Jest jesien 2013, biegne – przygotowanie do maratonu wiec tempo na tyle luzne ze powoli odplywam myslami daleko. Tak, trzeba to zrobic- tylko jak? Ktos kiedys mowil ze na mecie maratonu taka akcje zrobili – to by bylo fajne, ale na maratonie… Zrobilem juz tyle tych maratonow ze kolejny o ile go nie wygram to juz nie wyczyn – to musi byc cos wielkiego, cos co wyciagnie mnie daleko poza strefe komfortu, moze jakas inna dyscyplina?
Hmm, wszyscy mowia o tym IronManie… Triathlon to brzmi nawet niezle – gdyby tak to zrobic wygrywajac jakis wiekszy wyscig, co oni maja tam najwiekszego? Hawaje chyba… Tak to jest plan, potrzebuje troche czasu wiec liczac ze mam baze w bieganiu, plywac umiem a na rowerze to kazdy umie jezdzic, 2 lata? Nie moge kazac wszystkim czekac zbyt dlugo, ale ok – ustale plan po bieganiu, teraz na endorfinach moze byc zbyt ambitny… Po kilku dniach mam juz plan – nie wygrac ale ukonczyc i nie ha Hawajach tylko gdziekolwiek.
Poczatek sierpnia 2014 – pije bezalkoholowe piwo na mecie London Triathlon, mojego pierwszego wyscigu w triathlonie. Poszlo niezle, prawie rok przygotowan dal mi sile aby zrobic dystans olimpijski ale nie oszukujmy sie, do dystansu IronMana to mi jeszcze daleko, rok czasu moze byc zbyt ambitnym wyzwaniem. Z drugiej strony chce pokazac ze jestem w stanie przekroczyc wszystkie granice, to niedobrze kiedy artysta musi tlumaczyc swoje dzielo wiec nie moze byc zadnych watpliwosci.
Po kilku tygodniach poszukiwan dwiaduje sie ze po raz pierwszy w Polsce odbeda sie zawody z logo IM- wszystko jasne, mamy zwyciezce. Teraz wystarczy tylko doprecyzowac plan i wziac sie do roboty. Zostanie mi dokladnie rok na poprawienie roweru i plywania tak zeby zmiescic sie w limitach czasowych, rozplanowac wszystko logistycznie i najwazniejsze utrzymac w tajemnicy przed wszystkimi to co urodzilo sie w mojej glowie kilkanascie miesiecy wstecz.
Listopad 2014 – po dlugich poszukiwaniach mam juz rower szosowy, mam tez trenazer i regeneruje sie wlasnie po zyciowce w maratonie (Budapeszt 2014). Powoli zaczynam rozumiec, ze dystans nawet polowki IM to naprawde wiele wyrzeczen i ze logistyka zwiazana z terniengiem biegowym to nic w porownaniu z trenowaniem trzech dyscyplin. Zaczynam czytac, szukac ale przede wszystkim ostro biore sie do roboty- pedalujac na trenazerze w szopie ogladam coraz dluzsze filmy, na basenie wszyscy mnie juz znaja.
Jest marzec 2015- po naprawde dobrze przepracowanej zimie na trzy dni zmieniam dyscypline na snowboard. Slowacja, piekne miejsce wybrane przez dostepnosc basenu do treningow i silowni z rowerkami, super warunki i to o czym zawsze marzylem za mlodu – ogromna skocznia, ktorej zawsze sie balem… Teraz stoi pusta, trzeba sprobowac. Tysiace ludzi jezdzi tu nawet o tym nie myslac ale dla mnie jest jasne- nie zaczne cieszyc sie dniem dopoki nie przelamie strachu i nie sprobuje, wjezdzam wiec na skocznie i zaliczam piekny skok.
Ucieszony sukcesem probuje ponownie i tak jeszcze kilka razy. W koncu prosze swoja dziewczyne zeby mnie nagrala bo chce zobaczyc jak to z zewnatrz wyglada. Oddaje kolejny piekny skok i czekam na efekty, okazuje sie ze nie wlaczyla kamery. Powtorka- wybijam sie i zaliczam najlepszy jak do tej pory lot, niestety tym razem wiazanie w wypozyczonej desce nie wytrzymuje i peka, laduje na nogach ale trace rownowage i upadam. Zlamane zebro wyklucza mnie z treningow na kilka dni a kolejne tygodnie zamienia je w koszmar.
Maj 2015, Gdynia zbliza sie wielkimi krokami a ja powoli docieram do punktu w ktorym przez glupie decyzje moge wszystko zepsuc. Jestem w naprawde swietenej formie i mam swiadomosc ze gdyby zawody odbyly sie jutro najprawdopodobniej bym ukonczyl. Treningi rowerowe juz w duzej wiekszosci na dworze, robie wiec najdluzszy jak do tej pory (oprocz trenazera) dystans – 80 km. W sobote czuje sie troche slabiej ale nic nadzwyczajnego, w niedziele stwierdzam ze to zwykla grypa wiec za bardzo sie nie przejmuje, przechodze tez na diete sokowa.
Pare dni pozniej wstaje juz w kiepskim stanie, prawdopodobnie goraczka. Wypijam gesty sok z awokado i szykuje dwa kolejne do pracy, na bolaca glowe i goraczke biore tylko jakis Paracetamol i pedze do pociagu. Poniewaz spoznilem sie na wczesniejszy nie ma juz miejsc siedzacych – staje grzecznie scisniety w tlumie i zastanawiam sie, ze chybsa kiepsko sie czuje jednak. Otwieram oczy i widze sufit tego pociagu i przerazone twarze ludzi ktorzy patrza na mnie. Ktos trzyma mi palce na nadgarstku zeby sprawdzic puls, ludzie pomagaja mi wstac, ktos ustepuje mi miejsca.
Jest koncowka czerwca, zegar tyka juz bardzo glosno. O jesiennych przygodach nawet juz nie pamietam, treningi ida pelna para i kocham sport na nowo, powoli biore sie za czesc logistyczna, docieram do kolejnego check-pointu. Chcac zachowac tradycje oklamuje swoja dziewczyne i w pelnej konspiracji wybieram sie do Budapesztu (jej rodzinnego miasta). Nie chcac wzbudzac zbyt wiele podejrzen mam lot w sobote rano i powrot w niedziele rano. Niecale 24 godziny zeby sie spotkac i oficjalnie zapytac o zgode.
Spedzam fantastyczny dzien i jeszcze lepszy wieczor w miescie, wszystko idzie dokladnie wedlug planu. Wieczorem jest wino, Palinka i swietna atmosfera- pelen relaks. Ja musze jednak wracac. Docieram na lotnisko i mimo ze mam zaklepany nocleg gdzies podobno niedaleko, biore przyklad z powracajacych festiwalowiczow- skladam sie z lawka w znak Tao i zasypiam. Misja zakonczona pelnym sukcesem.
Poczatek lipca- teraz powoli trzeba dopiac wszystko na ostatni guzik. Pierwsza proba kontaktu z organizatorami konczy sie niepowodzeniem- to nawet dobrze, takich rzeczy nie zalatwia sie przez telefon. Po objasnieniu sytuacji zostaje przekierowany do Michala i umawiamy sie na dokladne konspirowanie pare dni przed startem juz w Gdyni, generalnie jednak pomysl przyjety i zaakceptowany.
Teraz zostaje tylko zoorganizowac wszystkich. Chce zeby widziala to moja najblizsza rodzina wliczajac rodzicow mojej dziewczyny, dlatego potrzebuje zgrac wszystkie loty, pociagi i hotele tak zeby 6 osob moglo kibicowac mi na mecie. Wszystko to musze koordynowac sam co okazuje sie nie byc prostym zadaniem, w czasach internetu jednak to nie jest jakis niesamowity wyczyn. Plan wkracza w ostatnia faze a ja koncze wlasnie swoja prace w Amazonie i zaczynam ostro trenowac.
