Wspomnienia z zawodów: Ironman w Klagenfurcie cz. 2

Nad jeziorem jest tylu śmiałków, że przedarcie się na początek tej watahy jest niemożliwe, cieszę się, że jestem w stanie wejść na start. Wybrałem plażę po prawej stronie, wyglądało jakby trasa była lekko krótsza od tej strony (oczywiście pomyliłem się i to startując z lewej strony płynęło się krócej). Czepek na głowę. Stoper przygotowany na start. Spiker zezwala na wejście do wody, zaraz ostatnie siusiu i start. I nagle wystrzał z armaty, spiker krzyczy 'Put your hands up in the air’. Cholera, mieliśmy podejść kilka kroków dalej i dopiero wystartować. Z sikania nici – zrobi się w trakcie pływania, ale najgorsze jest to że muszę błyskawicznie założyć okularki. Skok do wody. Okularki przeciekają. Więc je poprawiam. Płynę … dalej przeciekają, ale na tyle mało, że mogę płynąć. Ktoś uderza mnie z prawej, ktoś z lewej. Wyprzedzam neoprenowych ludzi. Łup z nogi w żebra – ktoś płynął żabką. Po kilku chwilach mam czystą drogę przed sobą. I nagle bum z boku. Co się dzieje? Startowałem ze skrajnej strony … to ludzie z drugiej plaży. Ławica ma chyba ze dwieście metrów szerokości, ludzie pływają w 'murach’ po siedmioro osób obok siebie, co znacznie utrudnia wyprzedzanie, ale znacznie ułatwia nawigację. Płynie się od jednego neoprenowego muru do drugiego. Po dobiciu do ściany, trzeba odbić w bok i gazu. Czasami trzeba zwolnić, żeby po raz kolejny poprawić okularki zrzucone przez czyjąś nogę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że w chwili startu nie zadałem sobie pytania 'Jezu co ja tu robię … przecież to jakiś ponury, przykry i wulgarny żart’. Wyszło doświadczenie zdobyte podczas kilku triatlonowych startów. Teraz wiem, że mam godzinę z minutami na rozprawienie się z jeziorem. Woda jest potwornie czysta. Wszystko widać doskonale. Tylko stopy dookoła … Tarantino byłby zachwycony. Łapię rytm: prawa, lewa, prawa, lewa, łup … żabkarz.

 

http://www.youtube.com/watch?v=ajuMe1Ze84c

 

O widać już boje na których nastąpi nawrót, wypłynęliśmy w końcu na półtora kilometra w głąb jeziora. Na boi – seks grupowy, wszyscy leżą na sobie. Obok mnie jakiś wafel, w najdroższym modelu pianki Orca, nie chce dać się wyprzedzić i zaczyna młócić wodę jak ogłupiały. Świetnie w końcu kończą się żarty i można popłynąć szybciej, 'wsiadam’ mu w nogi. Chłopek słabnie. Kolejna boja, teraz zawracamy i płyniemy w stronę brzegu. Nagle po lewej stronie mija mnie człowiek-torpeda. Znakomicie, kilka mocniejszych pociągnięć i już siedzę mu w stopach, ale miota nim na prawo i lewo, gubię go, wynurzam głowę i znów  go znajduję, dopływam i znów go nie ma. Dramat … ale dzięki temu przyspieszam, robię mocniejsze pociągnięcia – z wcześniejszego stylu Trener Ola była by bardzo niezadowolona, pewnie walnęła by mnie 'makaronem’ w głowę. Teraz myślę o rotacji, chwycie wody, pociągnięciu.

 

 

Dopływamy do kanałku, moja torpeda gdzieś zniknęła, a może ją wyprzedziłem? Czuję smak benzyny … w czym przyszło mi pływać? Smak 'płynnej technologii’ po chwili znika. Widać dno. Z prędkości przesuwania się dna wynika, że płynę się całkiem szybko. Pora się wysikać przed wyjściem. Rozluźniam nogi i nic. Nie da się. Czasu na zatrzymanie też nie ma co tracić. Płynę dalej, mijam trybunę, mostek. Ludzi w wodzie jest ogrom, ale jakoś dziwnie nie płynął obok siebie i można ich wyprzedzać. W końcu jest … meta!

Powiązane Artykuły

2 KOMENTARZE

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,702ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane