebuję jednak więcej niż trzy miesiące na regenerację, żeby móc myśleć o najwyższych miejscach. Szczerze mówiąc, na Hawaje jechałam, żeby zrobić swój czas. Celem było zejść poniżej 11 godzin, ale nie myślałam o miejscach. 

Nauczyłam się już tego, że nigdy nie myślę o miejscach, bo nigdy nie wiadomo co się stanie na trasie. Tak jak teraz na Hawajach (śmiech). Zawsze mam w głowie to, żeby zrealizować założenia, które miałam rozpisane, a miejsce, jeśli ma przyjść, to przyjdzie. 

Źródło: Archiwum prywatne

NK: Przed startem na Hawajach pisałaś, że jedną z rzeczy, o którą martwisz się najbardziej, jest przelot Twojego roweru. Okazało się, że obawy były całkiem słuszne… 

ET: Zawsze bardzo przejmuję się rowerem, więc pakuję go jak jakaś wariatka (śmiech). Zawinięty był cały w folię bąbelkową. Każdy element ładnie zabezpieczony, schowany. No i rower doleciał. Na lotnisku otworzyłam walizkę, wszystko wydawało się dobrze, ale na drugi dzień po przylocie chciałam sobie zrobić rozjazd. Wzięłam baterię do przerzutek i z tyłu nie mogłam jej wpiąć. No i niestety złamany był plastik, do którego przymocowuje się baterię. A bez tego ani rusz. W głowie pojawiały się różne opcje. Ja jako pani inżynier od razu zastosowałam trytytki (śmiech). Ale droga na Hawajach w pewnym momencie jest bardzo chropowata i wiedziałam, że to by się rozpadło. Nie po to leciałam tyle kilometrów i się starałam, żeby to nie było zrobione porządnie. 

Zaczęłam szukać mechaników. Znalazłem jednego, do którego była kolejka na 20 osób o godzinie 8:30, a warsztat otwierali o 9. Jak już byliśmy w środku, to kolejka była na pół wyspy. Pan powiedział, że może być ciężko z tą częścią i raczej jej nie będą mieli. Na szczęście mieli akurat jedną sztukę na stanie. W pół dnia zostało to wymienione, ale… przechodząc przez expo, zobaczyłam, że jest stanowisko Felt i powiedzieli mi, że na mistrzostwach robią kompleksowe sprawdzanie roweru za darmo. Zostawiałam im rower dzień przed wstawianiem go do strefy i pojechałam na wycieczkę po wyspie. 

Jak wróciłam, to okazało się, że miałam bardzo dużo nieodebranych telefonów z serwisu, bo… miałam zły łańcuch. Przez ostatnie pół roku jeździłam na takim, który nie do końca nadaje się do moich przerzutek. Na szczęście było kolejne stanowisko, gdzie mieli ten łańcuch i dostałam go w prezencie. Z całej tej historii wyszłam z nowym łańcuchem i nową przerzutką (śmiech). 

Źródło: Archiwum prywatne

NK: Sam start też był raczej pełny przygód, bo na podjeździe rowerowym stało się coś, co zdecydowanie utrudniło Ci udział w zawodach. Dostałaś okres. Przed zawodami brałaś pod uwagę to, że akurat na starcie może pojawić się ten problem?

ET: Miałam dostać okres kilka dni przed startem, ale wszystko się przesunęło i nawet nie czułam, że się zbliża. O poranku byłam bardzo zadowolona, że to jednak nie jest ten dzień. W strefie zmian tańczyłam, śpiewałam i nagrywałam filmiki z innymi dziewczynami, ciesząc się, że jednak okres nie przyszedł (śmiech). No a przecież „podczas startu nie przyjdzie, bo to za duże emocje”.

Ale jednak w tej pozycji na rowerze, przy dużym słońcu i wysokiej temperaturze przyszedł. Nagle i to jeszcze ze zdwojoną siłą. Dostałam skurczy, a na rowerze nie miałam przy sobie tabletek. Miałam je w strefie zmian, więc przez kolejne 90 km miałam tylko w głowie, żeby tam dojechać. 

NK: Jaka była Twoja pierwsza reakcja na to, że właśnie na najważniejszym wyścigu, na wyścigu mistrzostw świata na Hawajach dostałaś okres?

ET: Moja reakcja była taka, że od teraz chcę po prostu ukończyć ten wspaniały wyścig. Przyjechałam tam po medal. Wiedziałam, że nie dam rady już zejść poniżej 11 godzin i wtedy w głowie zmienił się mój plan. Nowy plan był taki, żebym nie musiała iść na biegu. Rower dojechałam jak na wycieczce rowerowej, ale nie było szans jechać szybciej. Jak dotarłam do strefy zmian, to zobaczyłam mojego męża i się popłakałam. Zapytałam go, czy ja w ogóle dam radę i czy zdążę. Uspokoił mnie, że bez problemu. No i tak naprawdę po tabletce wszystko jak ręką odjął. 

NK: Jak wyglądała reszta wyścigu? 

ET: Pierwsze 10 km biegu zatrzymywałam się co 2.5 km, żeby napić się wody i uspokoić. Po 10 km to był mój wyścig życia (śmiech). Drugą połowę maratonu miałam dużo szybszą. Te ostatnie kilometry do mety biegłam szczęśliwa jak małe dziecko. 

Źródło: Archiwum prywatne

NK: Filmik pokazuje też fajny kontrast – to jak przybita byłaś na początku i jak szczęśliwa byłaś na mecie. Przekroczenie linii mety mistrzostw świata na Hawajach po takich przygodach smakowało jeszcze lepiej?

ET: Zdecydowanie tak. Nawet gdybym zrobiła ten mój założony czas poniżej 11 godzin, to nie miałoby to dla mnie tak dużego znaczenia jak to, że byłam w stanie przezwyciężyć wszystkie przeszkody i że dałam radę. Jak ja już byłam w stanie normalnie biec, to czułam się wygrana. 

Po drodze spotkałam dwie koleżanki z klubu i zapytały mnie jakim cudem tak biegnę. Ja odpowiedziałam, że chyba dostałam jakiejś supermocy. Wiadomo, że gdybym walczyła o podium czy nawet TOP10 to by bardziej to bolało, ale ja pojechałam tam dla siebie, więc jestem bardzo zadowolona. 

NK: Twój mąż wstawił na swój Instagram filmik, pokazujący moment, kiedy mu o tym mówisz. To dzięki niemu kontynuowałaś ten wyścig? 

ET: On dał mi motywację do tego, żeby walczyć do końca! Wiedząc też, że zobaczę go za chwilę na trasie, byłam bardziej zmotywowana, żeby biec. To było wielką pomocą. Ja ten wyścig ukończyłbym nawet na czworaka. Dla mnie cała ta droga, żeby być na Hawajach, była ważniejsza niż sam wyścig. Start był nagrodą samą w sobie. Na chwilę obecną jestem bardziej niż zadowolona.

ZOBACZ TEŻ: Największe zaskoczenie mistrzostw świata na Hawajach? Kim jest Taylor Knibb? 

NK: W jednym z komentarzy już się trochę „odgrażałaś”, że na pewno wrócisz wyrównać rachunki. Za 2 lata wygrywasz swoją kategorię wiekową na Hawajach? 

ET: Za dwa lata może jeszcze nie… zobaczymy. Zobaczymy, jak to się potoczy, bo ja cały czas mam nadzieję, że IRONMAN wróci do wspólnego formatu dla kobiet i mężczyzn. Chcielibyśmy wrócić tam razem z Mateuszem [przyp.red. mężem] i zrobić to razem. Tak jak było planowane od samego początku. 

NK: Ale Kona to nie tylko sam wyścig. Na miejscu byliście trochę wcześniej, braliście udział w biegu w bieliźnie, w paradzie narodów. Hawaje to faktycznie najbardziej kultowe miejsce dla triathlonistów? Które ze wspomnień z Wielkiej Wyspy zapamiętasz najlepiej?

ET: To nie był sam wyścig, to było to wszystko, co się działo dookoła. Normalnie na wyścigach nie ma aż takiego poczucia wspólnoty, a tutaj każdy z każdym był przyjacielem. Ja myślę, że wpływ miał na to fakt, że to były same kobiety. Atmosfera była po prostu inna. Nie można go porównać do niczego innego. 

Jednym z takich wspomnień będzie na pewno Coffee Boat. Rano łódka wypływa 500 metrów od brzegu i żeby się napić kawy, to płyniesz do tej łódki, później dostajesz kółko dmuchane i w wodzie pijesz kawkę. Ja zawsze mam problem z wejściem do wody, a kawka skutecznie motywuje (śmiech). 

Parada narodów też była super. Przy fladze poznawałyśmy kolejne dziewczyny i na rozdaniu nagród to samo. Kiedy widzieliśmy kogoś z flagą Polski to wiadomo, że trzeba było podejść, żeby dołączyli i stworzyliśmy sobie taką fajną ekipę. 

Źródło: Archiwum prywatne

NK: W Nicei byłaś co prawda jako kibic, ale możesz porównać te dwa miejsca. Które z nich bardziej oddało klimat mistrzostw świata? 

ET: Hawaje. Bez dwóch zdań. Sam wyścig kobiet był wspaniały, bo profesjonalistki miały 100% uwagi. Lucy [przyp.red. Lucy Charles-Barclay; zwyciężczyni mistrzostw świata IRONMAN 2023] zrobiła robotę i dzięki temu, że prowadziła praktyczne sama, wszystkie reflektory były skupione na kobiecie. A jak są mężczyźni, to nie oszukujmy się, większość uwagi skupiona jest na nich. 

Ale mimo wszystko ja bym wolała, żeby wszyscy startowali razem, ale żeby to nie były takie tłumy. Rozmawiałam z lokalnymi mieszkańcami Hawajów i oni sami przyznali, że po prostu było za dużo ludzi. Więc wystarczy zrobić mniejszą liczbę osób i wyścigi rozbić na dwa dni. Hawaje powinny znów być Hawajami, żeby było trudno się dostać. 

Nicea jest pięknym miejscem, ale ma zupełnie inny klimat i styl. No i wolontariusze na Wielkiej Wyspie to coś nieprawdopodobnego. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego jak na Hawajach. 7000 wolontariuszy i każdy niesamowicie pomocny. Po wyścigu biorą pod rękę, biją brawo, gratulują, na trasie podają wodę w odpowiedni sposób, podbiegający do nas – niesamowite. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,706ObserwującyObserwuj
454SubskrybującySubskrybuj

Polecane