„Maraton zaawansowany” – poradnik dla ambitnych biegaczy

Do księgarń trafia właśnie książka „Maraton Zaawansowany” autorstwa Pete Pfitzingera i Scotta Douglasa. Tytuł ten jest jednym tchem wymieniany razem z „Bieganiem metodą Danielsa”. To właśnie te dwie książki stanowią kanon wśród technicznych i specjalistycznych podręczników dotyczących biegania.

O ile „Bieganie metodą Dnialesa” jest poświęcone bieganiu w ogóle, to nowa publikacja Innych Spacerów koncentruje się wyłącznie na dystansie maratonu. O poziomie książki niech świadczą zawarte w niej plany treningowe. Choć są na różnych poziomach zaawansowania, to najłatwiejszy z nich może stanowić poważne wyzwanie nawet dla osób, które mają już za sobą kilka maratonów. Najłatwiejszy plan treningowy zaczyna się od około 60 kilometrów tygodniowo i dobija do 90 kilometrów.

Ale plany treningowe stanowią niewielką część całej publikacji. Pfitzinger i Douglas w kilku obszernych rozdziałach przyglądają się takim zagadnieniom jak odżywianie i nawadnianie (w trakcie przygotowania i w dniu zawodów), fizjologii maratońskiej i powiązanymi z nią środkami treningowymi (intensywności biegów). Poświęcają cały rozdział na omówienie przygotowań do dwóch i więcej maratonów w krótkim odstępie czasowym. Szczegółowo omawiają również najlepsze strategie na bieg.

Kim są autorzy?
Pete Pfitzinger uczestniczył w maratonach olimpijskich w latach 1984 i 1988, oba kończąc jako najlepszy Amerykanin. Z rekordem życiowym w maratonie wynoszącym 2:11:43 Pfitzinger został dwukrotnym zwycięzcą maratonu w San Francisco i zajął trzecie miejsce w maratonie nowojorskim. Był szefem Nowozelandzkiej Akademii Sportowej w Auckland. W latach 1997‒2007 był publicystą „Running Times”.

Scott Douglas jest pisarzem freelancerem oraz wydawcą od 15 lat zajmującym się profesjonalnie dziennikarstwem związanym z bieganiem. Były wydawca „Running Times”, obecnie regularnie pisuje dla „Runner’s World” i „Running Times”. Jest współautorem czterech książek o bieganiu.

Książka dostępna jest w księgarniach stacjonarnych i internetowych, jak i na stronie wydawcy Inne Spacery. Akademia Triathlonu objęła ten tytuł patronatem medialnym.


Podwójne odpuszczenie
Pete Pfitzinger

 

„W czasie mojej kariery maratońskiej rozpocząłem 18 maratonów i ukończyłem 16, z czego 8 było wygranych. Dwukrotnie sobie odpuściłem – raz z powodu kontuzji, a raz przez własną głupotę. Obie imprezy wydarzyły się w 1986 roku.
Rezygnacja spowodowana głupotą miała miejsce podczas maratonu w Bostonie. Był to pierwszy zawodowy maraton bostoński, odbywający się w otoczce szaleństwa mediów i z nagrodami pieniężnymi. Zignorowałem mój plan biegu oparty na równych połówkach i za wcześnie dałem się ponieść. Przez pierwszych 16 kilometrów kilkakrotnie wymieniałem się na prowadzeniu z Gregiem Meyerem. Kiedy tylko odbierał mi prowadzenie, starałem się je odzyskać.
Owa strategia była zbyt agresywna na tak wczesnym etapie maratonu. W tym czasie Rob de Castella, który wtedy wygrał, spokojnie biegł za nami, pewnie naśmiewając się w duchu z braku cierpliwości dwóch Amerykańców. Na 19. kilometrze mój oddech wypadł ze zwykłego rytmu, nogi dostały niezły łomot, a i wnętrzności stopniowo miały się coraz gorzej.
Na kolejnym kilometrze odpadłem od grupy prowadzącej w biegu i zacząłem odczuwać zesztywnienie mięśni. Wiedząc, że za wcześnie ruszyłem do ostrej walki, zszedłem z trasy tuż za znakiem oznaczającym połowę dystansu i skląłem się w duchu. Dobrze zapamiętałem tę lekcję i nigdy więcej nie popełniłem takiego błędu. Zwróć uwagę, że głupota nie została wymieniona wśród uzasadnionych przyczyn zejścia z trasy maratonu.
Jedynym pozytywnym aspektem tej całej sytuacji było to, że już po tygodniu byłem w pełni zregenerowany. Kilka tygodni później wykorzystałem swoją formę i frustrację do pobicia rekordu na 10 kilometrów, kiedy udało mi się pokonać ten dystans w czasie 28:41, a już w lipcu odkupiłem swoje winy w maratonie w San Francisco, przebiegając go w 2:13:29.
Drugi raz zszedłem z trasy maratonu Twin Cities, będącego jednocześnie eliminacjami do mistrzostw świata, wypadających w kolejnym roku. Rozpocząłem bieg z naciągniętymi mięśniami kulszowo-goleniowymi, czego nabawiłem się parę tygodni wcześniej, zbyt intensywnie rozciągając się po treningu na bieżni. Na początku było nieźle, ale mięśnie stopniowo sztywniały przy plus czterech stopniach i mżawce. Na 32. kilometrze biegłem na tyłach prowadzącej grupy, gdy nadwerężone mięśnie kompletnie odmówiły posłuszeństwa. Nie byłem w stanie zrobić kolejnego kroku. Po przekuśtykaniu kolejnego kilometra z ulgą przyjąłem podwózkę na metę. Ta rezygnacja z biegu była łatwiejsza, bo decyzja nie była ode mnie zależna.
Po tak frustrującym roku w maratonie byłem zdeterminowany do jak najszybszego zaliczenia porządnego biegu. Mój fizjoterapeuta powiedział, że mięśnie nie są zbyt mocno uszkodzone i że za jakieś 10 dni będę pewnie w stanie normalnie biegać. Dzięki właściwym masażom udało się pokonać kontuzję i zdecydowałem, że pobiegnę w maratonie w Nowym Jorku – zaledwie trzy tygodnie po Twin Cities. Biegłem zachowawczo i stopniowo wyszedłem z trzydziestego miejsca w połowie dystansu na dziewiąte na mecie z czasem 2:14:09. To był rok dobrze zapamiętanych lekcji.”

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,701ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane