„Nocne operowanie, a rano bieganie”. Jak wygląda trening triathlonu po całodobowym dyżurze lekarskim? 

Czy da się połączyć 24-godzinny dyżur lekarski z treningami do triathlonu? Maciek i Paulina, znani jako „iron.doctors”, odpowiadają zgodnie: tak! Czasami po prostu zamiast windy, trzeba wybrać schody…

ZOBACZ TEŻ: Triathlonistka z duszą surferki. Ela Goler o sztuce odpuszczania 

Nikodem Klata: „Iron.doctors” – dlaczego „iron” i dlaczego „doctors”?

Paulina Tatara: Zawsze kłócimy się o to, kto wymyślił tę nazwę (śmiech). Nie jest ona trudna do rozszyfrowania. „Iron” oczywiście od „Ironmana”. Jesteśmy też lekarzami. Ja jestem dermatologiem, a Maciek chirurgiem. Chcieliśmy się czymś wyróżnić w triathlonie, stąd „iron.doctors”. Na początku wydawało nam się, że jest niewielu doktorów, którzy trenują triathlon. Z czasem okazało się, że jest ich więcej, niż myśleliśmy. „Iron.doctors” stało się naszym małym teamem. 

Maciek Mawlichanów: Nigdy nie byliśmy instagramowi. Na naszych prywatnych profilach raczej za dużo nie ma, jakieś pojedyncze posty i wspominki. Nigdy nie planowaliśmy, że powstanie taki profil jak „iron.doctors”. Ostatecznie stwierdziliśmy jednak, że go założymy i to będzie nasza pamiątka, gdzie będziemy zbierać zdjęcia związane z triathlonową przygodą, bez względu na liczbę obserwujących.

NK: Na co dzień łączycie dwa zawody, bo nie jesteście tylko „zwykłymi” lekarzami, ale też wojskowymi…

Maciek: Ukończyliśmy Wojskową Akademię Medyczną. Studiowaliśmy medycynę na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi i jednocześnie była to szkoła oficerska. Po zajęciach nasi koledzy cywile wracali sobie do akademików, a my wracaliśmy do koszar. 

Paulina: W ciągu sześciu lat studiów pełniliśmy różne służby i jeździliśmy na poligony. Stąd też tytuł oficerski. A obecnie jesteśmy oboje w stopniu kapitana i pracujemy w Państwowym Instytucie Badawczym w Warszawie także oprócz zawodu lekarza, towarzyszą nam obowiązki wojskowe. 

Maciek: I właśnie na studiach się poznaliśmy. 

Źródło: Archiwum prywatne Iron.doctors

NK: Studia medyczne, wojsko i skąd w tym wszystkim jeszcze triathlon?

Maciek: Paulina skończyła biologię, chemię, ratownictwo medyczne, zdrowie publiczne i dopiero później poszła na medycynę. Łącznie studiowała z 12 lat. Jednak któregoś dnia udało mi się ją oderwać od książek (śmiech). Poszliśmy do kina. Postanowiłem, że pójdziemy na losowy film, o którym nic nie wiemy. Wybór padł na film „Najlepszy” o Jerzym Górskim. W sali kinowej zażartowałem sobie i rzuciłem zdanie: „I od tego dnia zaczynamy trenować triathlon”. Długo nie trzeba było czekać, bo pół roku później wymyśliliśmy sobie pierwszy, wspólny bieg na 10 km. 

Paulina: Maciek to wymyślił… (śmiech) Ale rzeczywiście było tak, że ten film utknął nam w głowach. Nie było tak, że od razu stwierdziliśmy, że idziemy robić Ironmana, ale zainspirował nas tym, że był na faktach. Historia Jerzego Górskiego  uzmysłowiła nam, że skoro ktoś, kto prawie umarł był w stanie robić takie niesamowite rzeczy, to czemu my mielibyśmy nie móc robić tego samego? Rok później Maciek zapisał się na zawody triathlonowe. Ja byłam tylko kibicem. Problem w tym, że nie lubię się tylko przyglądać, więc postanowiłam, że dołączam. Zaczęliśmy od krótkich dystansów, ale my nie lubimy prostych zadań. Poza tym moja decyzja o zapisaniu się na pierwszego pełnego Ironmana właściwie była spowodowana tym, że nie chciałem czekać na Maćka po ukończeniu połówki, tylko wolałam być wspólnie na trasie. 

