Moja Reduta Ordona

Był wczesny poranek 6 września 1831 roku. Jeden z ostatnich dni powstania listopadowego. Tuż po godzinie szóstej, piechota Iwana Paskiewicza rozpoczęła natarcie na umocnienia warszawskiej Woli. Jak to przeważnie w naszej historii bywało, przeważającym i lepiej uzbrojonym siłom wroga opór stawiała garstka desperatów. Jednego z odcinków, fachowo zwanego „dzieło fortyfikacyjne 54′ wraz z kilkoma innymi straceńcami, bronił podporucznik Julian Konstanty Ordon.

 

Po dwóch godzinach walk wspomniane dzieło 54 wyleciało w powietrze. Jest kilka wersji tego, co się wydarzyło: głupi wypadek, pechowy przypadek, a może działanie celowe. Sam Ordon, który przeżył eksplozję podawał cztery różne wersje. Rannego Ordona skierowano do obozu w Nadarzynie, gdzie odnalazła go rodzina Urzędnik carski, w obliczu gorącej miłości i oddania, wzruszył się jak stary siennik. Ze łzami w oczach i z łapówką w kieszeni zwolnił Ordona 'na leczenie’. I z rozpędu wykreślił z listy jeńców.

Rodzina szybko ewakuowała go do Galicji.

 

Po jakimś czasie Ordon dowiedział się, że zginął, broniąc Warszawy przed Moskalami. Że wysadził się razem z umocnieniami, które urosły do rangi reduty. Że jest bohaterem na miarę Leonidasa, męczennikiem i wzorem poświęcenia dla Ojczyzny.

 

No, miło być bohaterem, nawet jeśli to niezupełnie prawda.

 

Ale jak do tego doszło?

 

Stefan Garczyński, znajomy Mickiewicza coś tam usłyszał i coś tam przeczytał. Już wtedy w prasie było sporo sensacji i sprzecznych wersji. Tę ze śmiercią Ordona uwiarygodniał fakt, że nie było go na liście jeńców. My wiemy dlaczego. Garczyński opowiedział przy piwie koledze Adamowi historię, która się naprawdę nie wydarzyła. Ale przecież mogła. Wieszcza dopadło natchnienie i się nie oparł. Popełnił utwór, który już prawie 200 lat przepełnia serca rodaków dumą i niesieniem patriotycznym.

 

A biedny Ordon? No, ten miał przerąbane przez następne 56 lat. Społeczeństwo było bardzo rozczarowane i zniesmaczone faktem, że żyje. Kłamstwo? Mistyfikacja? Uzurpacja?

 

Nie dość że przeżył, to teraz pozbawia rodaków powodów do celebrowania naszej wyjątkowości. Na co komu żywy Ordon? My chcemy martwego bohatera! Ordon starał się jak mógł. Szukał śmierci po całej Europie, a czasy były niespokojne. Był w Belgii i Turcji. W Berlinie, Mediolanie i Palermo. Zaciągnął się do armii sardyńskiej i walczył u boku Garibaldiego. Wziął udział w kilku wojnach. Wszędzie był szaleńczo odważny. Ale niestety nieśmiertelny. Wreszcie miał tego dość i w nocy z 3 na 4 maja 1887 roku palnął sobie w łeb. Tak kończą bohaterowie, którzy przerosła oficjalna wersja ich życia.

 

W ostatnich dniach stycznia połamałem prawy bark. Dosłownie, w przeddzień rozpoczęcia przygotowań do sezonu. Sytuacja przygnębiająca i smutna. Szczególnie, że okoliczności były banalne i prozaiczne. Aby oswoić nieco sytuację i rozjaśnić humorem ponurą atmosferę, umieściłem na fejsie zdjęcie w opatrunku. A obok informacją, że do wypadku doszło w czasie treningu na trenażerze. Zalała mnie miła fala współczucia. Wiele osób podtrzymywało mnie na duchu i pocieszało. Nieliczni poddali w wątpliwość okoliczności.

 

 

marek1 luty2017 

 

Bez względu na faktyczne okoliczności upadek był i tak bardzo bolesny. Ale jeszcze bardziej bolesne było zderzenie z publiczną służbą zdrowia.

 

Płatna opieka w Enel-Medzie starczyła na 8 metrów bandaża, zdjęcie rentgenowskie i termin operacji za 3 miesiące. W konsekwencji powikłań towarzysko-medycznych wylądowałem w L’Ospedale Bambino Gesu przy ulicy Lindley’a. Czego ja tam nie doświadczyłem! 

 

Przeżyłem brawurową jazdę melexem w środku nocy na tomografię. Doświadczyłem zbilansowanej i smakowo wysublimowanej diety.

 

marek2 luty2017

 

Zostałem poddany całodniowej głodówce w oczekiwaniu na operację. Po czym okazało się, że anestezjologia nie ma gdzie mnie wybudzić. Więc wypadłem z grafika na 3 dni. I głodowałem ponownie w pozycji przeważnie horyzontalnej na moim łóżku na kółkach z relingami.

 

marek3 luty2017

 

Z nudów próbowałem rozgryźć strukturę zawodową Oddziału III. Ustaliłem że są salowe, sprzątaczki i pielęgniarki szeregowe. Jest pielęgniarka oddziałowa i starsza pielęgniarka przełożona. Ta była najbardziej sexy. Są kucharki i kucharze. Jest lekarz opiekujący i prowadzący. Operujący i ordynator. Internista, kardiolog i anestezjolog. Także specjalista od rehabilitacji. Oraz mrowie innego drobiazgu, jak na przykład studenci i personel administracyjny.

 

O procedurach medycznych nie będę się wypowiadał, bo się nie znam. Po 30 latach pracy w konsultingu mógłbym coś napisać o modelu funkcjonowania i efektywności organizacyjnej i indywidualnej. Ale nie napiszę, bo może jeszcze kiedyś tam trafię, a nie daj Bóg, ktoś z personelu to przeczyta i weźmie do siebie. Mogę za to szczerze napisać, że personel był profesjonalny, zorientowany na szczegóły i asertywnie życzliwy. Mimo frustrujących warunków pracy i sprzętu nie pierwszej młodości.

 

marek4 luty2017

 

Towarzystwo na sali było połamane i mieszane. Jeden miał połamany kręgosłup i rodzina kilogramami znosiła mu codziennie mandarynki. Nie będzie zaskoczeniem, że ochrzciłem go imieniem „Mandarynka’. Drugi miał połamaną rękę, unieruchomioną na dziwacznym temblaku w stałym geście faszystowskiego pozdrowienia. A może zamawiał piwa? Dostał więc pseudonim „Cztery piwa’. Częściowo jako karę za to, że non-stop słuchał Radia Maryja. Ochrzciłem też kilka osób z personelu i wiem, że co najmniej jedno się przyjęło. Słyszałem jak jedna pielęgniarka mówiła do drugiej, że jutro „Srebrny Karakuł’ nie pracuje.

 

W wyrobieniu sobie uprzywilejowanej pozycji wśród damskiego personelu pomógł mi Brian Allan zwany BraJankiem. Niektórzy go pamiętają z Gali Triathlonu, gdzie pojawił się bez spodni.

 

brajanek

 

Do szpitala przyszedł w spodniach i z gitarą już drugiego dnia. Jako obcokrajowiec nie zna on wstydu ani umiaru. O godzinie 19-tej z minutami, w holu na pierwszym piętrze dał koncert. Żeby mnie pocieszyć. Ryczał lirycznie po angielsku i wspomagał się różnymi akordami. Personel, odwiedzający oraz pacjenci wylegli masowo i byli pod wrażeniem. Po kilkunastu minutach zazdrosny lekarz, który pewno nie umie grać nawet na grzebieniu, zakazał gry i nakazał ciszę. Pytany później przez personel damski kto to był, mówiłem że mój młodszy brat, który gra u mnie w zespole.

 

Życie na Oddziale III toczyło się w cyklu doskonale powtarzalnym: poranne mierzenie temperatury, toaleta, śniadanie, obchód, wyjazdy na salę operacyjną, drzemka, obiad, drzemka, kolacja, drzemka, prochy, dopalacze, drzemka. Czasami rytm zaburzany był wypadkami i karambolami. Pacjenci stacjonarni musieli wtedy ustępować miejsca na sali operacyjnej poszkodowanym zwożonymi z miasta i okolic, których układano w korytarzu.

 

Bardzo pouczające były dyskusje prowadzone o różnych porach dnia i nocy. Poznałem tajemnicę pisma Inków, szczegóły zabójstwa Kennedy’ego, jak skutecznie przepchnąć zapchany trójnik i jak tanio zbudować następny stadionu narodowy.

 

Wreszcie doczekałem. Powieziono mnie na salę operacyjną w krótkiej tunice, z której prześwitywała mi goła dupa. Największym zmartwieniem personelu na tym etapie było moje niskie tętno. Kolejny raz tłumaczyłem dlaczego. Kiedy się obudziłem, dowiedziałem się, że jestem szczęśliwym posiadaczem gwoździa śródszpikowego ramiennego Telegraph firmy FH Orthopaedic. Robi wrażenie, co?

 

Wieczorem dostałem morfinkę i wreszcie przespałem kilka godzin. Nad ranem podreptałem do kantorku i ponownie dostałe to, com chciał. Następnego dnia chcieli mnie wypisać, ale obawiałem się, że w domu nie mamy morfinki. Zostałem jeszcze jedną dobę. Dzięki znajomościom dostałem znowu morfinki i kolejną nad ranem. Zaczynało mi się podobać. Niestety, przyjechała żona i zabrała mnie do domu.

 

W domu wprowadziliśmy pewne zwyczaje, do których przywykłem. A więc obchód, posiłki o określonej godzinie, no i mam dzwonek, na którego dźwięk przychodzi siostra oddziałowa.

 

reduta 2

 

Wczoraj wyciągnięto szwy. Nic się nie wysypało, czyli jest dobrze. Fizjoterapeutka, używając terminologii rzeźniczej powiedziała, że poleciała mi prawa górna ćwiartka (?!?) Ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Mogę się już podrapać za uchem i po prawym kolanie. Obsługuję też bez problemu pilota tv. Przyszłość wygląda różowo. Przynajmniej tak długo,  na ile mi starczy morfinki.

 

A jak było naprawdę z moim upadkiem?

 

Niech legenda bohaterskiego upadku z trenażera towarzyszy mi do końca triathlonowej kariery. A potem, nie będzie to już ważne.

Marek Strześniewski
Marek Strześniewski
Absolwent Uniwersytetów Warszawskiego i Jagiellońskiego oraz University of Illinois w USA. Od końca lat 90-tych prowadzi w Polsce założoną przez siebie firmę doradczą IMPACT Management. Ponad 300 zrealizowanych projektów koncentrowało się na zagadnieniach efektywności indywidualnej i organizacyjnej, optymalizacji kosztowej, dynamizacji sprzedaży oraz wdrażaniu strategii. Od 10 lat trenuje biegi długodystansowe i triathlon, gdzie wykorzystuje techniki zarządzania czasem i wyznaczania celów. Ukończył między innymi maratony w Nowym Jorku, Berlinie i Amsterdamie, oraz zawody triathlonowe na dystansie IRONMAN w Kopenhadze. Felietonista, bloger i ekspert Akademii Triathlonu w dziedzinie zarządzania czasem i efektywności indywidualnej.

Powiązane Artykuły

15 KOMENTARZE

  1. Andrzej, planów startowych nie zmieniamy!!! Mogę być lekko niedotrenowany i delikatnie zapasiony ale te ułomności skoryguje sie metodą startową w trakcie sezonu

  2. Marku mam nadzieje ze w zwiazku z wypadkiem nie zarzucasz planow startowych na caly sezon? Skad wtedy mielibysmy barwne opisy zawodow… Zdrowka!!!

  3. Piotrek, zaraz po wyjściu ze szpitala było dobrze. Ale bezruch i pełna lodówka ….. co Ci zreszta bede pisał .. @ Seba – dzięki za pamięć i życzenia

  4. Marku, na początek zdrówka życzę i szybkiego powrotu do regularnych treningów 🙂 Jak zawsze Ciebie, czyta z przyjemnością 🙂 szkoda tylko że dopadł Cię ten wypadek na trenażerze 😉

  5. co ma wiszeć, nie utonie! życzę szybkiego powrotu do zdrowia! Podejrzewam że waga startowa to teraz jakieś 60-65 kg!

  6. 'Zlamanie wielofragmentowe z przemieszczeniem’ na trenazerze? Strach pomyslec jakie to musial Watt’y licznik pokazywac zeby taki efekt osiagnac :). A tak powaznie to szybkiego powrotu do zdrowia i endorfin zamiast morfiny.

  7. Arku, Sisu of Berlin ćwiczy i kwiczy. Planuje pełny dystans w Vichy i reszta mu wiszy 🙂

  8. @Łukasz, to będzie ciężki sezon dla wolnych kraulistów – przy jednoręcznej żabce muszę podnieść dynamikę kopnięć 🙂 @ Kuba, byle jakie złamanie wielofragmentowe z przemieszczeniem nie jest powodem, żeby zmieniać plany startowe!! Zaczynam w ostatnim tygodniu maja w Piasechussets, a potem regularnie co 3 tygodnie. W sierpniu szarpnę jakąś połówkę. Dzięki za życzenia 🙂

  9. Dla takich pielęgniarek sam bym dał sobie coś złamać… 🙂 Teraz jak jesteś już sprawny to w końcu zaczniesz pisać, więcej pisać… Niepokoi mnie cisza ze strony P.P? Czyżby mur odbudowany?

  10. Nadblogerze, mistrzu nasz! 'Kraksa na trenażerze’ dosięgła i Cię 😉 Mimo fatalnych okoliczności…. tak… znowu uśmiałem się do łez, szczególnie w drugiej części felietonu. Ale po prawdzie, to szkoda, żal i smutek, że w sezon wejdziesz z opóźnieniem. A teraz bierz od nas tyle dobrej energii, ile wlezie i chociaż piszę to z ciężkim sercem, wiele pewnie ryzykując, wsiadaj na trenażer! Wszak 'Telegraph firmy FH Orthopaedic’ masz w obojczyku a nie piszczelach ;-))

  11. po pierwsze życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Choć z drugiej strony na to patrząc to przynajmniej masz teraz czas aby pisać teksty na AT 😉 Jak zwykle świetnie się to czytało, nawet z nie zbyt miłej informacji potrafisz sklecić majstersztyk. Teraz, oprócz bycia Nadblogerem, zostanie dopięta łatka męczennika i bohatera jednocześnie. Nasuwa się jedno pytanie – kiedy pierwszy start ?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,710ObserwującyObserwuj
457SubskrybującySubskrybuj

Polecane