Na poczatku sierpnia mam dosyc tego calego triathlonu. Od miesiaca nie robilem nic innego tylko spalem i trenowalem z przerwami moze na lezenie i ogladanie na youtube wszystkich filmow o tym jak waz zjada lwa i tym podobnych perelek znalezionych klikajac w kolejne linki. Nie ma czasu na nic, nawet jesli spotykam sie ze znajomymi to mozna ze mna pogadac tylko o tym jak trenuje albo jak jestem zmeczony, oprocz tego nic sie nie dzieje – ja dodatkowo ze stresu zeby sie udalo kiepsko sypiam.
W koncu przychodzi jednak czas podrozy. Pakuje rower i wraz z Mama ktora przyleciala dzien wczesniej lecimy do Gdanska zebym jeszcze wieczorem tego samego dnia mogl spotkac sie z Michalem, dociera do mnie ze to sie dzieje naprawde. W samolocie odplywam i spie jeszcze przed startem, po wyladowaniu rzucamy rzeczy w hotelu i pedze na start w Gdyni zeby omowic szczegoly. Od tego momentu wiem ze wszystko jest juz dopiete i w tej chwili tylko ja moge to zepsuc, poniewaz reszta przyjezdza jutro robimy z Mama dlugi spacer (Gdynia-Sopot) i po rybie z frytkami w koncu normalnie zasypiam.
Dzien pozniej pojawia sie reszta- troche ciezko ogarnac i uszczesliwic taka grupe ale myslami juz jestem na starcie a serce pracuje wyzszych obrotach juz od rana. Jeszcze odprawa, kolacja, wstawianie roweru to strefy i dosc szybko oznajmiam ze ide spac. Hotel blisko startu ale brak klimatyzacji daje dwie opcje- albo sie ugotowac albo otworzyc okno i nie moc spac przez wrzaski rozbawionej Gdyni, ja spac i tak nie moge wiec przynajmniej mamy troche swiezego powietrza.
W koncu nadchodzi ten moment, staje na starcie i teraz juz nic wiecej sie nie liczy. Przez chwile jeszcze mysle o tym co bedzie jak nie uda im sie dostac na mete, jesli zostane zdyskwalifikowany itd. Jednak atmosfera na starcie jest tak podniosla ze czuje sie co najmniej jakbym szedl na wojne w obronie ziemi przed obca cywilizacja- samolot, armata, muzyka i przede wszystkim wzrok plazowiczow wpatrzonych w nas jak w bohaterow. Od teraz tylko wyscig, ostatnie sprawdzenie tylnej kieszeni i lecimy.
Na plywanie jestem przygotowany, od miesiecy cwiczenia w jeziorze, wczesniej na basenie- wiem ze dystans pokonam, trzymam swoje tempo i szybko wydostaje sie w pralki majac sporo miejsca. W pewnym momencie jednak wyprzedza mnie ktos w innym czepku przez co zaczynam myslec o tym czy zmieszcze sie w limicie czasowym… Jesli nie to koniec wszystkiego- trzeba przyspieszyc. W efekcie wychodze z wody po 40 minutach, jakies dwadziescia minut przed limitem :).
Czas na moja najgorsza dyscypline. Wiem ze szalenstw tu nie bedzie ale zainspirowany komentarzem Boguslawa (za co mu jeszcze raz wielkie dzieki) pod moim wpisem na AT postanawiam sprobowac sredniej 30km/h. Trasa idealnie sie do tego nadaje i cel zostaje osiagniety, po drodze jednak mam dwie sytuacje ktore znowu przyspieszaja mi bicie serca- pierwsze to zapytanie sedziow na motorze co mam w uszach (zapomnialem zatyczek wyciagnac po plywaniu) a druga to kiedy postanawiam zjesc zel i opakowanie wlozyc do tylnej kieszonki, przez cala probe towarzyszy mi motor sedziow. Oczywiscie nie zamierzalem go wyrzucic na ziemie ale kiedy ktos patrzy na rece nie idzie to tak sprawnie :).
W koncu T2, zsiadam z roweru i zaczynam biec. Po kilkuset metrach mowie juz sam do siebie -udalo sie, teraz nikt mi juz tego nie zabierze, to moja dyscyplina wiec wyscig na pewno zakoncze. Pozostaje tylko madrze chlodzic sie i nawadniac a za chwile wielki final ponad dwoch lat przygotowan. Ten moment mialem w myslach przez wiele miesiecy – dlugo zastanawialem sie czy nie powiem sobie 'za chwile bedziesz przemawial przed dosyc spora grupa ludzi, czy na pewno jestes gotowy? Moze jednak pobiec jeszcze jedno kolko?’.
Nic jednak z tych rzeczy, jestem tak naladowany endorfinami ze moglbym przesuwac gory, wbiegam na mete bardziej gotowy niz kiedykolwiek sobie wyobrazalem. Spotykam Michala i zaczynamy, Lukasz wola moja dziewczyne na srodek, ja dostaje mikrofon, wyglaszam swoja przemowe po czym klekam, wyciagam pierscionek i slysze 'tak’. Wszystko co dzieje sie pozniej pamietam juz tylko dzieki zdjeciom i filmikom z mety.
Cala para ulatuje a ja czuje sie fantastycznie, nigdy w zyciu nie przezylem takich emocji i jest to zdecydowanie jeden z moich najwiekszych wycznow. Zycze kazdemu zeby mogl przezyc to co ja czulem w tamtym momencie, nawet piszac o tym teraz mam lzy w oczach dlatego dla kazdego kto po cichu mysli o oswiadczynach na mecie -zdecydowanie polecam. Przed nami pewnie jeszcze nie jedne zawody i nie jedna radosc na mecie ale te na pewno bede cale zycie pamietal.
Na koniec musze przeprosic wszystkich za troche zbyt dlugi tekst, ale tak to jest jak sie odwleka na 'jutro’ przez prawie rok. Chce tez bardzo jeszcze raz podziekowac Lukaszowi i Michalowi (jesli czytaja) za cala pomoc w konspiracji i za to jak pomogliscie mi na mecie – ja bylem ledwo przytomny ze stresu a Wy niesamowicie ulatwiliscie mi zadanie za co jestem bardzo wdzieczny.
Super Opis, ślub jak nic po pełnym IM 🙂 jako afterparty!
Ukończyć Gdynię, to była pestka przy tej całej logistyce ;-). Gratuluję wytrwałości. To cecha niezmiernie przydaje się w triathlonie i … małżeństwie ;-). Wszystkiego Dobrego! 🙂
Dzieki wielkie- slub narazie musze trzymac w tajemnicy ale obiecuje sie podzielic jak juz wszystko bedzie potwierdzone. Mialem wszystko opisac po powrocie rok temu ale tak sobie odkladalem na jutro az w koncu pomyslalem ze pisze blog glownie po to zeby kiedys moc go przeczytac i powspominac wiec nie moglo tego zabraknac :).
Dzieki wielkie- slub narazie musze trzymac w tajemnicy ale obiecuje sie podzielic jak juz wszystko bedzie potwierdzone. Mialem wszystko opisac po powrocie rok temu ale tak sobie odkladalem na jutro az w koncu pomyslalem ze pisze blog glownie po to zeby kiedys moc go przeczytac i powspominac wiec nie moglo tego zabraknac :).
Dzieki wielkie- slub narazie musze trzymac w tajemnicy ale obiecuje sie podzielic jak juz wszystko bedzie potwierdzone. Mialem wszystko opisac po powrocie rok temu ale tak sobie odkladalem na jutro az w koncu pomyslalem ze pisze blog glownie po to zeby kiedys moc go przeczytac i powspominac wiec nie moglo tego zabraknac :).
Fajna opowieść…
No wiesz… aż rok kazałeś czekać na taką 'bajkę’, którą my kobiety uwielbiamy:)))
No Andrzej kazałeś długo czekać na relację, ale warto było. Widać emocje, dużo pracy i świetną realizację. Strach pomyśleć co wymyślisz jak będziesz kończył pełnego IM ? 😉 Powodzenia dalej, a tak na marginesie kiedy ślub?