Co mnie nie zabije to mnie wzmocni?

Historia przypadków bolesnych(niektórych).

Lipiec 1999, w wieku 41 lat jestem na końcowym etapie treningu do mojego drugiego maratonu. Na ostatnich kilometrach długiego sobotniego wybiegania pojawił się lekki ból piszczeli, ale dokończyłem bieg. W następnych dniach bieg jest właściwie niemożliwy. Zgłaszam się do lekarza sportowego, który nie widzi większego problemu, zaleca 10dni odpoczynku i maść Voltaren. Uważa, że sierpniowy maraton nadal realny. Niestety przez wiele tygodni próby powrotu do treningu nie są udane. Konsultowany później ortopeda uważa, że w tym wieku raczej niej powinienem już  myśleć o takich obciążeniach. I tak przez następne dwa lata truchtałem rekreacyjnie. Póki brat na wczesnym etapie aktywności wujka Googla nie znalazł ćwiczenia wzmacniajacego, a kolejny lekarz sportowy nie dał efektywniejszych zaleceń. Dzieki temu w 2002 roku, po długich, ale ostrożnych treningach staje na starcie drugiego maratonu. Przy 32 st C, zerowej wiedzy o odżywianiu i nawadnianiu kończę z czasem 4:55. Jestem szczęśliwy – nie jestem biegaczem jednego maratonu.

Październik 2006. To miał być dobry koniec dobrego sezonu. Po czerwcowej życiówce w Lęborku, 3:43, jak zwykle w upalnym dla mnie maratonie Gdańsk-Gdynia słabe 4:11, liczyłem, że jesienne temperatury w Poznaniu pozwolą na dobry start. Niestety mimo, a może dzieki solidnemu treningowi we wrześniu dopada mnie mocna infekcja. Start nie jest możliwy.

Sierpień 2009. Sobotnie, ostatnie długie wybieganie przed maratonem postanowiłem uczcić w niedzielę lekcją windsurfingu. Spory wiatr zachęcał do nauki pływania z trapezem. Niestety brak wyuczonych odruchów spowodował bardzo dynamiczne zderzenie klatki piersiowej z bomem. W nastepnym tygodniu próby biegania niemożliwe. Dzień przed startem dostaję w klatkę blokade przeciwbólową. Rano próbuję lekkiego truchtu i już wiem, że na start nie mam po co iść.

Maj 2010. Już kawał solidnego przebiegu zrobiony przed czerwcowym maratonem w Lęborku. Ale nie odmówiłem sobie tradycyjnego wyjazdu na narty na lodowiec w długi weekend. Już pod koniec pierwszego dnia dość lekki upadek powoduje ból łydki. Nastepnego dnia lekarz diagnozuje naderwanie mięśnia łydki. To najcięższa i właściwie jedyna kontuzja narciarska w moim dość długim narciarskim życiu. Kilka dni urlopu w pokoju. W ostatni dzień postanawiam, niezbyt rozsadnie, wyjść na śnieg. O dziwo jazda „prawie na jednej narcie’ okazuje się możliwa i dość przyjemna. Pod koniec maja zaczynam truchtać i w sierpniu dość szalona decyzja o starcie w Maratonie Solidarności. Do połowy było całkiem fajnie, potem zaczęło się umieranie na raty, zwłaszcza, że tradycyjnie ściągnąłem upał do tej imprezy. Po 30km wyprzedziła mnie córka Ania i nie dałem rady się z nią zabrać. Mój drugi najgorszy wynik 4:48. Ale 8 tygodni poźniej w Poznaniu było już lepiej 3:55.

Lipiec 2011. Dość fajny powrót do treningu po maratonie w czerwcu. Noga się kręci, ale kolano odmawia posłuszeństwa. Rezonans nie pokazuje dużego problemu. Odpoczynek, fizjoterapia i nowe ćwiczenia wystarczają, ale sezon dla mnie zakończony.

Wrzesień 2014. Życiowy sezon po 16tu latach biegania. Życiówki na 10km, w maratonie i 1/2IM, udane debiuty w półmaratonie i 1/4IM i duże oczekiwanie wyniku w maratonie w Poznaniu. Zaczynam wierzyć, że wino im starsze tym lepsze. Ból w plecach uniemożliwia start. Diagnoza lekarza -fizjoterapeuty jest niewłasciwa i dopiero 31 grudnia poznaję przyczynę – złamanie trzonu kręgu. Styczeń to szeroka diagnostyka i tylko lekki basen i początek leczenia moich słabych kości. W lutym doszedł lekko trenażer, pod koniec marca pierwsze 30′ truchtu. Koniec kwietnia to 7 dość lekkich treningów w tygodniu – 2x basen, 2 biegi i 3 różne formy roweru, to pierwsze próby biegu odcinków tempem 5’30,np 4x1km na 500m truchtu . W zeszłym roku to było moje tempo długiego wybiegania.  Wczoraj trzeci wyjazd na szosę i pierwsze 60km. Noga podaje nie całkiem dramatycznie. Walka trwa. Ale muszę analizować każde skrzypnięcie kości…….

Powiązane Artykuły

13 KOMENTARZE

  1. To może ja spróbuje z tym pieprzem: Dobiec do mety tak żeby nic nie spieprzyć ! Marku Tobie również dziękuję i jeśli się nie obrazisz to powiem że jako zając byłeś nieoceniony. Niczym się nie musiałem przejmować tylko żeby na Ciebie nie wpaść i nie zagapić się żeby Cię nie zgubić. A dziewczyny rzeczywiście się spisały. Dodatkowo po biegu najstarsza zakumplowała się z szefem komitetu organizacyjnego dzięki czemu wszyscy zjedliśmy kuponowy obiadek w knajpie. Więc węgorz znowu full wypas.

  2. Marku, Twoje ujęcie tematu jak zwykle 'nic dodać, nic ująć’ , każdy aspekt omówiony, chociać liczyłem, że dorzucisz jakieś ziarnko pieprzu do tej łzawej historii 😉

  3. Jarku, taka już nasza dola:) Hierarchia celów startowych wygląda następująco: 1. dobiec do mety 2. dobiec do mety bez odnowienia kontuzji 3. dobiec do mety bez nowej kontuzji 4. dobiec do mety w dobrym czasie 5. dobiec do mety w planowanym czasie 6. poprawić życiówkę 7. stanąć na pudle Z panem Mecenasem Kacymirowem zmieniliśmy nazwę półmaratonu z Węgorzewie – on pół-emeryt, ja pół-emeryt, ten bieg powinien się nazywać Półmaraton Emeryta! Tomek – dzięki za elegancki, spokojny i bezkontuzyjny bieg. Szaleństwo Twoich dziewczyn na mecie – do pozazdroszczenia!

  4. Sterydy to faktycznie pewniak w takiej sytuacji. Lekarze w naszym kraju często niszczą ludzi nie przepisując automatycznie suplementów przeciw osteoporozie w przypadku sterydów, a one nawet w małych dawkach powoli robią swoje. Ojciec kumpla połamał sobie paskudnie nogę po 5 latach na jakimś niewielkim encortonie, przyczyna oczywiście osteoporoza, której wcześniej kompletnie nie miał, Przy okazji z witaminą D też lepiej nie przedobrzyć, bo jak jest jej mało to jest źle, a jak za dużo, to tez źle, trzeba sprawdzać, samo życie:-)

  5. Andrzej, dzięki,dzięki. D3 było bardzo niskie, teraz już przyzwoite, jedyny podejrzany to sterydy wziewne(niby bezpieczne) mimo małych dawek przy mojej astmie. A opiekę medyczną i troskę otrzymałem na najwyższym poziomie 🙂

  6. zapomniałem dodać, że ja osobiście, to do poprawienia gęstości kości na rower na szosę to bym raczej nie wychodził. Zawsze można się ostro wywalić i zaliczyć całe naręcze złamań. Lekarz pewnie określi ryzyko lepiej. Ale przy prawidłowej terapii gęstość kości spokojnie wzrośnie i problem zniknie. Żeby tak można było z chrząstką stawową:-)

  7. Jeśli to nie jest nieprawidłowa dieta i jeśli jadłeś sensowne ilości warzyw i mimo wpadłeś w ten kłopot z kręgosłupem, to sprawdź ile masz witaminy D, bo bez witaminy D nie ma prawidłowej absorpcji wapnia. Brak wystarczającej ilości witaminy D w organizmie to choroba podobno obecnie niemal cywilizacyjna. Może to to? Najlepiej pakować w siebie jedną urozmaiconą surówkę dziennie, bo większość warzyw zawiera wapń, a dodatkowo łyknąć (jak nie ma słońca), łyżeczkę tranu z witaminą D. Potencjalnie sensownym specyfikiem do przeanalizowania może też być FOSAMAX. Moja mama to brała jak musiała brać kiedyś sterydy (encorton), które właśnie osłabiają kości i chyba się sprawdziło, ale ogólnie z lekami trzeba być ostrożnym bo jednemu coś pomaga a drugiego zabija

  8. Arek, stopę mam prawie neutralną i dość łatwo mi się dobiera buty, co 2-3 raz zakup konsultuję w sklepie i tu błędu nie ma. Poprzedniej zimy sporo biegałem w terenie, ale generalnie lubię twarde podłoże. Niestety nie tu jest problem. Mimo, że jako aktywny mężczyzna w tym wieku jestem całkiem poza grupą ryzyka to okazało się, że mam mocno obniżoną gęstość kości. Dlatego pierwszy lekarz nie wpadł na podejrzenie złamania. Może bieganie spowodowało to złamanie w sposób zmęczeniowy, ale gdybym nie biegał to choroba rozwijałaby się po cichu dalej

  9. Jarek, nie sądzę żebyś tematu nie przerabiał….ale powiedz, czy kupowałeś obuwie do biegania w jakimś profesjonalnym sklepie i badali ci stopę pod kontem właściwych kapci? Częsta przyczyną kontuzji u biegaczy są nieodpowiednie buty lub zbyt rzadko wymieniane oraz tłuczenie km głównie po asfalcie…..

  10. @Tomasz, dziekuje za pierwsze miłe słowa, @Arek@Artur – Wam dziekuję bo te słowa w Waszych ustach są bardzo cenne i naprawdę nieźle brzmią 🙂 . Psycha mi trzyma, ale każde wsparcie się przyda, bo mówię 'no risk, no fun’ ale trochę przez zacisnięte zęby 😉

  11. Jarek, podziwiam! Twarda sztuka z Ciebie!:) Tomasz, da sie cos zorganizowac:) Triathlonisci ida w wiek a tutaj nie dziala zasada winiarska: 'im starsze…’:) No ale jedno jest pozytywne. Te 'staruchy’ sa lekarsko bardziej karne! Mlode to se mysla,ze sa niezniszczalne i niezatapialne. Owszem, jest problem z dostepem do wlasciwego specjalisty ale przypomnijcie sobie,ze zwykle wiekszosc porad zaczyna sie od zalecenia: przerwa w treningu, odpoczynek! Ilu sie do tej prostej zasady zastosowalo?! A potem lamenty, bo 'popsulo sie’ dokumentnie i problem stanal na granicy rozwiazywalnosci… Treningow bez kontuzji, i mlodym, i starym!:)

  12. Jarek! Bardzo mi zaimponowales! Po tylu przeciwnosciach losu pewnie szukał bym spełnienia w innym sporcie… Szacun!!!

  13. Super tekst. Natchnął mnie pomysłem żeby opracować specjalny dzienniczek treningowo startowy na bazie obecnie funkcjonujących zmieszanych z kartą szpitalną czy chorobową – może koledzy Artur i Marcin jakoś by się dołożyli co do formatu. Sam bym był pierwszym klientem na takowy (wersja dla dziadka) i od razu wpisał wczorajszy pokontuzyjny półmaraton przebiegnięty wspólnie z także pokontuzyjnym Markiem Strześniewskim. Analiza 'skrzypiących kości’ oczywiście miała miejsce.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,701ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane