Triathloniści kontra kolarze. Lubimy się, czy to jednak szorstka przyjaźń?

Od ponad 10 lat bawię się w triathlon. Byłem na wielu obozach treningowych, a trenując przez lata w Warszawie i okolicach spotykałem na trasach również kolarzy. Kilka razy jeździłem z nimi na słynnym „Rondzie Babka”, w różnych grupach nad Wisłą. Na potrzeby tego felietonu rozmawiałem też z kilkoma kolarzami, pytając ich o różnice w naszym podejściu do treningu kolarskiego. Na prowokacyjne pytanie zadane w tytule, odpowiem dyplomatycznie – jedni od drugich mogą się wiele nauczyć. Jedni i drudzy mają wiele za uszami.

Zanim jednak zaczniesz czytać dalej, uśmiechnij się i weź pod uwagę, że to moje subiektywne odczucia, a nie prawda objawiona, a tym felietonem chcę skłonić was do dyskusji o naszym zachowaniu na drodze, podczas treningu, w grupie. To normalne, że i w jednej i w drugiej grupie są różni ludzie, i podobnie jak w sędziowaniu skoków narciarskich, odrzucam skrajne oceny. Jeśli masz własne zdanie, dołącz do dyskusji w komentarzach pod artykułem.

JAZDA W GRUPIE, CZYLI PIERWSZA LEKCJA OD KOLARZY

Pamiętam swoją pierwszą jazdę w grupie na obozie treningowym Akademii Triathlonu na Majorce u Piotra Sauerlanda. W życiu się tak nie namachałem ręką, jak wtedy. Jakaś dziurka w drodze – machanie, śpiący policjant – machanie, trochę żwiru na jezdni – to samo. Jezu! Nie mogę się skupić na jeździe, tylko ciągle macham! – myślałem. Dostałem nawet reprymendę od Matthiasa (naszego kolegi z Niemiec, który był szefem grupy), że jeżdżę jak wariat, bo przyspieszam po zmianie, jakbym chciał się urwać peletonowi, i nie sygnalizuję ręką, że chcę unieść dupsko z siodełka! Tak, oni nawet wymyśli na to gest! Chcesz wstać? Pokaż dłonią z tyłu na wysokości pośladków, że za chwilę podniesiesz swoje cztery litery. A wiecie po co? Dla bezpieczeństwa. Podniesienie się z siodełka oznacza chwilowe zaprzestanie pedałowania, zwiększenie oporu, a co za tym idzie spowolnienie. Rowerzyści jadący za nami, jeżeli odpowiednio nie zareagują, mogą natychmiast uderzyć w nasze tylne koło i kraksa gotowa. Opisane przeze mnie „machanie”, to pierwsza znacząca różnica między kolarzami a triathlonistami (no może poza rowerami, ale do tego jeszcze wrócę). Pierwszy obóz nauczył mnie wtedy, jak jeździ się w grupie. O zasadach tych wspominaliśmy już na Akademii Triathlonu. 

Wielu triathlonistów może uczyć się od kolarzy zasad jazdy na kole, sygnalizacji, zmian. Niestety czasami zbyt pewni siebie kolarze, zachowują się w grupie tak, jakby grali w grę komputerową, w której jest więcej niż jedno życie. Może dlatego, że zaliczyli niejeden szlif i mają twardą d… , a może niektórzy mają kłopoty z wyobraźnią. 

LEMONDKA

Pamiętam to spojrzenie kolarzy, kiedy wracając z Góry Kalwarii, złapałem ich grupę. Zanim jeszcze zdążyłem powiedzieć „Tak, wiem! Będę jechał na końcu”, dostałem groźne ostrzeżenie, a w zasadzie niewypowiedziany komunikat: „Nie chcemy cię tu”. To prawda, że ze względów bezpieczeństwa nie powinno się jechać w grupie na rowerze czasowym, a jeśli już to na końcu, w górnym chwycie, trzymając koło tak daleko, jak się da, nie tracąc grupy. Początkujący triathloniści mogą tego nie wiedzieć, ale wiąże się to z opóźnioną reakcją na to, co przed nami. Zanim podniesiecie się z lemondki i naciśniecie hamulce, może być już za późno. Po drugie sama lemondka podczas kraksy może zrobić krzywdę. To dlatego na olimpijce lemondka musi być zaokrąglona i kończyć się równo z manetkami. 

TRIATHLONISTA GADŻECIARZ

Po wejściu na polski rynek rowerów czasowych za kilkadziesiąt tysięcy złotych komentarze były dla triathlonistów bezlitosne. Od razu dostaliśmy łatkę gadżeciarzy od kosmicznych czasówek i kasków. Kolarz patrzył na triathlonistę jak na gościa, który większą wagę przykłada do sprzętu niż do wytrenowania. Coś w tym było… a może jeszcze jest? Te odwieczne dyskusje o tym, że bez dobrego sprzętu nie będzie życiówki, że nie wygram podium w kategorii, itp. Dobrze, że któregoś dnia Marcin mkon Konieczny wsiadł na jakiegoś „złomka” w olsztyńskim triathlonie retro i udowodnił, że liczy się ciężka praca.

Obok tego funkcjonuje obiegowa opinia, że triathloniści (wielu triathlonistów?) mają świetny sprzęt, ale nic nie potrafią przy nim zrobić. Podobno każdy kolarz zmieni dętkę i naprawi drobne usterki. Z triathlonistami bywa różnie.

ZESPOŁOWO vs. INDYWIDUALNIE

Triathloniści grają na siebie. Są indywidualistami. Może dlatego jazda w grupie i praca zespołowa nie do końca im pasuje. Kolarze od małego są przyzwyczajani do tego, że może przyjść taki moment, że decyzją szefów zespołu będą pracować w wyścigu na swojego kolegę. I tak przez cały sezon.

Nasz triathlonowy egoizm może być też momentami przyczyną niebezpiecznych sytuacji. Wiele razy mijałem triathlonistów, którzy jechali zadanie ponad progiem i nie widzieli świata poza wskaźnikami swojego zegarka (przepraszam… dwóch zegarków i telefonu). To, że trener zadał 300 watów przez godzinę, nie oznacza, że przestają nas obowiązywać zasady ruchu drogowego.

A kolarze? Czasami peleton oznacza walec. Kilka razy mijałem rozpędzoną grupę, która zapomniała, co to znaczy jeden za drugim. Szczególnie na wąskich drogach przy Wiśle w okolicach Warszawy. Bywało też tak, że peleton na drodze oznaczał udrękę dla samochodów, bo wachlarz był istotniejszy niż przepisy

A wy, jakie macie doświadczenia i obserwacje? Zachęcam do dyskusji w komentarzach. A kończąc, już zupełnie z przymrużeniem oka, wiecie, po czym poznać kolarza? Po białych skarpetkach. A triathlonistę? Po niczym. Sam ci o tym powie.

 

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Tytuł rzeczywiście taki naciągany 😉

    (Jestem zupełnym amatorem, zrobiłem parę DUA, jeden wyścig szosowy (i wystarczy mi na długo) i parę TRI jako „rower” w sztafecie; mam obserwacje także z „podwarszawskiego raju szosowego” – Gassy/Cieciszew/G. Kalwaria; pływać nie pływam, od 2 lat nie biegam (kontuzja)).

    Otóż:
    TRI, DUA i ITT to zupełnie inny świat niż kolarstwo w peletonie. Zostało to pośrednio pokazane (może nie do końca jasno wyjaśnione) tutaj:
    https://akademiatriathlonu.pl/pomiar-mocy-na-rowerze-czyli-jak-lierde-wygral-hawaje/
    https://akademiatriathlonu.pl/pomiar-mocy-analiza-na-przykladzie-michala-kwiatkowskiego/
    i teraz warto podeprzeć się literaturą:
    http://makra-sport.pl/podrecznik-treningu-z-miernikiem-mocy-joe-friel-przewodnik
    (szczerze – jeżeli już mamy pomiar mocy, to od razu dokupić właśnie tego Friela)

    van Lierde:
    I część trasy – czas 2:08:21 NP=310W, Pavg=296W, Pmax=639W
    II część trasy- czas 2:15:32 NP=297W, Pavg=291W, Pmax=607W

    Kwiato:
    czas 6:31, NP=310W, Pavg=243W, Pmax=1124W

    I co z tego? Ano to, że VI (wskaźnik zmienności, NP/Pavg)
    dla van Lierde wyniósł 1,05 w części I i 1,02 s części II
    a dla Kwiata 1,28 !

    (wg Friela idealna ITT ma mieć VI max 1,05, im bliżej 1,00 tym lepiej, brawo van Lierde!)

    Uzupełnieniem do tej informacji jest tabela ze strony 69 książki Friela – strefy treningowe [i startowe, przyp. mój] oparte na mocy [wyrażone w zakresach % FTP, przyp jw.]

    I nie jest to żadna „wiedza tajemna”, którą w TRI podpatrzy kolarz lub odwrotnie, bo opisywał to już Tyler Hamliton w „Wyścigu tajemnic” (polska premiera w 2013): po przejściu z Postalu do CSC (2002) trenował go słynny Luigi Cecchini:

    [cyt.]
    Cecco ważył mnie, mierzył, po czym zaczynaliśmy prawdziwą robotę. Opracowywaliśmy interwały i testy, zarówno na drodze, jak i rowerze stacjonarnym, w zależności od pogody. Szybko rozpoznał mój najsłabszy punkt: brakowało mi najwyższej prędkości końcowej. W Postalu mój „silnik” był trenowany przez lata, by pracował jak diesel – mógł wytrzymać długą, stałą moc. Jednak to nie diesle wygrywały największe wyścigi, lecz turbozawodnicy, zdolni jechać przez pięć minut na najwyższych obrotach na najbardziej stromych wzniesieniach, co jakiś czas robiąc przerwę, a następnie jadąc równomiernie w linii prostej. Tego mi brakowało.
    [koniec cyt.]

    I to w zasadzie kwintesencja:
    ITT (TRI, DUA) potrzebuje dużej FTP i zdolności utrzymywania jej odpowiedniego zakresu przez cały dystans (np. za Frielem: 76-90% FTP „dla większości grup wiekowych na 1/2IM)”, a kolarz „nie pogrzebany jako wieczny pomocnik” powinien dysponować mocami maksymalnymi do zrywów, ucieczek i ich likwidowania. Oraz do „ górskich ekscesów na podjazdach” (czego nie potrzebuje większość nastawiających się na „ITT i okolice”; to zazwyczaj płaskie trasy).

    Co do „treningu” pomocniczego dla kolarzy – jeżeli traktują oni swoje starty poważnie, to powinni unikać nawet chodzenia, o bieganiu nie wspomnę. Znów „Wyścig tajemnic”:

    [cyt.]
    Układało nam się dobrze, z jednym wyjątkiem – chodzeniem. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale jedna z pierwszych zasad, których się nauczyłem, gdy zacząłem uczestniczyć w zawodach najwyższej klasy, brzmiała: „Jeśli stoisz, usiądź; jeśli siedzisz, połóż się i unikaj schodów jak zarazy”
    Kolarstwo jest jedynym sportem, w którym radzisz sobie tym lepiej, im bardziej przypominasz słabego staruszka. Nie do końca rozumiem kryjącą się za tym fizjologię, ale prawda była taka, że chodzenie i stanie przez dłuższy czas było wycieńczające, powodowało ból stawów i tym samym opóźniało treningi (pięciokrotny zwycięzca Tour de France Bernard Hinault tak bardzo nienawidził schodów, że czasami jego asystenci musieli wnosić go do hotelu).
    [koniec cyt.]

    Z obserwacji własnych:
    Trenujący ITT (TRI i inni „bo tak”) są na drodze bezpieczniejsi od „napletoników” (jeżdżący sobie „na plecach”) – przeleci taki ITT i go nie ma, a to, co potrafią odstawić kolarze między Ciszycą, a Gassami wzdłuż wału, to horrory pisać (jeździjcie tam, do Marii Magdaleny, GĘSIEGO, i szybciej będziecie i bezpieczniej). Zresztą, kolarze, co najmniej 75% wszystkich rowerzystów ma manię jeżdżenia równolegle !

    Jeżeli chodzi o mojego prywatnego „diamentowego dzbana”, to za rok 2019 przyznaję go ex aequo:
    – podwójnemu wężowi „kolarzy”, który jadąc od Obórek skręcił w Ciszycy na Opacz tak, że na zakręcie zajął ponad 2/3 szerokości jezdni, że o przekroczeniu jej osi (i ruchliwości skrzyżowania) nie wspomnę oraz
    – podwójnemu wężowi „kolarzy” („to jakaś mania, na Jowisza!”) NA ŚCIEŻCE ROWEROWEJ przy trasie Siekierkowskiej (strona południowa, zwrot na zachód, „wynurzyli” się z podjazdu po al. PW); tak, na końcu jechali „juniorzy” poniżej 15 lat (sic!). „Dżizas, itd.”

    Oczywiście, fajnie jest pojechać grupą, ale najlepiej się ustawić w max. 5 osób i tak sobie poćwiczyć trzymanie koła i zmiany oraz sygnalizację. Trening taki do zawodów bez draftingu ma niewielki sens.

    Na zawodach z draftingiem i tak „dzieją się cuda”, kiedyś nawet planowaliśmy „zrobić pewnej pani wynik” przewożąc ją w trybie TTT przez rowerową część trasy DUA. Osobiście – wolałbym ani nie mieć „obcego” na kole (bo nie wiem, co może odstawić), ani nie jechać „obcemu” na kole (jak się czasem „zdarzy”, że „wyprowadziłem kozę” i dostanę zmianę, od razu mówię: mam hamulce na obręcz carbo i lemondkę, nie wolno ci hamować! Inna sprawa, że koła nie chcę i odpuszczam, bo mi to psuje trening na średni % FTP 😉 )

    Najważniejsze:
    Mieć wiedzę i wyobraźnię, co potrafi „odczwartorzeszyć” na drodze i czasowiec, i kolarze w grupie. I reszta uczestników ruchu też.

    Przy okazji:
    Kolego „ w tlenie”, który poratowałeś pompką w Gassach w okolicach jesieni – tego samego dnia była już Airbike-u Wilanów, tak, jak chciałeś. Jeszcze raz THNX!

  2. Z góry przepraszam, że się czepiam, ale jak się wykorzystuje „cudze” grafiki to warto przynajmniej wspomnieć skąd się je wzięło (mowa o rysunku na samej górze). Tym bardziej jeśli nie jest to przypadkowe „zdjęcie z neta” jakich tysiące, tylko jeden z dość charakterystycznych rysunków wykonanych przez Matta Collinsa, które ilustrowały serię artykułów Jesse’ego Thomasa dla triathlete.com, link poniżej. Ja rozumiem gdyby to jakiś młokos, czy inny triatlonlajf pisał, ale Panu Dziennikarzowi to chyba nie wypada ;).

    https://www.triathlete.com/2013/02/lifestyle/culture/triathlife-are-you-a-tri-dork_70536

  3. Rondo babka – nie dziękuję – szaleńcy. Są dużo lepsze grupy. Oczywiście że można jeździć na rowerze z lemodką w grupie. Tylko nie można jej używać :).

  4. Generalnie sprawa bardziej złożona:) Jeżdżę z mnóstwem triathlonistów, którzy właśnie dla tych opisanych w artykule plusów lubią jeździć w grupie, ucząc się jazdy najogólniej mówiąc technicznej. Druga strona medalu wśròd kolarzy też jest mnóstwo gadzeciarzy – wyższa grupa osprzętu, lepsze buty, stożki, wieczny wyścig zbrojeń w związku z wagą:) no i zasady Velominati:) Sądzę że triathlonisci mogą wiele zyskać trenując z kolarzami, przydatne chociażby przy nawrotach, czy jazda na kole ( drafting w jakiejś tam formie każdy powinien mieć opanowany). Kolarze od triathlonistów natomiast mogą czerpać garściami z wiedzy na temat treningów w strefach, treningów biegowych i pływanie jako element przygotowania do sezonu, czy lekcje aerodynamiki tak przydatnej w indywidualnej I drużynowej jeździe na czas:) Tak więc szukajmy wspólnych mianownikow aby móc korzystać z doświadczenia innych. Pozdrower 😉

    • o jakich kolarzach mówisz. Tych co nie nazywajmy kolarzami czy tymi co jeżdżą od dziecka. Bo należy tą rozmowę rozgraniczyć do wyczynowców i amatorów .

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,299ObserwującyObserwuj
434SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze