ZaDyszka organizatora w Bydgoszczy

Na 30 sierpnia zaplanowałem sobie start w II ZaDyszce Bydgoskiej. Miał to być mój pierwszy z docelowych startów w drugiej połowie 2015 roku. Już w piątek zameldowałem się w rodzinnym Świeciu, żeby spokojnie przygotować się do niedzielnego startu. W sobotę kilkukilometrowy rozruch + gimnastyka. Czułem się lekko ociężały jednak świeżość miała przyjść nazajutrz.

Popołudniu przeanalizowałem jeszcze trasę, którą po części znałem z CITY TRAIL jak i własnych oględzin w lipcu. Wiedziałem, że cała zabawa polega na podbiegu na 2-3 kilometrze, a potem już z górki. Obawiałem się tylko piachu, którego było dużo w Lasku Marcelińskim podczas II Wieczornej Dychy.

W niedzielę, przed godziną 9.00 wyjechałem ze Świecia. Z racji tego, że odebrać pakiety można było tylko do 10.00 według regulaminu. Start zaplanowano na godzinę 12.00. Trochę czasu pomiędzy było na rozmowy ze znajomymi. Dobrze, że sprawdziłem gdzie jest biuro zawodów, ponieważ na żadnym parkingu jak i w całym Myślęcinku nie było żadnego oznaczenia. Wielu biegaczy błądziło i pytało 'gdzie znajduje się biuro?’. Wystarczyło tylko zrobić małą tabliczkę. 'Mały problem’ – pomyślałem. Samo biuro mieściło się wśród kilkudziesięciu namiotów, które tego dnia były na Różopolu z racji koncertów na zakończenie lata w Bydgoszczy. Odebranie pakietu – numer, ulotki i pasek startowy zapakowane w worek z logo imprezy – przebiegło normalnie. Chociaż wiele krzątających się osób, rozstawianie sprzętu itp. powodowało duży zgiełk i pokazywało mały chaos panujący w okolicy mety. Szkoda, że wszyscy musieli na to patrzeć. Małym niedociągnięciem również było niepoinformowanie wolontariuszy na tematy około biegowe np. na pytanie 'gdzie jest start?’ otrzymałem odpowiedź 'gdzieś tam’ i wskazanie ręką. Tyle też wiedziałem z mapy 🙂

 

Do startu miałem jeszcze ponad 2 godziny. Pospacerowałem, na własną rękę dowiedziałem się gdzie jest start, przebrałem się. o 11.30 przeprowadzono wspólną rozgrzewkę, z której nie korzystałem. W tym czasie sprawdzałem stan leśnych ścieżek. Piasek był, jednak bez większych piaskownic. Szybka toaleta – toitoi było wystarczająco.

Punktualnie o 12.00 padła komenda START i kolorowy tłum ruszył do przodu. Wiedziałem, że w stawce powinienem ulokować się na podium lub w jego okolicach. Wraz z późniejszym zwycięzcą przybyliśmy sobie piątki i do 2 kilometra próbowałem trzymać się Jego. Wiedząc jak jest mocny nie goniłem Go, gdy odbiegał spokojnie. Podbieg na 3 kilometrze spokojnie przebyłem i wtedy dołączył do mnie Grzegorz  z Olsztyna, którego znałem z City Trail. Od tamtej chwili biegliśmy ramię w ramię. Kolejne kilometry mijały w okolicach 3.30-3.38. Zbiegi, podbiegi, piaski, trawy mijały dość szybko. Po tabliczce z napisem 5 kilometr ujrzeliśmy punkt z wodą. Jeden kubek udało mi się złapać. Łyk i trochę na głowę i w dalszą drogę.

 

Zrobiło się już w miarę płasko. Z przodu Karol znikał na horyzoncie za kolejnymi zakrętami. Po minięciu 6 kilometra trochę się w nas zagotowało. Jedno ze skrzyżowań było tak oznaczone, że można było biec w lewo i prosto. Na szczęście widzieliśmy jeszcze Karola i quad, który go prowadził. Przez moją głowę przeszła myśl, że jeśli następni już nas nie dojrzą to pobiegną prosto. Jednak wtedy to nie był jeszcze mój problem.

Minęliśmy 7 kilometr. Cały czas trzymając tempo na ok. 36 minut na mecie. No i NAGLE jak piorun z lasu wybiega z 15 osób przecinając nam drogę. Wtedy właśnie się załamałem.  Miałem ochotę się zatrzymać. Dobiegamy do nich, wymiana słów. Oni 'pobiegliśmy jak było oznaczone’, My 'ale 7 kilometr był tam’. 'No nic… teraz już nic zrobimy’ – pomyślałem. Od razu rzuciłem do Grzegorza tekst, że próbujemy ile się da wyprzedzić, a jeśli to nie pomoże to będziemy się martwić na mecie. Biegacze którzy nieświadomie skrócili zrozumieli swój błąd, gdy zamiast 7 kilometra, wyrosła im tabliczka – 8 kilometr. My napieraliśmy dalej. Na jednym z zakrętów usłyszeliśmy, że bijemy się o 2-3 miejsce. No i to dodało mi otuchy. Chwilę po 9 kilometrze kolejne skrzyżowanie – taśma z prawej strony i do wyboru bieg prosto lub w lewo? I co teraz? Pobiegliśmy prostu i wybiegliśmy źle… Na metę wbiegliśmy od boku wraz z innymi biegaczami, którzy pobiegli za nami. Miejsce 2. Czas 36.29. Dystans z zegarka 10,18 km.

 

Po chwili postanowiliśmy z Grzegorzem powiedzieć spikerowi, że jest problem na trasie. Dostaliśmy odpowiedź, że to nie on jest organizatorem. Nie było do kogo z tym się zwrócić. Na metę wbiegali kolejni zawiedzeni biegacze, którzy mówili, że przebiegli nie 10 kilometrów, a 8,80 czy 8,60 w zależności od własnych pomiarów. Nagle też się okazało, że na punkcie zabrakło wody. DRAMAT przy tej pogodzie. Przy takim upale, gdy organizator w regulaminie zamieszcza punkt, że będzie nawadnianie na 5,2 km jest to wielka wtopa, żeby tak szybko się woda skończyła.  Po biegu spotkałem również zawodników, którzy w lesie mocniej się pogubili. Niestety oznaczenie trasy było niewystarczające. Za mało taśmy, wolontariuszy. Ciekawe czy przed samym startem ktoś się pofatygował, żeby sprawdzić czy wszystko stoi na właściwym miejscu.

Gdy emocje opadły przyszedł czas na dekorację. Wyniki zapewne w wielu kategoriach były 'wyciągnięte z kapelusza’. Przecież niektórzy pobiegli 8,5 kilometra, a inni 10 kilometrów. No coż wtedy już nie było o czym rozmawiać. Na podium zawitałem z Karolem, który wygrał. Na 2 stopniu podium stanąłem wspólnie z Grzegorzem. Szkoda, że z przewagi jaką mieliśmy nad 4 zawodnikiem zostały tylko sekundy. Porównując na 10km, z kolejnymi zawodnikami, którzy pobiegli trochę mniej. Mielibyśmy bardzo dużą przewagę. Dobrze, że obaj mieliśmy dużo poczucia humoru wciągając się nawzajem na wysokie podium.

 

Co zostanie po biegu? Zdenerwowanie i niesmak. No oczywiście nie można zapomnieć o pakiecie startowym, którego najciekawsza rzecz została w Krakowie zatrzymana przez służbę celną.

W tym roku dla kategorii OPEN niestety nie było żadnych nagród oprócz pucharu. Trochę zrobiło mi się z tego powodu przykro. Na szczęście nie tylko mi. Gdy patrzyliśmy na kategorie wiekowe, które dostały chociaż drobny upominek. Tym razem nie warto było się tak spieszyć.

Nad kolejną ZaDyszką mocno się zastanowię. Mimo, że organizatorzy wydali na Facebooku oświadczenie, że zrobią kolejny bieg ZA DARMO z pomiarem czasu. Tylko kto zwróci wielu osobom za dojazd na taką imprezę? Kto zdecyduje się na podjęcie ryzyka? Jest tyle innych, bardzo ciekawych imprez, kameralnych w których wszystko idzie dobrze?

Chwilę przed biegiem rozmawiałem ze znajomymi, z którymi doszliśmy do wniosku, że biegi robione na silę, tylko dla zysku lub przez nieodpowiednie osoby powinny zniknąć z kalendarza imprez. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że takie zdanie będę miał o ZaDyszce Bydgoskiej po jej zakończeniu.

 

Powyższa recenzja jest moją osobistą refleksją na temat niedzielnych zawodów. Jestem otwarty na wszelkie dyskusje na temat tej imprezy.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,710ObserwującyObserwuj
457SubskrybującySubskrybuj

Polecane