Chodzież z rekordem w tle

Piszę tego bloga w naprawdę dobrym humorze! Plan na zawody był prosty – poprawić 2:29 i o resztę się nie martwić. Tak też się stało.

 

Od początku. Przyjazd dzien wcześniej, odbiór pakietu itd. Organizator naprawdę się postarał ponieważ wszystko było w pobliżu jeziora więc poszło gładko. Na dzień dobry jedna zła informacja – odjazd trasy był o 16…..hmm szkoda, że nie było info na stronie. No cóż pojechałem samochodem, bo w końcu nie warto się przemęczać:) Po objeździe jednej pętli, która miała być płaska okazało się, że wcale tak łatwo nie będzie. Spory podjazd na 5km i w dodatku mój ukochany wiatr, który towarzyszy mi wszedzie! Wiedziałem, ze rekordu na rowerze nie zrobię. Potem powrót do Chodzieży na odprawę. Sporo ludzi się zebrało, bo jednak 3 dystanse to nie przelewki. Panowie szybko omówili co trzeba i bez zbędnej zwłoki mogliśmy rozejść się do domu (czyt. hotelu). Aha, było jeszcze carbo party, ale nie jem węgli po 19 …..w końcu jestem na diecie:) A na poważnie to bardziej ufam swoim przyzwyczajeniom i wolę nie objadac się na noc. Zdąrzyłem jeszcze wstawić rower do strefy żeby rano nie ganiać nerwowo z całym ekwipunkiem.

Dzien startu:

Pobódka o 7 rano, shower i zjazd na śniadanie. A tam zonk. Brakuje białych bułek – moj przysmak:) Okazało się, że koledzy triathlonisci mnie uprzedzili i zjedli wszystko…..a hotelarze nie rozumieją naszej nacji i nie przygotowali się na 200% spożycie tego artykułu. Trudno, zjem z chlebem…:( Po 5 minutowym śniadaniu przebrałem się w strój , spakowaliśmy gratyi ogień na start. Tymczasem drogi juz pozamykane, policja w pełnej gotowości – jednym słowem wow! Ledwo co zdąrzyliśmy na start grupy 1/2IM. W ogóle po raz pierwszy widziałem na live start z wody. Ciekawe doświadczenie………

Minuty od 9 do mojego wyścigu (1/4 IM ) dłużyły się niesamowicie. Był czas na wszystko – WC, rozgrzewkę, pogawędki o sprzęcie itd. Pół godziny przed startem zanurzyłem się po raz pierwszy. Woda okazała się całkiem miła, może zimniejsza niż w Slesinie, ale za to lepiej się płynie. Potem jak zawsze …..siku. Ok, pianka w dół, strój w dół i ufff……. nieźle mnie przewiało, ale taktycznie to lepsze posunięcie niż walka z wstrzymywaniem moczu przez kolejne godziny.

Ok, w końcu moment startu. Wszyscy do wody, ustawiamy się na wirtualnej lini miedzy flagą a bojką. No i ogień! Ruszałem z przodu, aby uniknąć pralki. Tymczasem to pralka niczym odkurzacz zaczęła wciągać mnie. Z tyłu napierali sami mistrzowie w pływaniu niczym Ian Thorpe czy Phelps. Wiedziałem, że sprint dobrze się nie skonczy, ale nie dałem za wygraną i odjechałem na parę metrów do przodu. Po 200m stawka się rozciągnęła i mogłem złapać rytm. Tradycyjnie próbowałem złapać nogi i …… na próbach się skonczyło. Miałem co prawda 'zająca’, ale jegomość płynął zygzakiem jak anakonda. Starałem się nawigowac i szło mi to nieźle a on raz w lewo raz w prawo. Wiosłował jak szalony a ja spokojnie do przodu. No i tak dopłynąłem do brzegu – czas prawie 18min  nie jest tragedią, ale chciałem przebić 16. Trudno, może innym razem. Wpadłem do strefy, a tam pełno rowerów….hmmmm…..tego się nie spodziewałem. Ok, za rower i na trasę. Zacząłem spokojnie. Potem podjazd, wiatr i walka. Trasa wygląda zupełnie inaczej z 'lotu triathlonisty’.:) Dojechałem na nawrotkę, piłem  tylko izo. Zele jak zaczarowane zostawiłem przyczepione do ramy na gorszy moment, który nie nadszedł. Rozkreciłem się na drugiej pętli i nawet nie czułem 'zajechania’ więc nie było sensu sięgać po 'lekarstwo’ skoro nie było 'choroby’. Wiedziałem, ze węgli z soboty i śniadania plus izo na trasie wystarczy mi na cały wyścig i czułem, ze odrobina cukru za dużo mogłaby się skończyć kolką na biegu. Zatem dałem sobie spokój z żelami. Zachowam je na Borówno:) Nim się obejrzałem a 45 km strzeliło jak z bicza i trzeba było biec. Bieg, bieg, bieg…… ta konkurencja prześladowała mnie od początku roku, gdzie praktycznie do maja włącznie leczyłem kontuzję a późniejsze starty były człapaniem a nie biegiem! Niemniej coś udało się nadrobić w lipcu i sierpniu i wyszło 4:20/km. Jak na mnie rekordowo szybko, nawet lepiej niż na sucho na 10km rok temu. Czyżby treningi na basenie i na rowerze dały tyle pary w nogi…….chyba tak, bo jak to inaczej wytłumaczyć jezeli więcej w tym roku przepłynąłem km niż wybiegałem……. Ok, koniec ze spekulacjami. Poszło dobrze i tyle. Na koksie nie biegłem:)

Po zawodach nadszedł czas na analizy. Nie wiedziałem nawet jaki miałem wynik. Podszedł Wojtek z żoną (pozdrawiam serdecznie) i mówi, ze jestem 18 czy 17 czas 2:21…….czas czasem, ale miejsce mnie zszokowało. Myślałem, że może w kat. m2 a tu niespodzianka. Pierwsza 20-tka w open to mega sukces!

No i tyle działo się w Chodzieży.

Pozdrawiam organizatorów, członków AT i tych spoza AT, którzy czytają te blogi. Miło, że niektórzy mnie rozpoznają:) 

Powiązane Artykuły

10 KOMENTARZE

  1. Z sikaniem w piankę to ciekawa sprawa – Chrissie Wellington nawet to zalecała, ale podsłuchałem przypadkiem na odprawie rozmowę dwóch zawodników i jeden był po takim doświadczeniu. Powiedział, że strój startowy był do wyrzucenia, po prostu ciągle śmierdział pomimo wielokrotnego prania.

  2. Adam – pamietam pamietam:) Co do Borówna – szykuje się impreza z nowościami – rzeczy do T2 będą w workach:) Co do Chodziezy – miałem w koncu Vittoria pit stop i w razie gumy miałbym ratunek. Problem w tym, że zostawiłem nabój w koszu i nie miałem go na trasie. Na szczescie nic sie nie stało:)

  3. Gratulacje Piotr. Sądzę, że w końcu pokazało się zadowolenie na twojej twarzy po tych pechowych startach jak np w HTG czy też w Ślesinie (tam też mieliśmy okazję się poznać w namiocie AT Team). Też będę w Borównie tak więc do zobaczenia.

  4. miło było poznać, patrząc na wyniki to szansę na odrobienie straty z pływania miałbym tlyko przy życziowej formie a do niej mi wczoraj było daleko:(

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,701ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane