Łódzki dryf.

Słowem wstępu to trochę tak, żebyście o mnie nie zapomnieli 🙂

 

Doskonale pamiętam co czułem gdy trafiłem tutaj po raz pierwszy. Pamiętam rozczarowanie, gorycz i zdziwienie. Pamiętam niepewność, ciekawość i znudzenie. Trzy lata temu poznając Łódź sądziłem, że nie ma mi nic do zaoferowania. Nic, poza przyjaźnią. Wielkie, puste, stare, wymarłe miasto. Brzydkie. Obdrapane, bez perspektyw. Naprzeciwko ja – świeżo upieczony student zafascynowany Warszawą. Dwa miesiące w stolicy wystarczyły by Łódź przekreślić już na pierwszym spotkaniu. Sprawiedliwie?

Nie zapomnę tego kontrastu. Wsiadając do pociągu pożegnałem szklane wieżowce, metro i zmodernizowane tramwaje. Te łódzkie jeździły środkiem drogi. Sprawiały wrażenie, że mogą się rozpaść w połowie trasy. Zatrzymujące się przed skrzyżowaniem by motorniczy zmienił zwrotnicę. Dawały mu szansę ucieczki. Zresztą tak jakby sama dusza miasta zwiała w poprzednim wieku, zostawiając je samemu sobie. Takie bure, szare miasto, na którym nikomu nie zależy. Zapomniane. Totalna dysproporcja.

Nieważne, pomyślałem. Nie przyjechałem tutaj zwiedzać. Wtedy, mając lat naście odwiedzałem przyjaciela. Niepewny czy Łódź nie zafunduje mi depresji…

Tak się złożyło, że to grodzkie miasto stało się właśnie drugim domem mojego przyjaciela. To przez niego wielokrotnie wsiadałem do pociągu relacji Warszawa – Łódź. To przez niego poznałem nowych, fantastycznych ludzi. I wiecie co? To przez niego je polubiłem.

Wspominając pierwsze wizyty widzę starą, ale klimatyczną kamienicę. Dmuchany materac, skośne łóżko i Bochenka jako uszczelniacz okien. Czuję zapach jajecznicy z dwudziestu jajek, radość towarzyszącą przygotowywaniu śniadania i dużego kaca. Uśmiecham się też na wspomnienie pierwszych, łódzkich imprez. Chyba nikt z Was nie płakał przed wejściem do klubu, prawda?

Aktualnie jest inaczej. Przybyło więcej wspomnień, więcej ludzi. Karol przeprowadził się na osiedle do złudzenia przypominające egipski kurort… bez basenu. W miejsce Bochenka pojawił się Szczeklik. Pojawiła się też Magda. Zamiast jajecznicy jest naleśnik w Manekinie. Jednak niezmienna pozostaje przyjaźń.

W sobotę znowu wsiadłem do pociągu. Jechałem pobiegać. Pozornie. Oswojony z codziennością radowałem się na ponowne spotkanie z łódzką rzeczywistością, z przyjaciółmi. Czekali już na mnie na peronie. Muszę przyznać, że stęskniłem się za nimi. Przyjechałem dosyć późno więc szybko obraliśmy kurs na Atlas Arenę. Odebraliśmy pakiety tuż przed zamknięciem biura zawodów i pozostałą część dnia spędziliśmy na wspólnym obiedzie i kinie. Było wesoło. Bieg jakoś zszedł na drugi plan. Być może to konsekwencja trapiącej mnie ostatnio choroby, a może ich zasługa. Niedzielny poranek miał dać odpowiedź czy wystartuję.

Wstaliśmy przed siódmą. Zjedliśmy drobne śniadanie i ruszyliśmy na start. Było zimno, nawet spadł kwietniowy śnieg. Przed samym biegiem nieco się wypogodziło. Dla mnie temperatura była idealna. Pierwsze kilometry mijały w mgnieniu oka. Szkoda tylko, że aura odstraszyła kibiców, których na trasie było niewielu. Po połowie dystansu postanowiłem przyspieszać. Umówiłem się z nowopoznanym biegaczem na wspólne „zającowanie’. Podciągaliśmy się wzajemnie i motywowaliśmy do dziewiątego kilometra. Tempo mieliśmy, jak się później okazało, zabójcze – 4:01, 3:47, 3:53, 4:00. Kilometr przed metą nieco mnie odcięło. Organizm jeszcze się w pełni nie zregenerował i nie był przygotowany na tak szybki bieg. Na szczęście coraz bliżej Atlas Areny kibiców było więcej. Ich doping dodawał sił. Zdążyłem jeszcze przeklnąć w myślach, dłuższy niż się wydawało, dobieg do hali i zobaczyłem metę. Upragniony widok. Robiła niesamowite wrażenie. Głośny doping, cheerleaderki, bębniarze i gra świateł. Jedna z najlepszych opraw końcowych metrów jakie w życiu widziałem. Wynagradzała wszystko.

Tuż za linią końcową poczekałem na Karola, który wybiegał swoją życiówkę. Później udaliśmy się na masaż. Dołączyła do nas Ania, która również poprawiła swój zeszłoroczny wynik. Byliśmy zmęczeni, ale zadowoleni.

Popołudnie minęło nam na wspólnym obiedzie. Tradycyjnie spotkaliśmy się większą paczką w Manekinie. Na deser zjedliśmy pyszne brownie z lodami i spacerem wróciliśmy do mieszkania. To był udany dzień.

Tak jak w ciągu tych trzech lat zmieniła się Piotrkowska, tak i moje nastawienie wobec bawełnianego grodu zmieniło się diametralnie. Łódź stała się bardziej przejrzysta, weselsza. Piękna w swej brzydocie. Było mi smutno gdy musiałem wracać, chociaż to bardziej zasługa „tamtych’ ludzi niż samego miasta. Także tej dobroci, ciepła i akceptacji, którą od nich dostaję.


„To miasto trzeba skumać, trzeba w nie wejść. Z początku Łódź wydaje się taka posępna, że niby można wszędzie dostać w ryja, ale ma swój pozytywny klimat.’


Dziś – starszy, mądrzejszy (?) widzę jak bardzo się myliłem. Jak bardzo byłem niesprawiedliwy. Dałem się zwieść pierwszemu wrażeniu i pozorom. Widzę też jak bardzo się zmieniliśmy. Zrobiliśmy wiele głupstw, wiele jeszcze zrobimy. Czuję upływający czas. Dostrzegam, że dojrzeliśmy, dorośliśmy i zżyliśmy się. Ja i Łódź.

P.S. Z kronikarskiego obowiązku, bo tak jak wspomniałem tym razem to nie bieg był najważniejszy.

Łuczak Bartosz – 41:40. 124 m-ce OPEN, 45 m-ce kat. M20
Sadowski Karol – 47:34. 522 m-ce OPEN, 178 m-ce kat. M20
Osielczak Anna – 52:55. 1167 m-ce OPEN, 75 m-ce kat. K20

Wszystkich uczestników ALE 10k RUN – 2638.

Powiązane Artykuły

9 KOMENTARZE

  1. Cieszę się, że wpis przypadł Wam do gustu. Pierwszy raz odważyłem się na napisanie 'takiej’ notki. Gdy ponownie powstanie coś, z czego będę zadowolony nie będę miał oporów by się tym z Wami podzielić 😉

  2. Cieszę się, że wpis przypadł Wam do gustu. Pierwszy raz odważyłem się na napisanie 'takiej’ notki. Gdy ponownie powstanie coś, z czego będę zadowolony nie będę miał oporów by się tym z Wami podzielić 😉

  3. Gratuluję tekstu. Trochę go omijałem obawiając sie relacji z ilości wytupanych watów, odmierzonych sekund i koloru moczu po przedstartowych burakach. A tu piękny wpis o Łodzi, która bliską mi jest no i o motywacji paczki bliskich sobie ludzi. Trzymam kciuki za kontynuację na obydwu polach.

  4. Lodz u mnie zawsze odpadala bo to ta pierwsza fala maratonow do ktorej trudniej sie przygotowac przez zime, po tym i kilku innych wpisach na AT… Pomysle :). Gratuluje czasu!

  5. Gratuluję wyniku i opis też jakby się zgadza choć ja znam Łódź z tej właśnie lepszej strony którą powoli i Ty poznajesz. Pomimo tego, że mieszkałem w Pabianicach (8km od Łodzi), to jednak z tym miastem mam wiele wspaniałych wspomnień. Poznałem wiele miejsc o których ciężko przeczytać w przewodnikach a których już pewnie nie ma, lub zmieniły się na inne. Pewnie również powstało wiele nowych rzeczy, ale uwielbiam tam wracać. Z daleka jednak lepiej widać jak Łódź i okolice się zmieniają

  6. Ładny czas! Super wpis…. Mieszkam na rzut beretem do Łodzi, uczyłem się tam i jakiś czas pracowałem…. Masz rację, Łódź to przede wszystkim szarzyzna…. ale można wychwycić namiastkę wcześniejszej światłości, chociażby Piotryna ze swoimi kamieniczkami secesyjnymi… Można również dostrzec piękno w unikatowej Manufakturze, gdzie po mistrzowsku udało się tchnąć w stara fabrykę Poznańskiego ducha nowoczesności zachowując piękny klimat……

  7. Po prostu Ziemia Obiecana :-). Refleksyjny, ciekawy wpis. Ożywiły się wspomnienia :-).

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane