Czy obozy treningowe to dobry pomysł dla trenujących (ambitnych) amatorów? A może to tylko fanaberia i próba kopiowania sposobu treningu przeznaczonego dla profesjonalistów? Na obozie treningowym byłem właśnie po raz trzeci i postanowiłem się zastanowić czy warto.
W tym roku mój wybór po raz kolejny padł na obóz z Kuźnią Triathlonu, nie tylko dlatego, że z nimi trenuje na co dzień, ale przede wszystkim dlatego, że na obozie była też zapewniona opieka dla dzieci w trakcie treningu rodziców. Dla wielu zawodników taka formuła obozu to jedyna opcja aby wziąć w nim udział i nie ryzykować rozwodu. Co więcej dla dzieci był przygotowany specjalny program sportowy czyli jazda na rowerze, basen i zabawy na sali. Pomijam dodatkowy fakt edukacyjny, gdzie pokazujemy dzieciakom jak warto spędzać swój wolny czas 🙂 .
Obóz odbywał się na Kaszubach w małej miejscowości Gniewino, która jest znana z tego, że tam stacjonowała reprezentacja piłkarska Hiszpanii w trakcie Euro 2012.
Niestety nie był to obóz klimatyczny i pogoda miała być dla nas niespodzianką. W tym roku nie była to miła niespodzianka – nie tylko było zimno i bardzo mocno wiało, ale też od czasu do czasu zaskakiwał nas deszcz.
Pierwszego dnia czekał nas lekki rozjazd na rowerze – 30 km do zrobienia w około godzinę. Na zewnątrz temperatura to 8 stopni, wiatr około 20km/h i lekka mżawka, jak dla mnie pogoda ewidentnie na trenażer. Nigdy nie jeździłem w temperaturze poniżej 10 stopni, co więcej nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Okazało się, że nie tylko to możliwe, ale że większość zawodników tak robi na co dzień, a tak długo jak temperatura jest powyżej zera spokojnie można jeździć na zewnątrz. Cóż człowiek uczy się całe życie, ja się dowiedziałem, że przy 8 stopniach na rowerze jeszcze się nie zamarza 🙂
Kolejnego dnia basen o 7mej rano jeszcze przed śniadaniem, a dalej w planie rower. Wszyscy byliśmy dosyć zestresowani perspektywą roweru przy wietrze 42km/h, ale oczywiście skoro cała grupa jedzie, nikt się nie chce wyłamywać i wszyscy ochoczo wskakują na rowery. Tym razem jeździliśmy po 12km pętli, w planie było 4-5 pętli w zależności od tego jak będziemy sobie radzić. Pierwsza pętla i pierwszy zjazd z nachyleniem 10% i bocznym wiatrem dała mi sporo do myślenia. Kierownica uciekała mi na boki i było naprawdę trudno zapanować nad rowerem. Na drugiej pętli było tak samo i zdecydowanie czułem się niepewnie. To był moment na podjęcie trudnej decyzji – schodzę z trasy i zjeżdżam do hotelu. Być może wyszedłem na mięczaka, może mam za mało odwagi, ale dla mnie taka walka o życie na rowerze nie miała sensu. Nie warto ryzykować wywrotki i kontuzji w maju na początku sezonu.
Po południu fajne bieganie crossowe 12km w terenie i dalej walka z wiatrem.
Kolejny dzień zaczęliśmy od „regeneracyjnego” rozjazdu około 60km w 2 godziny, aby potem się dobić na stadionie biegając. To była „turbo” zakładka. Na stadionie 6×2 km w tempie biegu na 10km, z przerwami w truchcie 2 min. U mnie wyszło między 3:53/3:55 min/km. Po tym treningu nie tylko nie wiedziałem jak trafić do hotelu, ale także nie byłem pewien jak mam na imię. Kiedy już myślałem, że gorzej być nie może po południu czekała nas „zabawa” na sali z płotkami i na deser „Tabata” – czyli High Intensity Training, a na koniec godzinę pływania. To był zdecydowanie najcięższy dzień na obozie, ale satysfakcja na koniec dnia była nie do przecenienia.
Kolejnego dnia rano standardowo basen, a potem 120 km na rowerze w ramach odpoczynku po dniu poprzednim. Z założenia miała to być spokojna jazda w grupie, ale wyszło jak zwykle kiedy mamy do czynienia z ambitnymi amatorami – indywidualistami. Grupa się rozjechała i właściwie każdy jechał sam lub w parze. Ja akurat pełniłem funkcję lokomotywy przez większość czasu w dwuosobowej grupie :). Jeżeli chodzi o jazdę w grupie to faktycznie udało nam się spotkać przed hotelem na grupowe zdjęcie.
Podsumowując taki obóz daje niesamowite możliwości treningowe. Przez chwilę możemy się poczuć jak profesjonalni sportowcy skupiając się tylko na treningu i odpoczynku. Dzieciaki są zadowolone bo mają swoje treningi i pod koniec dnia padają ze zmęczenia. Do tego nawet jeżeli jest zimno i wieje to i tak wychodzisz na trening, bo wszyscy idą, samemu pewnie trudno byłoby się zdecydować, a potem wracając do domu wiesz, że nawet w trudnych warunkach atmosferycznych da się trenować.
Poza tym rano na basenie miny i komentarze innych zawodników, którzy są tak samo zmęczeni poprzednim dniem były bezcenne. Zdecydowanie polecam każdemu, kto ma możliwość skorzystania z obozów treningowych!
Zawsze lubiłem obozy sportowe. Jeżeli tylko nadarzyłaby się okazja i mógłbym zabrać żonę, dzieciaki i nikt by nie był „wykorzystany” a wręcz zaproszony do uczestnictwa to jechałbym w ciemno kosztem wczasów all inclusive 😀