Drugi czepek w posiadaniu:) Kto przeczytał mój pierwszy felieton z debiutu będzie wie o co chodzi…
Nie wypełnię Waszego cennego czasu relacją minuta po minucie. Z całości wybrałem kluczowe trzy minuty ścigania, a właściwie zmierzania do mety.
Na starcie ¼ IM w Chodzieży byłem o niebo mądrzejszy niż w debiucie, w Górznie. Już sama świadomość krótkiego dobiegu z wody do T1, a nie wdrapywania się po 200 stopniach na 10 piętro napawała optymizmem. Do przyszłego roku tematyki pływania nie poruszę. Zimę spędzę na basenie. Tutaj bez entuzjazmu i nerwów po prostu popłynąłem swoje. W T1 było bez rewelacji, ale OK.
Z tytułowych „kluczowych trzech minut’ dwie pierwsze to „miotanina’ na rowerze. Oj działo się… Pomimo dopracowania wszystkiego przed startem do perfekcji, nie ustrzegłem się błędu… Pas na numer startowy naładowany żelami na maraton lub 1/2 IM w pełnym słońcu, w górach, okazał się za ciężki i źle wyregulowany. Podczas mocnego biegu z rowerem pod koniec T1 zjechał po śliskim stroju do kolan. Zapomniałem, że od Górzna ubyło mi parę centymetrów… Przed wejściem na rower rozpaczliwym ruchem podciągnąłem go do góry, nieświadomie rozpinając go. Na rozpędzonym już rowerze próbowałem go zapiąć, ale dostał mi się między przedni widelec a koło, blokując się o przedni hamulec, stukając rytmicznie klamrą o szprychy. Błagałem gościa, żeby się nie wkręcił. Posłuchał mnie. Nie wkręcił się. Wreszcie go zapiąłem. Regulacja pasa w trakcie jazdy nie wypaliła… Zjeżdżał dalej. W końcu przewiesiłem go jak magazynek z nabojami do karabinu i nie zważając na mój „look’ pojechałem swoje. Wszystko powyższe działo się przy 25kmh i trwało wieki. Pewnie zatrzymanie się, ogarnięcie problemu byłoby bezpieczniejsze i mniej stresujące…
Z tytułowych 3 minut została jeszcze jedna… A właściwie 58 sekund. To było T2. Czułem się jak ryba w wodzie. Wszystko wychodziło perfekt. Szybsze ruchy mogły oczywiście ściąć z tego jeszcze z 10 sek. Ale wtedy pewnie wkradłaby się nerwowość. Mam nowego bohatera T2. Sznurówki triathlonowe. W debiucie w Górznie nie miałem jeszcze tego wynalazku, ale jak pisałem w poprzednim felietonie wtedy sznurowanie butów to była ulga i odpoczynek.
Podczas biegu jedyne pretensje jakie mam do siebie to zbyt zachowawcze tempo. Według planu ustawiłem tempo na 5:20. Przez 10,55km tętno było stabilne co do uderzenia. Czekałem na lekki kryzys. Nie doczekałem się. To wynika z braku doświadczenia i małej świadomości swojego ciała w trzeciej godzinie wysiłku. Na metę dobiegłem zrelaksowany. Przez końcówkę biegu myślałem tylko o jednym – drugie tyle spokojnie dałbym radę. W Górznie moja żona była przerażona moim stanem na mecie. W Chodzieży ze zdziwieniem patrzyła na mnie i nie wiedziała o co chodzi. Zobaczyła na mecie uśmiechniętego gościa jak po codziennym treningu.
W Chodzieży osiągnąłem to co zaplanowałem. Złamałem 3h – 2:52:11:)
Ponownie przed oczami mignęła mi koszulka IRONMAN 70.3 FINISHER, która w Chodzieży stała się dla mnie bardziej realna. Kto czytał poprzedni felieton wie o co chodzi:)
Dzięki Panowie! Faktycznie dla mnie już nie ma odwrotu:) Nie mogę usiedzieć na miejscu. Zimą basen, trenażer, bieżnia i koszulka coraz bliżej. Show must go on:) Nie muszę przecież czekać do Gdyni… Mogę mieć koszulkę z Barcelony lub Majorki jak ta, która stoi mi przed oczami…:) P.S. W galerii bikelife znalazłem swoje foto z pasem przewieszonym niczym naboje do karabinu. Jak tylko zakupię zdjęcia, zamieszczę:)
Gratulacje! Czytalem Twoj poprzedni wpis i wyglada ze nie ma juz dla Ciebie odwrotu- ten IM 70.3 to tylko kwestia czasu a ja oczywiscie trzymam kciuki za przygotownie.
gratulacje :))) z tym paskiem i rowerem to hardkorowo zrobiłeś 😉
Być może w Gdyni zdibedziesz tą koszulkę. Jak najbardziej realna sprawa. Życzę wytrwałości, bo chęci, jak widzę, są :-).
Brawo! Brawo!!! I tak koszulka stanie sie jak najbardziej realnym wdziankiem dla Ciebie:)) Gratulacje!