Mój pierwszy Iron (no prawie ;-)

Na wstępie zaznaczę, że nie będę pisał o organizacji zawodów w Poznaniu, bo inni wytknęli już wszystkie błędy organizatorów, z którymi generalnie się zgadzam (chociaż uważam też, że było trochę plusów).


Start na dystansie długim miał być moim głównym w tym roku, no i w całej mojej dotychczasowej tri karierze. W ostatnim wpisie opisywałem swoje starty w Cracovia Maraton i na dystansie ¼ IM w Sierakowie. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko, że w międzyczasie zaliczyłem ½ IM w Charzykowach z czasem 04:45:57 (życiówka), olimpijkę w Lipianach z czasem 02:19:27 (znowu życiówka i pierwsze podium w kategorii wiekowej) i ¼ IM w Stężycy z czasem 02:21:24. Do tego ciężkie treningi, których niestety ubocznym efektem były pojawiające się problemy z prawą nogą. Najpierw niewielkie rozcięgno podeszwowe, a potem problem z piszczelą. Wizyty u masażysty i fizjo przyniosły pewną ulgę, ale obawy czy noga wytrzyma ten wysiłek wkradły sie do mojej głowy.


Do Poznania udałem sie samochodem w sobotę z całą rodzinką. W wynajmowanym mieszkaniu w okolicach rynku byliśmy nieco po 14.00. Po zameldowaniu się na miejscu odpaliłem kompa i nieco zdziwiony zobaczyłem, że moja odprawa techniczna jest o 15.00 (byłem pewien, że będzie o 17.00). Ponieważ właścicielka mieszkania powiedziała, że Malta jest rzut beretem, to stwierdziłem że się przejdę. Rzut beretem okazał się dość długi (około 30 minut), a najgorsze że podczas spaceru czułem cały czas dyskomfort prawej nogi. Odprawa techniczna – standard nic nowego. W drodze powrotnej przekąsiliśmy coś z rodzinką. Wieczorem odstawiłem rower do strefy zmian (tym razem już nie popełniłem wcześniejszego błędu i pojechałem samochodem na Polanę Harcerza) oraz skonsumowałem makaron i pyszne racuchy na pasta party. Powrót do domu, organizacja sprzętu do worków i do łóżka.


Niedziela 4.00 pobudka, śniadanie, wskoczenie w strój startowy i taksówką nad Maltę. Na miejscu ogarnąłem jeszcze raz strefy i pozostała niecała godzinka oczekiwania na strzał startowy.  Moja fala rozpoczynała o 7.10.


Pływanie, zgodnie z założeniem miało być spokojne (plan 1:55 – 2:00/100 m). Początek był jednak trochę nerwowy. Najpierw pralka, a potem wplątałem się w jakieś linki od bojek kierunkowych toru regatowego. Po jakichś 200 – 300 metrach stawka się rozciągnęła i płynęło sie fajnie. Trochę się zdziwiłem spoglądając na mojego Garmina na nawrocie (oczywiście chodzi o dystans), ale robiłem swoje. Pływanie w tempie 1:57/100 m pozwoliło mi wyjść z wody po 58:24. Wizyta w strefie T1 przebiegła sprawnie. Podczas pobytu w strefie zjadłem batona i wziąłem kilka łyków izotonika.


Rower, tu po cichu planowałem średnią powyżej 35 km/h. Warunki w tym roku były według mnie idealne (pamiętam zeszłoroczny huragan na powrocie ze Swarzędza). Już po pierwszym nawrocie wiedziałem, że będzie szybko. Rower to moja najmocniejsza strona. Wyprzedzałem kolejnych zawodników (w tym dniu wyprzedzili mnie tylko prosi). Przez 160 km trzymał się za mną jeden zawodnik, co z jednej strony było dosyć denerwujące (ja za taką jazdę w zeszłym roku dostałem 6 minut kary), ale z drugiej powodowało że cały czas cisnąłem na pedały. W trakcie jazdy zjadłem 6 moich ulubionych żeli 90 g oraz wypiłem bidon izotonika oraz około 1,5 dm3 wody. Zapomniałbym dodać, że około połowy dystansu zacząłem odczuwać piszczel i zapobiegawczo wziąłem 1 tabletkę przeciwbólową. Drugą miałem przygotowana na bieg. Czas roweru to 4:56:27 (średnia ~36,4 km/h), co było 7 wynikiem (nie licząc prosów i ME). Po prostu kosmos. Wizyta w T2 również bez większych problemów. Teraz miało się zacząć najgorsze.


Rower


Bieg, tu bardzo obawiałem sie stanu mojej prawej nogi. Co najgorsze nie wrzuciłem do kieszonki drugiej tabletki przeciwbólowej. Pierwsze 10 km udało się pokonać ze średnią 5:06/km, ale potem świeczka zaczęła gasnąć. Trudna trasa, momentami ciepło i duszno oraz rosnący ból nogi robiły swoje. Dodatkowo mój żołądek zastrajkował po 3 żelu. W połowie dystansu średnia spadła do 5:19/km. Jedynym pozytywem było to, że ból całego ciała zaczął zagłuszać ból nogi. Na domiar złego pojawiła sie jeszcze bolesna kolka (na mecie wiele osób ją wspominało). W połowie dystansu dostałem na trasie od żony drugą tabletkę. Do głowy przychodziły mi różne myśli, w tym ta żeby zacząć iść. Gdy w pewnym momencie zatrzymałem się na dłużej przy punkcie żywieniowym, ktoś krzyknął żebym truchtał, bo moje mięśnie tego nie lubią. Pamiętałem o tym do końca biegu. Na każdym punkcie wciągałem banana lub pomarańczę, łyk wody i reszta butelki na siebie. Na 37 km miałem zabójczą prędkość 07:05/km, ale po tym kilometrze udało się jeszcze wykrzesać resztki sił i przyspieszyć. Ostatni kilometr przed metą biegłem w tempie 6:03/km, a łączny czas biegu to 3:53:49.


Bieg


Linię mety pokonałem z czasem 09:56:01. Piwo na mecie smakowało rewelacyjnie :-). Nawet biorąc pod uwagę zamieszanie z trasą pływacką jestem mega zadowolony. Zrobiłem coś o czym kilka lat temu nawet nie śniłem. Mam nadzieję, że zdobyte doświadczenie w pierwszym starcie na dystansie długim zaprocentują w przyszłym roku. Teraz czas na zasłużony odpoczynek. W tym roku sprawdzę się jeszcze w Przechlewie, no i do korony pozostał mi maraton we Wrocławiu.


Pozna - meta


PS. Noga wytrzymała, chociaż następnego dnia spuchła, a opuchlizna utrzymywała się jeszcze kilka dni.

Powiązane Artykuły

11 KOMENTARZE

  1. Gratuluje dystansu i wyniku ale przede wszystkim TAKIEJ sredniej roweru na TAKIM dystansie- naprawde robi wrazenie.

  2. Kuba M, oczywiście dodać… 🙂 Kuba.K, sorry ale nie skojarzyłem Cię z blogu. Tyle osób podchodzi, rozmawia, pozdrawia gdzieś w trasie a stary człowiek nie zawsze wie skąd się znamy 🙂 Zresztą na ten temat Kuba M może coś powiedzieć…hehe… Co do tabletek, ja byłem na ketanolu w związku z moją nogą, która nie jest jeszcze w pełni sprawna…. Od jakiegoś czasu stosuje również nospe przed startem aby złagodzić agresywne działanie żeli, wydaje się, że pomaga…

  3. Gratulacje! Mam nadzieję, że w niedługiej przyszłości pokuszę się o cały IM, ale nie będzie to Poznań, ze względu na trasę biegową. Skoro nie tylko ja miaLam problemy z kolką to być może przyczyna tkwiła w ciągle zmieniającym się podłożu trasy biegowej. Rower masz przepiękny- od strony wizualne. Po prostu jest śliczny, aczkolwiek nie wygląd roweru jeźdxi to jednak nie jest bez znaczenia- jak wygląda nasz sprzęt 😉 Srednia na pływaniu- marzenie.

  4. A i oczywiście mega gratulacje dla was. Trochę szkoda, że ta strefa finishera była taka mała. Udało mi się jedynie chwilę porozmawiać na krawężniku z Arkiem 🙂

  5. Dzięki, @Arek, właśnie ten wynik + 15 min będę próbował pobić w przyszłym roku (czyli złamać te 10h). @Jakub, generalnie nie łykam żadnych pigułek więc nie wiem czy mi szkodzą :-). Tym razem musiałem (przynajmniej żeby głowa była spokojniejsza). Do 10 km biegu cele żywieniowe realizowane zgodnie z planem, później żeli już nie byłem w stanie przyjmować. Wydaje mi się przesadziłem z ilością wypitej wody na biegu, bo złapała mnie potworna kolka.

  6. Średnia roweru imponująca! Co do życiówki, to teoretycznie można odjąć z 15 min i mieć jakiś punkt odniesienia w przyszłości… Podczas biegu mogło być chociaż trochę chłodniej… Gratulacje!!!

  7. gratuluję świetny wynik, szkoda tylko, że nie można go uznać za życiówkę, no ale cóż jest chociaż motywacja do dalszej pracy. Kuba Tobie tabletki nie szkodzą na żołądek ?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane