Rok żółwia

Rok żółwia

Według Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN), określającej status gatunków na świecie, aż 47 procent wszystkich żyjących gatunków żółwia trafiło na czerwoną listę zwierząt stojących na skraju zagłady. W zagrożonej puli mieści się także występujący w Polsce żółw błotny.

Wprawdzie od czasu kiedy dzielni obrońcy przyrody z organizacji PARC mianowali żółwia patronem roku, upłynęło już trochę czasu (konkretnie 7 lat), ale dla WaTRiata nie miało to żadnego znaczenia. 30. Grudnia roku pańskiego 2017, tuż przed północą, WaTRIat ogłosił mijający właśnie rok, rokiem żółwia. Powodów ku temu było oczywiście co niemiara, o czym będziemy się mogli przekonać, czytając ten wpis do końca. Oczywiście nie ma przymusu. Lekturę można zakończyć już w tym momencie

W Parku Omnisports panowały jeszcze głębokie ciemności, kiedy nad brzegiem rzeki Allier zaczęli pojawiać się pierwsi zawodnicy. Jednak w przeciwieństwie do innych zawodów triathlonowych, nie byli ubrani w pianki do pływania. Nagie torsy przeplatały się ze strojami jednoczęściowymi. WaTRIat, niczym od święta, przywdział na siebie oficjalny strój startowy AT. Mimo, że było jeszcze grubo przed godziną szóstą rano, słupek rtęci na termometrze oscylował w okolicy liczby 26. Termometry zanurzone w rzece pokazywały temperaturę podobną. Organizatorzy Ironmana Vichy nie bawili się w żadne ceregiele i zaraz po oficjalnym zakończeniu zawodów serii 70.3, ogłosili, że również podczas zawodów na pełnym dystansie, pływanie odbędzie się bez pianek. Na WaTRIata ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. Tylko nie to, pomyślał. Jak to bez pianek? Noc miał koszmarną. Pocił się i rzucał na łóżku. Gdzieś koło trzeciej nad ranem przysnął na chwilkę, ale dosłownie w chwilę później, zerwał się na równe nogi, krzycząc: Nie dam rady, nie dam rady, Przekroczę limit, zdyskwalifikują mnie…

Kompletnie niewyspany, stał teraz nad brzegiem, modląc się o cud. Kiedy na twarz spadły mu pierwsze krople deszczu, uwierzył przez chwilę w siłę swojej modlitwy, ale nadzieja zniknęła, szybciej niż się pojawiła. Robiło się coraz cieplej. Inni zawodnicy w przeciwieństwie do WaTriata, robili wrażenie spokojnych, a niektórzy faktem pływania bez pianek byli wręcz zachwyceni. Podobno są teorie mówiące, że pianka ogranicza ruchy i wręcz przeszkadza w pływaniu, ale nie dotyczą one w żadnym wypadku WaTRIata. Stał więc w tłumie i trząsł się ze strachu. Wyglądem przypominał raczej Stefka Burczymuchę, niż gościa, który już za parę minut ma zmierzyć się z IronManem! Po plecach i nogach spływała mu mieszanka deszczu i potu, a może i czegoś więcej. Powoli nastawał świt….

Pierwsze zwiastuny roku żółwia, pojawiły się w okresie przesilenia wiosennego a dokładnie po pierwszym starcie, jakim był udział w półmaratonie w Berlinie. Celem było zejście poniżej 1h 50 minut. Niestety po prawie dwóch godzinach walki na ulicach Berlina, trzeba było zadowolić się wynikiem gorszym od zakładanego o 2 minuty i 12 sekund. Pocieszenia typu, nie przesadzaj, zrobiłeś życiówkę lub no co ty to dopiero początek sezonu, a ty się przecież poprawiłeś o przeszło 10 minut. Wyluzuj stary, WaTRIat kwitował lekkim uśmiechem. Gdzieś w tylnych zwojach Watriackiego mózgu, pojawiła się myśl, że coś może iść nie tak. Po krótkiej dyskusji z samym sobą doszedł do wniosku, że nie ma co wydziwiać, tylko trzeba dalej trenować. Jak pomyślał, tak zrobił. Następny start zbliżał się wielkimi krokami.

Zawodnicy jeden za drugim przesuwali się w stronę pomostu. Rolling start przebiegał bardzo sprawnie i już tylko sekundy dzieliły WaTRIata od chwili, na którą czekał prawie 4 lata. Start w zawodach IronMana. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażał. Ciągle powtarzał sobie: pamiętaj, to musi być twój dzień. Baw się, ciesz się nim! Korzystaj. Łap każdą chwilę. Już i tak nic więcej nie możesz zrobić. I co? Nic! Wszystko to diabli wzięli. I przez co? Przez głupie pianki? Un deux trois Go! Wrzasnął ktoś koło WaTRIata i już nie było odwrotu. Przynajmniej pięknie skoczę na główkę, pomyślał i ruszył do przodu. Klamka zapadła, trzeba płynąć. Po przeszło 100 minutach wyszedł z wody. Lekkim truchtem udał się do strefy zmian. Najgorsze już za mną! Nie miał zielonego pojęcia o tym, jak bardzo mijał się z prawdą. Przebrał się dosyć sprawnie.  Pochwycił rower i wyruszył na 180-kilometrowy odcinek rowerowy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wybór padł na zawody serii 70.3 w Aix-en-Provance, dawnej stolicy Prowansji, znanej przede wszystkim miłośnikom Cezanne’a. Na początku maja, przez Genewę, WaTRIat udał się do Tulonu, gdzie z młodszym od 20 lat bratankiem żony, rozbili obóz. Z Tulonu do Aix, do którego mieli zamiar się udać dzień przed startem, jest około 80 km. Prowansja przywitała ich ciepłem i świeżym śródziemnomorskim powietrzem. Zdecydowali się spać u rodzinny. Nie ma to, jak znajome kąty. W małym domku (W moim malutkim domku, wszystko się zdarzyć może…..) znalazło się wystarczająco miejsca na rowery i dla dwóch sportowców. WaTRiatowi przydzielono pokój z widokiem na ogród, z którego dochodziły dziwne odgłosy. Nie był to jednak śpiew cykad, tylko lekki szelest trawy. Okazało się, że w ogródku przy domku mieszka 17 albo i ze 20 żółwi. Nawet właścicielka, nie była w stanie podać właściwej liczby. Co za przypadek, pomyślał WaTRIat, ale jak mawiał ksiądz Bronisław Bozowski „Nie ma przypadków, są tylko znaki” Okazało się, że x. Bronek po raz kolejny miał rację. Nie bójmy się tego głośno powiedzieć. W 2017 roku WaTRIat szybszy był chyba tylko od żółwia. Historia zawodów w Aix jest bardzo krotka. Walka trwała o wiele dłużej niż przewidywano no i wszystko ciągnęło się w nieskończoność.

Trudna trasa rowerowa z różnicą wzniesień 1300 metrów, z upierdliwym wjazdem na przełęcz Cyngla „Col du cengle”, dała się WaTRIatowi tak we znaki, że na biegu po prostu był umarł. 14. Maja 2017 roku z wynikiem 6:23:23 WaTRIat oficjalnie zainaugurował rok żółwia! Wolniej się nie dało.

 

 

Rower rozpoczął w tempie 32-33 km/h. Może trochę za szybko, pomyślał, ale utrzymywał tę średnią przez pierwsze 90 km. Odżywianie, picie. O wszystkim pamiętał i wydawać by się mogło, że kontroluje wyścig. 2 pętle po 90 km, nie powinny stanowić problemu. A jednak bardzo się mylił. Ciężki, chropowaty asfalt, z kilometra na kilometr sprawiał coraz większy kłopot. Do tego zaczął mu dokuczać upał. Deszcz dawno już przestał padać i zamiast niego, z nieba lał się żar. Tempo jazdy zaczęło drastycznie spadać. Na 135 km pojawił się mały defekt roweru. Bon Dieu de merde, zaklął po francusku.. że kurfa, zawsze mnie się, kurfa coś takiego kurfa musi przytrafić. Głośne Aaaaaaaaaaaa rozległo się po pobliskiej okolicy. Pomoc nie nadchodziła jednak z żadnej strony. Summa Summarum, mimo humanistycznego wykształcenia, uporał się jakoś z usterką, ale chyba nie do końca, bo pedałowało się teraz dużo ciężej. Na dodatek na 70 i 140 kilometrze było małe wzniesienie i kiedy WaTRIat wjeżdżał na nie po raz drugi, miał wrażenie, że nie bierze udziału w Triatlonie, ale w Tour de France i właśnie zdobywa premię V kategorii. Absolutnie nie czuł się przy tym jak Rafał Majka. Ostatnie kilometry na rowerze, to przysłowiowa droga przez mękę. Po prawie 6 godzinach katuszy zameldował się w strefie zmian. Zsiadł z roweru i poczuł, jak mu się kręci w głowie. Nie pamiętał czy sam odstawił rower, czy ktoś mu w tym pomógł. Chwiejnym krokiem doszedł do namiotu i padł na ziemię. W tym momencie zdał sobie sprawę, że odlatuje…

Po przygodach na połówce IronMana w Prowansji nadszedł czas szlifowania formy w Berlinie i okolicy. Objętości rowerowe i biegowe rosły niczym apetyt w miarę jedzenia. Tylko pływanie jakby się zagubiło gdzieś po drodze. No ale kto tam będzie się przejmował pływaniem i tak jest przereklamowane!

Małe intermezzo w Ślesinie nie poprawiło WaTRIatowi humoru, ale też nie przyprawiło go o ból głowy. Przyzwoity start, na którym poprawił najlepszy wynik na dystansie 1/4. Potem przyszedł sierpień i start w Gdyni. WaTRIat lubi startować w Gdyni. Bardzo dobra organizacja i wspaniała atmosfera, powodują, że zawody w Gdyni należą do ulubionych. Tak było i tym razem. Główny cel to, po dobrej jeździe na rowerze, pobiec połówkę poniżej 2h. Nie udało się. Wprawdzie wynik był lepszy od poprzedniego prawie o 20 minut, ale najbardziej zabolało tych 13 sekund, których zabrakło do pokonania jednego Profesora z Wrocławia. A takie porażki najbardziej bolą. Odciskają piętno i ciągną się jak smród za wojskiem, do następnego startu. U innych są nawet przyczyną zakończenia kariery!!!!! No cóż, do zobaczenia za rok! Po zawodach w Gdyni pozostał już tylko jeden start. Ironman Vichy 2017.

Dlaczego Vichy? Trudno dać na to pytanie jednoznaczną odpowiedź. 2015 padło hasło Vichy i już. Wkrótce potem WaTRIat wyruszył na roadtovichy2017. Droga była kręta i wyboista. Bardzo często było pod górę, rzadziej z górki. Były momenty zwątpienia i rezygnacji. Nie kończące pytania, po co ci to Piotrek… W tym wieku to się chodzi na ryby… ostatecznie można od czasu do czasu zagrać w Brydża. Rodzinna i znajomi zaczęli się martwić jego wyglądem. A może ty chory jesteś… pytała ciocia Marysia. Przyjaciel ze studiów obecnie celebryta podsumował to krótko…

Odjeb…. ci zupełnie. Rozumiem, żeby trochę się poruszać, ale dlaczego od razu iść w ekstremę!!!!  WaTRIat na te wszystkie pytania miał tylko jedną odpowiedź. Ja to po prostu bardzo lubię!!!! Uprawianie tego sportu sprawia mu wielką radość. .

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, Omijam koralowe ostrowy burzanu. Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu; Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi…

WaTRIat do dzisiejszego dnia nie pamięta, na jak długo odleciał. Może 5, może 10 minut, a może tylko parę sekund. Faktem jest, że parę chwil go nie było i dopiero po krótkim blackoucie wrócił do żywych. Dwóch Francuzów mówiło coś do niego, ale chociaż Watriat parle francais, w tamtym momencie słyszał tylko słowa piosenki..

Je t’aime je t’aime, Oh oui je t’aime Moi non plus Oh mon amour Comme la vague irrésolue Je vais, je vais et je viens…dlaczego akurat ta piosenka. 

W końcu jakimś siódmym zmysłem wybełkotał…no no merci, kein Arzt bitte, nix Medizin, kein Arzt bitte, przesunął się do ławki i leżąc dalej na ziemi, uniósł nogi do góry i oparł je o ławkę. To już koniec pomyślał. Nie ma szans. Nie dam rady dalej. Cały Ironman diabli wzięli. Ktoś podał mu colę. WaTRIat napił się parę łyków i dalej leżał. O żadnym bieganiu nie mogło być mowy. Na daną chwilę nie był nawet w stanie usiąść. No cóż, czasami tak jest. Nie ma wyjścia, trzeba się będzie poddać. Widocznie jestem za słaby i za stary! Mówi się trudno. Nie tak to miało wyglądać. Czas mijał powoli. W namiocie pojawiali się co chwila nowi zawodnicy. Paru z nich wyglądało podobnie jak WaTRIat. Dodało to trochę otuchy naszemu bohaterowi. Przynajmniej nie jestem sam, pomyślał. Po jakiś 10 minutach był już na tyle silny, że usiadł na ławce. Na stoliku obok leżały żele, batony i inne produkty. Chwycił dwa leżące najbliżej i zaczął powoli je konsumować. Zaczął też ściągać z siebie strój kolarski i buty. Dwa żele i nowe rzeczy do biegania podziałały na tyle mobilizująco, że wstał i zrobił parę kroków. Po chwili zaczął ubierać buty na bieg. W II Strefie przebywał już prawie 15 minut. No dobra, całego Maratonu na pewno nie przebiegnę, ale chociaż spróbuje wyjść i pokazać się w nowym stroju. A nuż uda się przejść trochę więcej niż dwadzieścia metrów. Ubrał okulary słoneczne, poprawił włosy i po przeszło 17 minutach opuścił namiot.

Przywitały go tłum kibiców i piękna słoneczna pogoda. W takich okolicznościach WaTRIat pokusił się nawet o lekki trucht. Kiedy tak sobie truchtał, usłyszał z daleka głosy dopingującej go rodzinki. Dawaj Piotruś!! Musisz!!! Jeszcze tylko maraton i koniec. Dasz radę! Jesteś świetny. Doping i uśmiechnięte twarze najbliższych sprawiły, że w WaTRIata wstąpiły nowe siły. Dobra pomyślał, no to biegniemy do punktu żywności, potem się zobaczy. I tak dobrnął to pierwszego punktu żywienia. Banany, pomarańcze, Izotonik i 2 żele zrobiły swoje. WaTRIat poczuł, że wracają do niego siły. No to do następnego punktu i potem tylko jeszcze 37 km.  Było coraz lepiej. Po 12km dobiegł w okolice mety. Kibiców było coraz więcej. Atmosfera wspaniała. Speaker podawał co chwila nowe nazwiska szczęśliwców, którzy właśnie kończyli zawody. Michel… you are Ironman, dobiegło do WaTRIata. Po chwili rozległy się gromkie brawa, a z głośników poleciał jakiś francuski przebój. Wtedy WaTRIat już wiedział. Obojętne jak, truchtem, piechotą lub na czworakach, dzisiaj na pewno przebiegnę linie mety i ukończę te zawody. W duszy WaTRIata zapanował kompletny spokój. Już nie było żadnej walki, tylko wielka wewnętrzna radość ze wszystkiego. Z przełamania własnych słabości i z tego, że świat jest taki piękny.

Cieszył się każdym przebiegniętym metrem. Przybijał piątkę z wszystkimi. Od czasu do czasu ucinał sobie pogawędkę ze startującymi rodakami. Było cudownie. Tylko na 35 kilometrze miało miejsce bardzo przykre zdarzenie. WatRIat był akurat w fazie biegu, kiedy biegnący przed nim zawodnik nagle upadł. Na szczęście do punktu żywienia nie było daleko i natychmiast przybiegła pomoc. Niestety gość zawodów nie ukończył. Ciarki, a nawet ciary przeszły po ciele WaTRIata. Lepiej o tym nie myśleć, upewnił się jeszcze raz czy z faciem wszystko ok i pobiegł dalej. W Vichy zaczął zapadać zmrok, kiedy WaTRIat kończył ostatnią rundę. To, co przed pięcioma godzinami wydawało się niemożliwe, powoli stawało się realne…. W momencie kiedy wbiegał na stadion, usłyszał znajome dźwięki:

I got chills they’re multiplying And I’m losing control’Cause the power you’re supplying It’s electrifying…. Do dzisiaj nie wie, skąd wykrzesał na to siły, ale do taktów piosenki z Grease, niczym John Travolta, przetańczył ostatnie 100 metrów i po 13 godzinach i 36 minutach minął linie mety…

 

 

Najgłupszy nawet muł wie, Jak są powolne żółwie

Żeby żółwiowi dopiec,

Szydził zeń pewien chłopiec:

„Pan chodzi wprost pokracznie.

Niech się pan wprawiać zacznie!

Doprawdy, jak to można?

Istota czworonożna,

A ledwie się telepie!

Już ślimak chodzi lepiej!”

Powiązane Artykuły

17 KOMENTARZE

  1. Sezon się zbliża (- a może się już zaczął?!?), więc pomyślałem, że zamiast treningu zajrzę na AT aby poszukać natchnienia i motywacji.
    No i się nie zawiodłem!!
    Co za epicka opowieść, jakie dreszcze, ile emocji!! Brawo Piotruś! To nie sztuka ukończyć ajrona, jak się ma czas na treningi, kasę na obozy i dobrze zaopatrzoną apteczkę. Sztuka się podnieść, kiedy przeciwności się piętrzą. Dałeś radę, super!
    Jest jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia; kontaktowałem się z organizatorami, żeby potwierdzili szczegóły Twojej relacji. Potwierdzili. Ale tez proszą w imieniu jakiegoś Marcela Benoit, żebyś oddał jego custom-made perukę. Podobno wybiegając z T2 zatoczyłeś się i zerwałeś mu z głowy. Sam zresztą o tym piszesz …”poprawiłem włosy”, a przecież wiemy, że WaTriat ze swoimi włosami pożegnał się w stanie wojennym.
    Jerszcze raz gratuluję i do zobaczenia gdzieś na trasach

    • Marku dziękuje bardzo za tych pochwał moc. Tym bardziej, że od Ciebie smakują podwójnie. To prawie tak samo, jak by Mickiewicz chwalił Słowackiego!!! W jednej rzeczy tylko poszedłeś za daleko, żeby nie powiedzieć, przegiąłeś pałę, narażając WaTRIata na poważne kłopoty i nie o włosy tu chodzi, tylko o fragment: jak sie ma kase na obozy. Z tego zdania, Watriat musi sie teraz głęboko tłumaczyć przed sponsorami. Został nawet posądzony, że zamiast na obozy, wszystko Ojro, przepuścił w kasynie

      • Piotr. Nie potrzebnie jakieś znaczenie przypisujesz słowom Marka na temat kasy. Czas na treningi i kasa na obozy są truizmem jeśli chodzi o przygotowanie zawodnika. Ale kolejny elelement już nie. On po prostu po raz kolejny chciał się pochwalić i zwiększyć przed sezonem depresję innych, zwartością swojej apteczki – Kopytko przecież wymiata i tu kryje się sekretna moc Galla z Suwalszcyzny !

        • TOMKU, dziekuje bardzo za słowa otuchy. Kiedyś nawet, dane mi było poznać smak kopytka i wiem, że ma moc nie mniejszą niż napój serwowany przez Panoramiksa..wywar który daje nadludzką siłę, kto go wypije, staje się niezwyciężony… Na jakiś czas oczywiście... I tu jest pies pogrzebany. Pamiętam jak podczas degustacji świętowaliśmy rozdanie Oscarów, albo Orłów w Gdyni, nie pamiętam.. no cóź, po przebudzeniu, był tylko Kac Vegas

  2. Dusiłem sie ze smiechu czytajac!!!!!!!! Swietny opis?. Mozesz sie odegrac na Majorce lub w Gdyni…:)))) Ide wiec biegac…???

  3. Rewelacja! Doskonale się czyta takie relacje. Zgadzam się z przedmówcami, że takich właśnie wpisów na blogach AT brakuje!

  4. Piotr. Właśnie jestem po lekturze Najlepszego i i z Twoją relacją kojarzy mi się zeznanie o biegu na 100 mil gdzie ostatni zdecydowanie krótki odcinek JG się prawie czołgał ponad 8 godzin bo za bardzo się wyeksploatował na tym wcześniejszym. To tytułem gratulacji ( tak mają najlepsi- nie odpuszczają). Oczywiście też tak mają „najgłupsi” 😉 ( nie odpuszczają gdzie trzeba). Czy to z powodu warunków czy z powodu niedyspozycji dnia lub innych przypadków niestety nie da się ekstrapolować ani wcześniejszych wyników ani tych z innych dystansów na ten w którym akurat się człowiek upadla. Ja to już też na swoim przykładzie wiem i pewnie Ty już też. Zyczę żeby 2018 był Twoim rokiem strusia pędziwiatra jeśli oczywiście Ci na tym zależy.
    Robię ten wpis trochę incognito bo nawet nie jestem w stanie się zalogować na to co kiedyś było naszym polem wymiany opowieści,wrażeń, wygłupów i tritęsknot.

    Tomek Kacymirow

    • Tomku Żółwiku, (wolność Tomku w swoim domku) bardzo dziękuje ci za te słowa. 2018 nie odpuszczam, a nawet zamierzam zaatakować. Zobaczymy co z tego wyjdzie, orła lot, czy może bieg ślimaka. Czas pokaże. Na razie śledzę Twoje popisy na tym programie, o którym teraz piszą media na całym świecie. Co do naszego pola, to czuje się tak,jak jakby mi ktoś zabrał zabawki …..

  5. Jak zwykle przeczytałem z rozkoszą! Takich wpisów brakuje… I jakoś mam wrażenie, że blogi w tej nowej konfiguracji jakby zostały trochę odsunięte na dalszy plan…. A kiedyś stanowiły taką wspaniałą platformę łączności tribandy… To se ne wruti… Szkoda… Gratuluję raz jeszcze Piotruś!!!

    • Dziękuje ci bardzo Arku. Tak jak ty, uważam że AT po „relaunchu” odstawiła nas, Blogerów na boczny tor, a kiedyś było tak sympatycznie i miło, że zacytuję Głównego Naczelnego: Nasi blogerzy to chyba największa dawka motywacji i dobrej energii na tej stronie. Czytam Wasze teksty i nie ukrywam, że dzięki temu mogę utrzymać wysoki poziom motywacji nawet wówczas, kiedy zaczynam sezon startowy już w maju. A jak wiadomo bardzo trudno o taką dyscyplinę przez cały sezon. Zawsze kiedyś przychodzi mały kryzys. Warto wówczas zajrzeć do tekstów, które przypominają po co i dlaczego znaleźliśmy się tu, gdzie jesteśmy….. no cóż czasy się zmieniają i teraz inni są najlepsi…..

  6. @Kuba, IM 70.3 Majorka i Gdynia. IM na pewno w Roth, najprawdopodobniej 2019 lub 2020.
    @Jarku robiłem notatki?

  7. Piotruś , długo się zbierałeś z ujawnieniem przeżyć 😉 ale pamięć to Ty masz :-)))

  8. Gratuluję! Pięknie opowiedzine, trzeba się pilnować aby nie wypaść z głównego nurtu 😉 Takie chwile zostają z nami już do końca, nikt nam tego nie zabierze, ani nikt tego nie zrozumie dobrze jeśli sam tego nie przeżył. Kiedy i gdzie następny?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,701ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane