W minioną niedzielę zaliczyłem debiut na dystansie 10 km, przed ostatni akcent sezonu. W firmie, w której pracuję organizowali drużynę na ten bieg więc postanowiłem sie zapisać. Cel był prosty – złamać czas Mateusza Petelskiego cos koło 35 min… żartuję 😉
A tak na prawdę to wielkich oczekiwań nie miałem – treningi po triathlonie bardzo straciły na jakości i ilości…. no ale założyłem sobie cel aby 4 była z przodu. Taktyka była prosta aby pierwsze 6 km pobiec tempem około 5:10 min/km a potem ile fabryka dała aby zejść poniżej 50 minut. Emocje i biegnący tłum sprawiły, że mijając tabliczkę 2 km na cyferblacie miałem 8:50 min. Zapaliła się czerwona lampka ale olałem ją. Niesiony tłumem ludzi biegłem niczym Forrest Gump…
Odpokutowałem to na ostatnich 3 km. Złapał mnie duzy kryzys. Przez głowe przeleciała myśl aby sie zatrzymać. Ale jakos wytrwałem do końca a na stadionie gdzie była meta jeszcze przyspieszyłem. Wbiegłem na metę z czasem 45:57! Życiówka:)
Postanowiłem, że zmieniam wygląd moich treningów tak aby były bardziej wydajne czyli wplatam podbiegi, rytmy, interwały i inne cuda aby w przyszłym roku dosyć mocno zbliżyć się do 40 minut.
Na horyzoncie już widac maraton we Wrocawiu więc ide na trening! Tutaj bym chciał 3 z przodu 🙂
Pozdrawiam wszystkich w ten piekny weekend i trzymam kciuki za naszych w LV!
Dzięki wszystkim! @Marcin – ja też tak myślałem dopóki nie wystartowałem 🙂 @Arek – powodzenia – patrząc na dotychczasowe wyniki na pewno złamiesz 🙂
gratuluję i do zobaczenia we Wrocławiu 😉
Brawo Michał! Dla mnie średnia 4.30 na 10 km nie do osiągnięcia… na pocieszenie zjadłem właśnie 5 czekoladek:)))
Pięknie! Przy takim wyniku na dychę, trójka z przodu w maratonie się po prostu należy 🙂
brawo :))
No, proszę! Można?! Na koniec sezonu życiówka buduje….! Brawo! W następną niedzielę ja postaram się złamać swoje 1.40.50 w półmaratonie… 🙂