Świętych Stefanów było kilku. Był Stefan francuski, rosyjski a nawet koreański i wietnamski. Był też węgierski i to z nim skrzyżowały się moje drogi.
Św. Stefan w wersji węgierskiej był takim madziarskim Mieszkiem I. Jedna z hipotez mówi, że mógł być nawet jego siostrzeńcem. Zajmował się tym, czym zajmowała się większość jego rówieśników i kolegów po fachu. Chrystianizował, jednoczył, walczył a w przypływie dobrego humoru dał się koronować.
Że nie zawsze życie króla jest przyjemne niech świadczy fakt, że musiał się ożenić z Gizelą Bawarską, a za teścia miał Henryka Kłótnika. Krewni żony w podzięce, że zabrał do siebie Gizelę, pomogli mu spuścić łomot wujowi, który też chciał być królem. Innego krewniaka kazał Stefan oślepić i wlał mu do uszu rozpuszczony ołów. Takie normalne życie króla.
W uznaniu zasług Stefan został świętym i patronem Węgier. Jest też patronem kamieniarzy i murarzy. Ponieważ zmarł 15 sierpnia, to co roku 20-ty sierpnia jest dniem wolnym od pracy.
Kiedy dotarłem do Budapesztu, na bulwarach nad Dunajem trwała fiesta. Tłumy przelewały się w tę i z powrotem i trudno było stwierdzić ilu w tłumie jest kamieniarzy i murarzy, a ilu zwykłych Węgrów i turystów.
W oczekiwaniu na legendarne pokazy ogni sztucznych zacząłem poszukiwać sceny, na której mógłbym zobaczyć legendarną grupę Omega i posłuchać ich 'Gyöngyhajú lány’ (’Dziewczyna o perłowych włosach’). Grupa jeszcze istnieje i miałem nadzieję, że pamiętają słowa piosenki. To był jeden z największych hitów mojej młodości. Omegi nie znalazłem, zaczęły się fajerwerki, a dużo, dużo później poszedłem spać.
Powodem, dla którego się znalazłem w Budapeszcie był mój główny start sezonu, tak zawany start „A’ – IM 70.3 Budapest. Zdecydował termin zawodów (lubię startować w sierpniu) i renoma.
Zawody debiutowały w ubiegłym i od razu zostały nominowane jako:
• najlepsze w Europie w kategorii 70.3 (wyprzedziły o grubość szytki Haugesund)
• Najlepszy Debiut Roku (poziom satysfakcji 95.8% przy średniej 88.6%)
• numer dwa na świecie pośród prawie 80 imprez. Tylko zawody IM 70.3 Raleigh, Północna Karolina, USA okazały się lepsze w opinii startujących
Pojechałem samochodem przez Czechy I Słowację. Za Brnem odwiedziłem pole bitwy pod Austerlitz. Teraz ta miejscowość nazywa się Slavkov u Brna. Szukałem natchnienia i inspiracji do zwycięstwa na miarę Napoleona. W zeschniętej ziemi grzebałem patykiem licząc na jakieś artefakty kultury militarnej. Może coś z broni białej lub miotającej. Jakiś fragment oporządzenia jeździeckiego lub przynajmniej guzik od munduru gwardzisty. Coś, co mógłbym zabrać jako talizman.
Wygrzebałem jedynie chudą jak hinduski fakir dżdżownicę, z profilu podobną do naszych mazowieckich. Pomyślałem, że gdybyśmy spotkali się dwa miesiące wcześniej, mógłbym ją zabrać na ryby do Norwegii. Kiedy pozwoliłem jej uciec parsknęła szyderczo, skoczyła i poszła ze szmerem w wysuszone lebiody i osty.
Pomyślałem, że czas ruszać dalej. Panująca Czechach susza mogła spowodować, że nijaki Jożin z Bażin mógł stracić swoje ulubione bagienko i może chcieć emigrować do delty Dunaju. Jakby poprosił, to bym go podwiózł, ale nie miałem ochoty na takie towarzystwo.
Dojechałem sam i zakwaterowałem się w hotelu Flamenco. Nazwa pochodzi od tradycyjnego tańca madziarskiego przeniesionego na Półwysep Iberyjski przez Cyganów. Zresztą Węgrzy nie mają szczęścia do muzyki. Ich ludowy utwór „Paprikas Fields Forever’ został z kolei zawłaszczony przez Beatlesów. Zrezygnowali z sekcji skrzypiec cygańskich i zmienili nazwę na „ Strawberry Fields Forever’, co zupełnie pozbawiło utwór sensu i melancholii.
Biuro zawodów było usytuowane w środku miasta, w parku nad rzeką. A dokładniej nad sztuczną zatoką. Wokół mnóstwo ludzi, ponieważ program imprezy sportowych przewidziany był na 4 dni. Oprócz połówki IRONMANA, był wyścig na dystansie olimpijskim, w terminologii IM nazwany 5150 (lub 5i50) oraz pół tuzina innych atrakcji włączając w to sztafety, wyścigi dla dzieci oraz kobiet. Moją uwagę przyciągną bieg BEFiTRUN na dystansie 5 km. Był przeznaczony dla osób z BMI powyżej 25. Czekam na zawody triathlonowe w podobnej formule.
Po wstawieniu roweru do strefy zmian chciałem wpaść gdzieś na pizzę. Jest to bowiem moja ulubiona potrawa przed startem. Dojeżdżając do hotelu zauważyłem duży napis: „San Marcos Pizza’. Coś, co firmuje mój patron nie może być złe. Zaparkowałem, podchodzę i widzę, że zamknięte. Z treści kartki (a po dwóch dniach już zaczynałem rozumieć węgierski) wynika, że do 23-ego. Trudno, znajdę inne miejsce. Rozglądam się i od razu widzę, że kilkadziesiąt metrów dalej w bocznej uliczce powiewa włoska flaga. To popularny na całym świecie sposób reklamowania włoskich restauracji. Myślę sobie – nie jest źle. Z głodu już nie zginę. Poszukam czegoś może bardziej reprezentacyjnego. Idę dalej kolejna flaga. Cholera, strasznie popularna ta kuchnia włoska. Podchodzę bliżej – flaga jest, ale restauracji nie ma. Zapadam się w sobie i rozpoczynam intensywny proces myślowy. Czuję, jak na czole wyskakuje mi bruzda grubości ołówka kopiowego z gumką. Zaczynam łączyć wątki….., kojarzę….., dedukuję….neurony pracują aż mi dudni w skroniach.
Mam!! Już wiem!!
Flagi węgierskie i włoskie mają takie same barwy, a wczoraj było święto narodowe. Dzień Świętego Stefana!
Zawody w Budapeszcie są bardzo międzynarodowe. Tylko 29% Węgrów, a za to po 9% Brytyjczyków, Austriaków i Rosjan, 5% Włochów (musieli się czuć jak u siebie w domu ze względu na flagi), po 4% Niemców i Słowaków, po 3% Amerykanów i Południowoafrykańczyków. Oraz dwa tuziny Polaków.
Dunaj rzeka kapryśna, płynie z Czarnego Lasu do Czarnego Morza, mija 10 krajów i bierze nieczystości z 4 stolic. Węgry leżą na 417 km prawego brzegu, ale lewego maja tylko 275km. Dobrobyt po reformach Orbana widać wszędzie. Mają nawet podgrzewaną wodę w zbiornikach otwartych. Rano w dniu zawodów temperatura wody wynosiła 22,3° a w powietrza 18°. Część zawodników była w rozterce – pianki niby dozwolone, ale może być gorąco. Za to bez pianki może być kiepski wynik….
Co tu robić? Jak płynąć? Jak żyć?
Część zawodników wybrała rozwiązanie pośrednie – wystartowali w poszarpanych I podziurawionych piankach. Nadreprezentacja ludzi w mocno sfatygowanych piankach nasuwa wniosek, że może to być jakaś nowa moda. Coś w rodzaju: Startuję od dawna, pływałem w niebezpiecznych zbiornikach, niejeden raz kopnął mnie zawodnik płynący żabką. Moja sfatygowana pianka świadczy o mnie.
Zresztą i na naszym lokalnym podwórku mieliśmy być może pierwszy przykład wkraczającej mody. Przed zawodami w Gołdapi nasz kolega 'akademik’ w czasie rozgrzewki wyszarpał sobie kawał pianki w okolicach krocza . A jest to zawodnik regularnie biorący udział w imprezach zagranicznych . Był, podpatrzył, i pewnie chciał lokalnie zaimplementować, ale myśmy nie chwycili. Teraz to się może zmienić.
Etap pływacki poprowadzono w sztucznej lagunie oddzielonej od głównego nurtu mierzeją. Niosło to ze sobą pewne ryzyko. Popłynięcie dalej niż przewidywali to organizatorzy (jak przytrafiło się to kilku z nas w Gdyni) mogło spowodować wpłynięcie w bystry główny nurt Dunaju i…. Witamy w Serbi, a może nawet Rumunii! Strefa zmian krótka i pękata co sprzyja dobrym czasom.
Trasa kolarska turystycznie atrakcyjna. Wzdłuż Dunaju najpierw po stronie Budy, potem Pesztu. Wjechaliśmy na Wzgórze Zamkowe (na dystansie 1,2 km trzeba pokonać 55m przewyższenia) a potem do 350 m tunelu. Mijaliśmy Parlament, przejechaliśmy sławetny Most Łańcuchowy i widzieliśmy kilka innych atrakcji. I tak dwa razy.
Trasa miała też utrudnienie techniczne. Było sporo zakrętów, zmiany kierunki jazdy na rondach, etc. Z rzeczy, które mnie wkurzały wymienię dwie: duża liczba zawodników wyprzedzających z prawej strony, według mnie grzech główny, oraz stada turystów, nad którymi nie zawsze panowały służby porządkowe. Było też trochę krążenia po zaułkach i zakamarkach.
Czynnikiem mającym wpływ na zawody był wiatr. Momentami miało się odczucie, że jesteśmy w tunelu aerodynamicznym. Rzadko jednak wiał z tyłu. Wtedy prostowałem się na siodełku, napinałem mięśnie najszersze grzbietu I łapałem podmuchy jak w żagle. Niestety, obcisły strój tri- szybko powodował skurcze najszerszych grzbietu i trzeba było wracać to tradycyjnych metod napędzania roweru.
Kiedy minąłem 280 osób uznałem, że na więcej mnie dziś nie stać i skierowałem się do strefy zmian
Z pierwszego okrążenia biegu pamiętam szczupłą i bardzo atrakcyjną blondynkę, która stała z napisem 'Love, sex, triathlon’ i jej mniej szczupłą koleżankę-brunetkę z napisem 'No pain, no champagne’.
Na następnym okrążeniu planowałem zapytać o możliwość zmiany kolejności czynności. Kiedy dobiegłem, dziewczyny stały, ale napisy leżały na ziemi. Pytam co się stało? Już nie aktualne? Na to ona, że boyfriend kazał schować.
I tyle tego było.
Asfalt na trasie biegowej (też płaska, też wzdłuż Dunaju, 4 okrążenia) był miejscami poryty i spękany. Wydawało mi się, że widzę ślady gąsienic ruskich czołgów z 56-ego. Widocznie zostawili, żeby mieć argument przetargowy negocjując niższe ceny ropy.
Wypiłem trochę coli, minąłem kolejne 121 osób I pobiegłem na metę.
Tam czekała mnie miła wiadomość. Okazało się, że przyjęta koncepcja treningów, wolumeny, interwały, mezzocykle i minicampy, a przede wszystkim nowatorskie podejście do tapering przyniosło zakładane rezultaty w postaci życiówki 5:39:05.
Strefa zawodników, a szczególnie catering był na wysokim poziomie. Kilka rodzajów piw bezalkoholowych, pizza (niestety, nie mieszcząca się w skali Michelina), parę rodzajów makaronów, a szczególnie hit sezonu – znakomity słodki ryż z sosem truskawkowym oraz arbuzy.
Ja dzielę zawody na te, gdzie serwowana jest cola na trasie i arbuz na mecie oraz te, gdzie tych rzeczy brak. Pod tym względem Budapeszt się sprawdził.
Ze względu na osiągnięty wynik sezon uznaje za udany i kieruję się na zasłużone roztrenowanie.
Dodatkowo okazało się, że węgierski jest dość prostym językiem i po dwóch dniach oraz kilku butelkach tokaju porozumiewałem się w nim dość swobodnie.
Kończę więc po węgiersku:
Összegezve a Budapesti utamat, megjegyzem, hogy mivel az ottani mérközést a legjobb európai 70,3 versenynek választották (beleértve a a legjobb Debut of the Year titulust), és a világon második helyet, több mint 80 esemény köztött, nincs akadálya annak, hogy ebben az évben Gdynia kapja meg a dijat.*
Dla tych, którzy mają więcej ode mnie talentu w kraulu, ale mniej zdolności językowych podaję tłumaczenie:
*Podsumowując mój wyjazd do Budapesztu chcę zauważyć, że skoro tamtejsze zawody zostały wybrane najlepszymi zawodami na dystansie 70.3 w Europie (wraz z tytułem Najlepszego Debiutu Roku), oraz numer dwa na świecie, pośród ponad 80 imprez, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby te wyróżnienia w tym roku otrzymała Gdynia.
Andrzej, życzę powodzenia w obu przedsięwzięciach – w małżeństwie i 70.3 IM w przyszłym roku w Budapeszcie:)
Gratuluje czasu! Co do opisu – planujac oswiadczyny na mecie na poczatku rozwazalem Budapeszt jako ze to rodzinne miasto mojej (teraz juz) narzeczonej. Okazalo sie jednak ze Gdynia zoorganizuje IM 70.3 wiec wybor padl na Gdynie. Po zawodach obiecywalem sobie i wszystkim ze w przyszlym roku dystans olimpijski to max bo musze poprawic rower najpierw no i ze czasu tyle to zabiera… Po przeczytaniu tej relacji wlasnie sprawdzam czy i kiedy moge zapisac sie na IM 70.3 w Budapeszcie za rok :).
Słowa, słowa, słowa …..mam nadzieję, że się do 16. wyrobię, w sumie nie napisałeś którego miesiąca, więc myslę, że trochę czasu jeszcze mam. Ja zaś, z niecierpliwością czekam, na dalsze odcinki wtórnego Alfabetyzmu… jakoś nie mogę znaleźć kontynuacji… Czyżby jakaś niemoc…… Tymczasem dierży linu….
Pisz, pisz. Ja jadę na łódkę – Lewa Cuma powraca! Skomentuję Twój wpis, kiedy wrócę po 16-tym:)
Marek staram sie! Wlasnie pracuje nad WaTRIacjami Gdynskimi, ale mam tempo jak na biegu w Gdyni, wszystko przez 'busitis achillea’ i 'wenas marasmus senilis’.
Pietrucha, teraz to pojechałeś z wazeliną BIG TIME!! Pewno chcesz uśpić moją czujność… Ale i tak Ci dziękuję:)
niedosc, ze swietnie plywa, doskonale jezdzi na rowerze, rewelacynie biega, fenomenalnie pisze… to jeszcze bombowo wyglada….no q.zwa jestem po prostu zazdrosny!!!!!! -:))))))
Boguś – dzięki. Marcinie – kamień z serca! Już myślałem, żeby się odwołać do PKOL-u, ZBOWiD-u lub ZUS-u. Podziękuj jury w moim imieniu.
Marek! Dobra wiadomość! Jury obradujące w składzie niejawnym uznało Twoja życiówkę na dystansie 1/2 IM
Dzięki Tobie, Marek, poznam cały świat nie ruszając się z domu. I to z uśmiechem na twarzy :-).
Artur, śledziłem Twój Kalmar (odcinek kolarski) i cierpiałem razem z Tobą. Po takim rowerze nie oczekiwałem zbyt wiele na biegu. Byłeś, skończyłeś, nie dałeś się złamać! – to się liczy. Marcin – odpowiadam na pytania (z opóźnieniem bo się regenerowałem świeżym Kopytkiem Łosia pod Żytkiejmami). SRM na rowerze pokazał 90.6 (organizatorzy anonsowali 90.1). Pewno dlatego, że szeroko wchodziłem w wiraże. Garmin na biegu pokazał 20.4km, ale logował się ponad 2 min, więc wychodzi O.K.
Rewelacyjny czas! Brawo Marku!!!! Gratuluje!!!!
super wpis, super wynik ! Gratulacje 🙂
Marku świetny tekst i do tego można się dokształcić nie tylko pod względem sportowym. Kusiło mnie żeby tam jechać w zeszłym roku, teraz po takiej rekomendacji nabrałem jeszcze większej ochoty.
Marek, widzę zegarek na ręku wiec nie mogę nie zapytać, zeby mnie nie posadzono o stronniczość, jaka długość trasy rowerowej i biegowej?;) Tylko mi nie mów, ze Ci sie zawiesił;)))
@Arku, nawet nie wiesz, jaki w Tobie drzemie jeszcze potencjał! @Mateusz, a kto powiedział, że triathlon nie może pełnić funkcji edukacyjnych? Przez sport do wiedzy!! 🙂
Przeczytane jak dobra ksiazke, z mysla ze zaraz sie skonczy i trzeba bedzie wracac do rzeczywistosci. Gratuluje wyniku i tak jak poprzednie komentarze szacunek za tekst i wiedze, zawdze mozzna cos ciekawego poza sportem wyniesc z tego bloga.
Marku, tradycyjnie pióro najwyższych lotów!!! W momencie gdy doszedłem do: ,,dżdżownicy, z profilu podobnej do naszych mazowieckich’ miałem zabryzgany tablet! Nie będę już czytał Twoich wpisów jedząc śniadanie! 🙂 Z tym BMI to mocno przesadzasz. Widać po fotce, że była praca…. A strój…. no, no… niezły lansik. 🙂 Gratuluje życiówki, która cieszy mnie ogromnie i napawa optymizmem… tzn., że w przyszłym roku mam jeszcze szansę coś złamać…
Panowie, dziękuję za przychylne komentarze. Moja próżność została mile podłechtana. Od rana chodzę po mieszkaniu pusząc się jak paw:)
Jak zwykle majstersztyk 🙂 Teksty Marka to po prostu 'creme de la creme’ 😀
Gratulacje! Wyniku, zawodów i relacji 🙂 'Dziewczyna o perłowych włosach’ – jak dla mnie jeden z kawałków 'wszechczasów’ 🙂
Będę nudny jak flaki z olejem…felietony obywatela Strześniewskiego są kapitalne. Fan Club istniej 🙂 pewnie wszyscy na AT do niego należą. A propos Omegi. To nie moja bajka, na świecie mnie nie było jak śpiewali, ale ten utwór puszczali mi na jakiejś dyskotece na pierwszej kolonii (nie karnej). Byłem siusiumajtkiem, musiałem mieć chyba z 10 lat :-)) https://youtu.be/QhQdIAj70ec GRATULACJE ZA ŻYCIÓWKĘ!!! PIĘKNY WYNIK!
Mareczku! Gratulacje zacny wynik!:) Strój pierwsza klasa nawet buty i sznurowadła dobrane pod kolor:)) Opis jak zawsze liga mistrzów! Ale Kopytko Łosia moze sie czuć zdradzone na rzecz tokaju wiec po powrocie w ramach roztrenowania wyrównaj;))
Genialn!. Chyba założę fanklub autora – a może taki już istnieje? Szacun!