Maciek: Kiedyś naczytałem się też na jakimś starym, triathlonowym forum, że aby ukończyć pełnego Ironmana, trzeba regularnie oglądać na YouTubie stary, motywacyjny filmik „Anything is possible. Więc siedziałem i oglądałem…

Paulina: I doprowadziło nas to do „Iron.doctors” (śmiech). 

Fot. Maratomania

NK: W mediach społecznościowych pisaliście, że „triathlon to nie sport, a dyscyplina”. Jesteście amatorami, którzy triathlon traktują bardzo poważnie? 

Maciek: Dla mnie triathlon to nie tylko dyscyplina sportowa, ale także sposób myślenia. To codzienne przekraczanie nawet małych granic. Pewien rodzaj filozofii, którą najprościej zobrazować tym, że jeśli niosę zakupy do domu to wolę wybrać schody, a nie windę. To raczej metafora, ale często tak właśnie się dzieje. Nasze treningi to średnio, biorąc pod uwagę cały rok,  5 godzin tygodniowo. W 2023 rozpoczęliśmy pracę z terenem, żeby ten czas wykorzystać na maksa. Dopracować każdą godzinę tak, aby dała jak najlepszy efekt. Taka „irondoctorsowa szkoła triathlonu” a’la norweska. Dla mnie triathlon jest realizowaniem założeń, które czasami wydają się niemożliwe do zrealizowania. Poważnie traktujemy to, żeby wyjść na trening. Nawet jeśli zdarzy się, że nie uda się go zrobić w pełni zgodnie z założeniami, to samo wyjście jest już większym sukcesem i z tego należy się cieszyć. 

Paulina: Zwłaszcza mając taką pracę jaką mamy. Na pewno nie traktujemy triathlonu tak poważnie jak jej, bo jest zdecydowanie ważniejsza. Oczywiście również jest naszą pasją. Triathlon pozwala nam natomiast zachować balans psychiczny między tym wszystkim co dzieje się w szpitalu i tym, jak żyjemy i spędzamy wolny czas. 

Maciek: Nasz trener, Artur Rybicki był jedynym, który chciał się podjąć prowadzenia nas. Większość odpowiadała, że jak ktoś ma cztery-pięć godzin w tygodniu, to może lepiej sobie poleżeć (śmiech). 

Paulina: Zwłaszcza że w pierwszej rozmowie mówiłam, że chciałbym się dostać na Hawaje (śmiech). 

ZOBACZ TEŻ: Sen, treningi i dieta. Jak sprawić, aby mózg starzał się wolniej?

NK: Sam lekarski dyżur jest wymagający. Jak połączyć go z równie wymagającymi treningami do triathlonu?

Paulina: Sami nieraz zastanawiamy się, jak to robimy i jak to wszystko łączymy. Za każdym razem okazuje się, że się da. Na pewno wymaga to bardzo dużo zaangażowania i motywacji od każdego z nas. Każdy dyżur jest też inny. Czasami uda się trochę przespać, a czasami całą noc zajmujesz się pacjentem. Często wciskamy treningi np. przed dyżur. Wstajemy o 5 i robimy dwie godziny zakładki, bo później nie ma innej opcji. To też jest dodatkowa motywacja. Albo zrobię coś w wyznaczonej godzinie, albo będę musiała odpuścić, a to odbije się później na moim samopoczuciu i dyspozycji podczas treningów i zawodów. A przy tak ograniczonej liczbie godzin treningów każda z nich jest cenna, bo obiecaliśmy sobie, że nie wystartujemy nigdy w zawodach, jeśli nie będziemy przygotowani na tyle, by zrobić to bezpiecznie. Dlatego też regularnie poddajemy się badaniom i zdecydowanie polecamy to każdemu trenującemu. 

NK: A jak wyglądają Wasze plany treningowe? Trener pisze Wam „wciśnijcie to gdzie możecie”?

Paulina: Trener dostaje nasz grafik i stara się dopasować go do nas. Bardzo mu współczujemy (śmiech). Maciek ma często dyżury po 24 godziny, a ja pracuję zazwyczaj od 7 do 20, więc trener musi osobno wpisać w grafik treningi Maćka, moje i jeszcze stara się zrobić to tak, żebyśmy mogli je wykonać je wspólnie. I faktycznie od kiedy trenujemy z nim, to jest prościej, bo tak naprawdę to on jest mózgiem operacyjnym.

Fot. Bartłomiej Zborowski

NK: W jednej z rolek na insta pokazaliście, że dokładnie planujecie swój harmonogram. Chirurgiczna precyzja również w triathlonie to Wasz klucz do sukcesu? 

Maciek: Faktycznie chirurgiczna precyzja w planowaniu jest najważniejsza, ale zostawiamy sobie jednak tę frywolność, tłumacząc, że ostatecznie jesteśmy amatorami. Czasami modyfikujemy grafik, ale według mnie liczy się ogólny efekt całego miesiąca, a nie tylko poszczególny dzień czy tydzień. Unikamy też tzw. epickich treningów, po których przez kilka dni nie masz ochoty ruszyć się z domu. Chociaż ostrzejszy akcent wpada raz na jakiś czas. To też pozwala nam uniknąć frustracji. Chodzi przede wszystkim o regularność. Chirurgiczna precyzja sprawdza się zawsze.

NK: Maciek po przebiegniętym maratonie powiedział, że myśli, że jeśli udało się osiągnąć cel, to znaczy, że poprzeczka była zbyt nisko ustawiona. To zboczenie chirurgów, którzy dążą do ideału?

Maciek: To chyba wynika po prostu z mojego podejście do życia. Zawsze ciągnę w górę i dążę do perfekcji. Czasami, mimo że jestem przygotowany na czwórkę to chcę dostać piątkę. I to mnie napędza. Do tego poziom zawsze się podnosi i trzeba za nim gonić. 

NK: Oboje dogoniliście już marzenie znacznej części triathlonistów. Startowaliście w mistrzostwach świata na pełnym dystansie na Hawajach. Historie z Wielkiej Wyspy z pewnością zapamiętacie do końca życia… 

Paulina: Ostatnio byliśmy na filmie „Win Everything”. Pomyślałam sobie, że gdyby to była moja historia to nie byłby to dokument tylko dreszczowiec (śmiech). W naszych przygodach zawsze jest nutka niepewności tego, czy w ogóle wystartujemy. 

Maciek: O slocie na Hawaje się marzy, chociaż nie wszyscy tak mają. Po wyścigu w Gdyni poszliśmy na rozdanie nagród, bo Paulina zajęła 3. miejsce.  Odczytują moją kategorię i nagle prowadzący mówi mi, że załapałem się na kwalifikację na Hawaje. Moje oczy same się cieszyły z radości. To była jedna wielka, niespodziewana radość! Nie znając dalszych konsekwencji oczywiście z dumą przyjąłem hawajski wieniec na szyje. Z wyjazdem były problemy od samego początku. Na początku żeby dostać urlop urlop. Później na lotnisku w Amsterdamie były strajki i nie wpuszczono nas do samolotu. Przebookowali lot, ale musieliśmy opłacić nowy hotel. Jak tylko dolecieliśmy, okazało się, że nie mamy żadnych plastikowych kart, więc nie możemy wypożyczyć samochodu. Ostatecznie udało się wynająć jeden z ostatnich, oczywiście najdroższych. Cała reszta była zarezerwowana już pół roku wcześniej. Po drodze do domu, który dogadaliśmy na Facebooku z meksykańskim uczestnikiem mistrzostw, bez żadnej gwarancji, że faktycznie istnieje, pękła nam opona, a koszty naprawy spadły też na nas. W tym samym czasie bank w Polsce stwierdził, że ktoś nas okrada i zablokował nam karty. Te historie zza wielkiej wody mocno nas dotknęły. Ale najważniejsze, że start się udał i marzenie się spełniło. Cel osiągnięty. 

Paulina: Przy moim starcie nie doleciał natomiast rower i cały sprzęt, łącznie z butami, kaskiem, strojem i żelami, które były zapakowane w tę samą walizkę. Czyli koszmar triathlonisty. W wypożyczalniach było już pusto. Pisaliśmy po mieszkańcach wyspy. Ci zapraszali nas do domów i pokazywali swój sprzęt. Łatwiej było jednak pożyczyć deskę surfingową niż rower, który by się nadał. Finalnie w ostatni dzień udało się wypożyczyć rower triathlonowy. Kilka godzin później dostaliśmy maila od kuriera, że mój rower jednak dotrze. Maciek czatował całą noc na dalsze informacje, tylko po to, żeby o północy okazało się, że jednak nie doleci. O 3 nad ranem, w dniu startu, dzięki zgodzie organizatorów, wprowadziłam pożyczony rower do strefy zmian. Powiedziałam sobie, że choćbym miała tego Ironmana przejść, to go ukończę. Wsparciem okazali się inni polscy uczestnicy i serdecznie im za to dziękuję. I ukończyłam. 

Maciek: No i zgodnie z naszą filozofią: Ironman zaczyna się wtedy…

Paulina: kiedy nic nie idzie po twojej myśli (śmiech). Wtedy można pokazać sobie, ile jest się wartym. Oczywiście jak wracaliśmy z Hawajów to powiedziałam sobie, że już nigdy tam nie polecę, bo jedyna gorsza rzecz, jaką mogę sobie wyobrazić, która mogłaby się wydarzyć to to, że zgubilibyśmy paszporty. Teraz wiem, że wystartowałabym na Wielkiej Wyspie jeszcze raz. 

Maciek: Chociaż mieliśmy też zabrane paszporty, bo okazało się, że przewozimy owoc, którego nie można przewozić (śmiech). Na szczęście do nas wróciły. 

Źródło: Archiwum prywatne Iron.doctors

NK: Żeby ogarnąć takie sytuacje potrzeba chłodnej głowy. Zawód lekarza nauczył Was trzymania nerwów na wodzy? 

Maciek: Ja zawsze mam w sobie dreszczyk emocji. Natomiast wydaje mi się, że zawód lekarza bardzo mocno uczy działania pod presją. Po iluś latach się do tego przyzwyczajasz. Pod tym względem mamy łatwiej niż inni. Szybko potrafimy zmienić adrenalinę w pozytywną motywację. Wiemy, że wszystko zależy od nas. Zarówno jako lekarze, jak i triathloniści. Dlatego nigdy na żadnych zawodach nie ścigaliśmy się z nikim tak, jak ścigamy się z samym sobą. A bieganie po nocnym dyżurze, wbrew sobie, też jest elementem kształtowania mentalu. 

Paulina: Nasza praca uczy dostosowywania się do niewygodnych warunków. Niektórzy mogą pomyśleć: „co takiego trudnego robi dermatolog?”, ale ja pracuję w szpitalu klinicznym, instytucie, gdzie mamy 24-godzinne dyżury. Kliniki wzajemnie leczą swoich pacjentów, a ludzie przyjeżdżają z całego kraju o każdej porze dnia i nocy. Zdarzają się różne, trudne przypadki. Podobnie jak to, kiedy byliśmy na przeszkoleniach wojskowych. Przykładowo musieliśmy przetrwać zimą trzy dni w lesie, bez żadnych specjalnych ubrań i sprzętu. Dlatego rower na Hawajach w pełnym słońcu, dużej wilgotności i nieswoich butach wydaje się przy tym pikusiem. Nasza praca pozwala nam też bardziej cieszyć się tym, co mamy i to doceniać. Ona często stawia do pionu. Przy historiach ludzi, z którymi mamy do czynienia na co dzień to nasze problemy są błahostkami. 

Źródło: Archiwum prywatne Iron.doctors

NK: Bycie lekarzem pomaga w triathlonie. A odwrotnie?

Maciek: Nie mamy co do tego wątpliwości. Udało nam się nawet wciągnąć do triathlonu trójkę naszych znajomych lekarzy. Ostatnio mieliśmy z nimi dyskusję o tym, co daje triathlon w życiu lekarskim i w ogóle w życiu. Szybko doszliśmy do wniosku, że po pierwsze zaczynasz się lepiej organizować, po drugie, trenując, odpoczywasz psychicznie i się resetujesz. Po trzecie nasze ciało potrzebuje ruchu. Gdybyśmy wracali po pracy i tylko leżeli to albo szybko umrzemy, albo choroby układu krążenia dosięgną nas szybciej niż myślimy. Triathlon to nasza profilaktyka i styl życia. Dla nas sztuką jest bycie w sporcie przez długie lata. To nasz cel. 

NK: Czyli macie już kolejne triathlonowe plany? 

Maciek: Challenge Roth w tym roku. Drugi raz zgłaszaliśmy się też do Norsemana, ale niestety nas nie wylosowano. 

Paulina: Bo się boją. Zobaczyli, co zrobiliśmy na Hawajach (śmiech). Na pewno chcemy dalej robić długie dystanse, bo one nas najbardziej kręcą. Może wyścigi w różnych częściach świata? Kiedyś też rozliczymy się z Wielką Wyspą na naszych warunkach. I mamy nadzieję, że będziemy najstarszymi Polakami, którzy zrobią pełnego Ironmana, może w 2060 roku?

Maciek Mawlichanów: Znaleźliśmy też start w Nepalu i w Patagonii. Także urlopów na odpoczynek nie bierzemy, tylko uprawiamy sportową turystykę. 

Paulina Tatara: Urlopy spędzamy na Ironmanach. I najważniejsze, że robimy to razem. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane