Od ostatniej części felietonu minęły dokładnie 3 miesiące. Ostatnia cześć moich przygotowań pochłonęła mnie tak bardzo, że czasem miałem wrażenie, jakby jej nie było. Zaangażowanie w przygotowania do takich zawodów jak Ironman na pełnym dystansie, w połączeniu z życiem rodzinnym, pracą i studiami, to naprawdę spore wyzwanie. Na szczęście najbliżsi zaakceptowali mój cel, dając mi spore „fory”, jednocześnie mnie wspierając w chwilach słabości. Często odbywało się to w pewnym sensie ich kosztem, za co zawsze będę im ogromnie wdzięczny – tak naprawdę mój start stał się pracą zespołową, w której oprócz mnie, brała udział moja żona i dwójka najwspanialszych dzieciaków na świecie: Ola i Filip.
Nie chcę teraz podsumowywać na cyfrach wszystkiego, co się zadziało w trakcie ostatnich miesięcy, bo wydaje mi się, że znaczniej ciekawsze będzie to już po zakończeniu zawodów. Ogólnie mogę powiedzieć, że dotrwałem do końca przygotowań i staję na linii startu – dla mnie jest to już nie lada wyczyn biorąc pod uwagę, ile czasu minęło, i w jakiej byłem kondycji zaczynając przygotowania. Zgodnie moim planem, wydarzyło się wiele nieplanowanego, co wymusiło zmianę pierwotnego planu 😊. Trochę zawiłe, ale byłem na to przygotowany i zdawałem sobie sprawę, że życie pisze różne scenariusze i nie sposób wszystkiego przewidzieć, trzeba umieć odnaleźć się w każdej sytuacji i czasem niemal jak kameleon dostosować do się rzeczywistości. To wszystko w moim mniemaniu się udało i z czystym sumieniem mogę sobie powiedzieć, że zrobiłem tyle i byłem w stanie zrobić – czy to wystarczy? Jestem przekonany, że tak, ale trudno sobie wyobrazić start z innymi przekonaniami, więc jeszcze kilkadziesiąt godzin i wszystko będzie jasne.
To, czego nie zrealizowałem, a uważałem za bardzo istotne i na czym mi zależało, to zbicie wagi. Nie potrafiłem utrzymywać deficytu kalorycznego, który znacząco nie wpływałby na moje możliwości treningowe. W ciągu ostatnich kilku lat mój metabolizm przeszedł taką zmianę, że wymknął się wszelkim obowiązującym prawom i regułą i jak się okazuje jeszcze go do końca nie poznałem. Na pewno nie mam więcej tkanki tłuszczowej, ale raczej jej ilość nie spadła jakoś znacząco, natomiast złapałem kilka kg mięśni, z tym, że niekoniecznie tych, które dla tej dyscypliny są kluczowe. Efekt jest taki, że waga ciała pozostała w miejscu i nie pomogłem stawom, zdejmując z nich kilka kg, których nie musiały by dźwigać. Z drugiej strony świadomie zdecydowałem, że lepszym wyjściem w tej konkretnej sytuacji będzie skupić się bardziej na budowaniu kondycji, wytrzymałości i wydolności, bo jednoczesne zbijanie wagi mocno negatywnie na nie wpłynie – za mało czasu, żeby ogarnąć te dwie sprawy jednocześnie. Gdybym zaczynał teraz inaczej bym do tego podszedł.
Wiele osób pyta mnie, czy jestem gotowy na Ironmana? Właściwie to nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć tak lub nie, ponieważ rozpatruje to na dwóch płaszczyznach;
Na pewno jestem gotowy na to, żeby stanąć na linii startu i walczyć ze swoimi słabościami. Drugi obszar to pytanie, czy jestem gotowy fizycznie na przepłynięcie 3,8km w morzu, przejechanie na rowerze 180 km i przebiegnięcie pełnego maratonu czyli ponad 42 kilometrów jedno po drugim, mieszcząc się w określonym limicie czasu? I tutaj znów skomplikuję – nigdy nie przebyłem takich dystansów, a już tym bardziej jedno po drugim. Przepłynąłem kilka razy dystanse ponad 4 km, ale nigdy w morzu, więc to też nie jest w pełni adekwatne. Jednorazowo najdłuższy dystans jaki przebiegłem to półmaraton, a na rowerze w realu przejechałem ok. 100 km, na trenażerze jednorazowo ok.130 km. Biorąc pod uwagę powyższe, uważam, że fizycznie mój organizm nie zdążył się wystarczająco zaadaptować do takiego dystansu, ale jak od samego początku mówiłem moją „strategią” będzie połączenie wypracowanych w okresie przygotowań możliwości fizycznych z mocno jak oceniam rozwiniętą stroną mentalną. Chcę, żeby jedno uzupełniało braki drugiego i wierzę, że się uda.
8 sierpnia to będzie jeden z najważniejszych dni w moim życiu. Będzie to także trochę jak stąpanie po kruchym lodzie, ale chcę żeby tak było. To jest właśnie smak, którego szukałem, to dla mnie wyzwanie, to jest mój prawdziwy, osobisty Iron Man!
Wiem, że wiele osób jest zdania, że znacznie lepiej jest poświęcić więcej czasu na przygotowania i wystartować w takich zawodach wówczas, kiedy jest się już przygotowanym na tyle, że samo ukończenie nie jest już niewiadomą i żeby ukończyć w tak zwanym „przyzwoitym czasie”. Rozumiem i szanuję, natomiast na dziś ja podchodzę do tego inaczej być może dlatego, że dla mnie to wyjątkowa, osobista wręcz intymna potrzeba, aby zrobić to właśnie w taki sposób.
Z jednej strony to trochę szalone i niebezpieczne, ale przecież to nic nowego, bo od samego początku tak było. Czasem w trudniejszych chwilach mówiłem sobie, że dzięki temu „inaczej” będzie ważył na mojej szyi medal finishera, który dostanę jeżeli ukończę zawody, niż gdybym walczył o to, czy uda mi się zająć takie, a nie inne miejsce czy czas ukończenia – być może tak będzie w przyszłości, ale dla mnie to nie ten etap, nie ta potrzeba.
Jest piątek 6 sierpnia, za chwilę idę odebrać pakiet startowy. W sobotę po południu wprowadzenie rowerów do strefy, w niedzielę od godziny 7 rano start. Jaki czas przewiduję? Poniżej 16 godzin.
Do tej pory jeszcze nigdy o to nie prosiłem, ale teraz poproszę; trzymajcie za mnie kciuki i pomyślcie w niedziele przy rosole, że gdzieś tam na Kaszubach Tomek pewnie kręci teraz na rowerze i zastanawia się, jak to możliwe, że dorosły człowiek z własnej woli, za własne pieniądze robi sobie coś takiego 😊. Oczywiście to tylko żart z tymi myślami i takich nie wpuszczę.
dГіnde comprar sildenafil genГ©rico
clomid for men dosage clomiphene 50 mg clomid Ostatnia prosta. Ironman dla zuchwalych #8 | Akademia Triathlonu
Swietnie ,gratuluję triathlon to przygoda i o to chodzi. Zgadzam się na poziomie amatora są inne cele utrzymanie kondycji, masy ciała ,odreagowanie stresów życia codziennego , lepsze to niż używki czy imprezy. Bonusem jest zmiana trybu życia z kanapowca na człowieka aktywnego i to że przygotowując się do takich zawodów uzyskujemy większą kontrolę nad swoim życiem (jesteśmy bardziej wolni).Sport też uzależnia ,ale przy odpowiednim „hamulcu” daje dużo radochy. Mam podobne podejście ,na pełny dystans zostawiam sobie jeszcze trochę czasu ,kilka 1/2 IM mam zaliczonych. Pozdrawiam i życze żebyś wytrwał w tej pasji.
Gratuluję osiągnięcia celu!
Dzięki
Kiedys bylem dosc aktywny na tej stronie , teraz zagladam od czasu do czasu z sentymentu .
Przeczytalem Twoj ostatni wpis przed zawodami i pomyslalem ” o matko , bedzie meka”
Gratulacje !!!
Ja zaczynalem od sprintow i na rowerze gorskim . Gdy bylem pewny ze chce to robic , zaczolem iwestowac w sprzet .
Nigdy , z wyjatkiem plywania , nie mialem trenera .
Jako starszy triatlonowym stazem i wiekiem kolega polecam Ci ksiazke Dona Finka „Be iron fit” znajdziesz tam 3 programy 30-to tygodniowe do wyboru .
Ta ksiazka bardzo pomogla mi w sciganiu na dlugim dystansie . Cztery kwalifikacje na Hawaje(3 starty)
Trening do dlugiego dystansu to dystans ,dystans i jeszcze raz dystans !
Powodzenia !!!
PS
Motywator : https://akademiatriathlonu.pl/jak-schudnac-zdrowo/
Dzięki 😉
Na Twoim przykładzie chciałem zaapelować do ludzi ,aby się zastanowili, czy na początku swojej amatorskiej kariery sportowej
trzeba podejmować takie heroiczne wyzwania ? W swojej przydługiej karierze sportowca amatora widziałem już wielu sportowców – meteorów
którzy kończyli ze sportem zanim jeszcze na dobre zaczęli. Ten wpis miał być ostrzeżeniem dla potencjalnych meteorów. W zasadzie tacy ludzie też są potrzebni bo dostarczają nam sprzęt w idealnym stanie za psie pieniądze.
A tak na marginesie, nigdy nie byłem na trasie tyle godzin i tutaj chylę czoła, że można tyle wytrzymać. To są moje spostrzeżenia i tylko moje .
Pozdrawiam i życzę jeszcze wielu startów nie koniecznie tych wykończających organizm.
Panie Stanisławie, szczerze mówiąc ja też nikogo nie namawiam, ani zachęcam do takiej drogi jaką ja obrałem. Dla mnie to to była bardzo osobista i wręcz intymna potrzeba, aby to zrobić i jestem bardzo szczęśliwy, że doprowadziłem to do końca. Z drugiej strony wiem, że mocno ryzykowałem…
Myślę, że nie warto oceniać mojego udziału w kategoriach tego jaki miałem czas i jakie miejsce zająłem bo mój udział miał na celu coś zupełnie innego. Jest wiele rzeczy z mojego życia o których nie pisałem i nie będę o nich pisał, a jestem przekonany, że gdybym to zrobił to być może i Pan popatrzył by na mnie bardziej przychylnym okiem i ocenił w innych kategoriach 😉.
Oczywiście, że patrząc na wynik z perspektywy wyniku sportowego to przecież każdy widzi jak jest, ale zachęcam aby popatrzeć na to zero jedynkowo; założenie to ukończenie w limicie, wynik także poniżej limitu. Zdaję sobie też sprawę, że jest cała.masa ludzi, którzy robią nie porównywalnie większe rzeczy i zasługują na znacznie większą uwagę niż ja. Nie robiłem tego, aby komukolwiek cokolwiek udowadniać czy żeby się tym puszyć, to, że zacząłem opisywać moją drogę w internecie to zupełny zbieg okoliczności. Podpisuje się pod tym co Pan napisał, mianowicie, że nie koniecznie na początku powinno się zaczynać od takich dystansów, ale z drugiej strony jeżeli ktoś ma taką potrzebę i robi to w przemyślany i kontrolowany sposób to nie widzę w tym nic złego. Myślę, że powinniśmy oddzielić ludzi takich jak ja, którzy stawiają sobie takie cele, ale nie są sportowcami od ludzi którzy na poważnie myślą o karierze sportowej. Mam 45 lat, nigdy nie byłem sportowcem i już nie będę. Jestem i mam nadzieję, że zawsze będę człowiekiem aktywnym i uprawiający sport, ale nawet określenie „sportowiec-amator” to w moim przypadku za wiele :). Na prawdę dużo osób pisze do mnie wprost, że dzięki temu co pokazuje (a jestem obecny w wielu innych miejscach), inni zaczynają treningi i stawiają sobie jakieś sportowe cele. Wiele osób zainspirowałem i to jest fantastyczne, ale myślę że wśród nich mogą być tacy, którzy po przeczytaniu komentarza „że taki wynik to porażka” może nie mieć odwagi, aby dalej to robić. Niestety, ale ani ja, ani tym bardziej młodsze pokolenia, nie dorównamy już takim ludziom jak Pan, jeżeli chodzi o hart ducha, determinację i siłowanie się z trudnościami. Przykro to pisać, ale taka jest prawda, że z każdym kolejnym pokoleniem jesteśmy coraz bardziej roszczeniowi, wygodni i coraz mniej zaradni. Ja przygotowałem się właściwie od zera w 9 miesięcy i to bez trenerów, dietetyków, bike fittingu, i wielu innych elementów, które dla większości obecnie startujących są absolutnie obowiązkowymi. Nie mam na myśli zawodowców, a amatorów, z których coraz więcej nie wyobraża sobie i nie rozumie jak można samemu układać dietę, treningi czy nawet wysokość siodła w rowerze :), i jeszcze raz podkreślam mam tu na myśli ludzi na moim poziomie sportowym bo w przypadku prawdziwych zawodników jest to zrozumiałe. Z drugiej strony nie krytykuję tego bo skoro ktoś ma taką możliwość to dlaczego miałby nie skorzystać.
Mam wrażenie, że.mimo wszystko myślimy podobnie, a różnie wynikają ze sposobu komunikacji – gdybyśmy usiedli przy kawie to pewnie było by łatwiej.
Wyrazy szacunku do Pana i Pana osiągnięć, pozdrawiam 🙂
Jeśli już raz byliśmy na ty to niech już tak pozostanie. Możemy przecież pozostać kolegami bez względu na to jakie mamy podejście do sportu, pozdrawiam.
Miło mi 😉
Witaj
Śledziłem od początku Twoje przygotowania do Ironmana i muszę przyznać, że w zakładanym czasie zmieściłeś się, ale dla mnie taki czas to jest Twoja porażka- możesz się na mnie obrazić ja tak to odczuwam- tyle zachodu , spotkań, konsultacji i efekt marny. A może Twój organizm nie nadaje się do długich dystansów. Spróbuj w przyszłym roku przygotować się do olimpijki i może się okazać, że to jest właśnie to z czym Twój organizm sobie świetnie poradzi. Ostatnio media piszą o Herosach którzy kończą Ironmana, a zupełnie pomijają tych z krótszych dystansów a przecież to nie jest prawdą. Śledzę to wszystko od 37lat i zapewniam Cię, że ci ze sprintów też są podziwiani przez kibiców – jeśli o to chodzi .I jeszcze jedno, ja pełny dystans zaliczyłem po czterech latach startów na różnych dystansach i też metę osiągnąłem w dużym zmęczeniu.
Życzę wielu udanych startów i do zobaczenia na szlaku.
Nie obrażam się :). Skoro śledzisz mnie od początku to doskonale wiesz, że taki właśnie obrałem cel i zrealizowałem go w 100%, a 100% realizacji celu nazywać porażką…no jakoś mi to nie gra 😉
To, że Ty oceniasz to inaczej to oczywiście Twoje prawo i absolutnie z tym nie polemizuję, nie rozumiem tylko w jakim celu mnie o tym informujesz i to jeszcze w takiej formie…co chcesz przez to osiągnąć? Przemyśl to 🙂
Pozdrawiam.
Oj tam.
Zapłacił za 16h zawodów, to gdzie się miał spieszyć? Pojezierze Kaszubskie urzeka widokami, to ja się wcale nie dziwię, że rower to była przejażdżka spacerowa.
Umówmy się – na takiej imprezie to może startuje 50 zawodników, a reszta to sponsorzy tej imprezy. A sponsor swoje prawa ma. I jak chce jechać przez cały limit czasu, to nikt nie powinien tego krytykować! Śledząc poczynania Tomka tym bardziej nie powinno to dziwić, wszak za opłacone 2h sprintu też wykorzystał prawie na maksa. Po prostu jedni wykorzystują na zawodach na maksa swoje ciało, drudzy limit czasu, a niektórzy obie te rzeczy 🙂
Dokładnie tak właśnie było, a jakbym chciał szybko to bym się na sprint zapisał 🤣
Bo ja słowa dotrzymuję 🙂
Dzięki.
Jak napisał tak zrobił.