No i pierwszy raz za mną. Ogólnie to jestem bardzo zadowolony, ale z jedną rzeczą dałem strasznie ciała – aż wstyd się przyznać. Zacznę jednak od początku.
Rano wstałem wypoczęty i gotowy na sport. Wywaliłem wszystkie graty na środek pokoju i pokolei poukładałem wg. tego co mi potrzebne przed startem, na pływanie, na rower, na bieg. Trzy razy sprawdziłem, zapakowałem i w samochód. Do Piaseczna dzięki nowej obwodnicy dojechałem w 40-kilka minut. Odbiór pakietu, przygotowanie, zdanie roweru i dosyć długa przerwa.
Pochodziłem sobie po okolicy, spojrzałem na wodę, okiem zmierzyłem dystanse między bojami i nawet wtedy nie pomyślałem o tym, że nie jestem gotów na pływanie. Rozebrałem się do stroju startowego, założyłem czepek, zwykłe okularki. Weszliśmy do wody, ta była ciepła, a temperaturą właśnie najbardziej się martwiłem bo nie miałem pianki. W głowie miałem tylko, że 'jakoś to będzie’. A pływania, wstyd się przyznać nie ćwiczyłem w ogóle, mimo, że miałem 5 miesięcy by chociaż raz na jakiś czas pochodzić na basen. Na szczęście moja głupota nie skończyła się źle, a tylko odegrała się na mnie boleśnie – takie lekcje są najcenniejsze.
Start. Najpierw przez chwilę byłem wśród innych, ale tu dostałem łokciem tam ręką, tam ja kogoś szturchnąłem i się wycofałem. Problemy z okularkami zniechęciły mnie do kraula – a i tak nie dałbym rady go utrzymać, a potem pojawiły się skurcze w łydkach. I przez chwilę myśl – co ja tu robię? Z lądu to bajorko wydaje się takie małe, a dla mnie to jak ocean. Jeszcze nawet połowa nie minęła, a tu taka nędza. Skurcze coraz bardziej mnie męczyły i miałem moment, w którym przeszło mi przez głowę, że wystarczy wyjść z wody i uciec. Na szczęście obok mnie było kilka osób równie nieprzygotowanych co ja i jakoś z nimi się trzymałem, walcząc ze skuraczami i słabościami. Jak wyszedłem z wody nogi miałem jak z waty. Po wyjściu potruchtałem w stronę z roweru, mimo, że wolałbym pójść, to nie miałem w głowie sposóbów na nogi by przekonać je, że spacer byłby lepszy… Z wody wyszedłem jako jeden z ostatnich po prawie 30 minutach męczarni.
Jak dobiegłem do roweru, to poczułem się trochę lepiej, wziąłem – tak dla odmiany – parę łyków czystej wody. Założyłem kask, numer startowy, potem skarpetki i buty, dalej plecak z bukłakiem i podręcznymi kieszonkami z dwoma żelami. Złapałem rower i nadal niepewnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia. Na pierwszym zakręcie o 90 stopni, uciekło mi trochę przednie koło – poczułem, że pływanie odbiło się nie tylko na łydkach. Pierwsze kilometry postanowiłem pojechać dosyć spokojnie, żeby zobaczyć co może we mnie nie funkcjonować tak jak zwykle, oraz zorientować się jak wygląda taki wyścig. Dosyć szybko wróciłem do siebie i rower to była czysta przyjemność, wszystkie zakręty dawały mi masę radości, proste też były przyjemne. Trochę ciężko było zorientować się skąd wieje wiatr bo powiewał zarówno w tą jak i z powrotem na pętli. Na początku jazdy wciągnąłem jeden żel, na 40km drugi, bukłak prawie opróżniłem ( 1,5l ). Łydki cały czas miałem spięte i trochę się o to martwiłem, ale koniec końców rower zakończyłem zadowalającym wynikiem 1:25:18.
Przed biegiem znowu przepłukałem gardło wodą, zrzuciłem wszystko co miałem na sobie i ruszyłem na trasę. Butów nie musiałem zmieniać bo jechałem już w biegowych, na pedłach z noskami ( bez pasków na wszelki wypadek, standard w kolarzówkach z Decathlonu ) . Uczucie po przesiadce z roweru do biegu znałem, więc było łatwiej niż przy wcześniejszej zmiane. Dobiegając do górki zobaczyłem, że zegar bije już 2 godziny. Łydki cały czas mnie szczypały więc postanowiłem po prostu pobiec. Na każdej pętli popijałem to co dostawałem i tak noga za nogą powoli do mety. Za każdym razem jak przebiegałem przy górce widziałem ok. 15 minut więcej na zegarze, na ostatniej pętli miałem myśl, żeby dać więcej ognia, może bym wytrzymał, ale stwierdziłem, że robie swoje i dokończyłem bieg z czasem 3:00:42. Szcześliwy 🙂
Przed startem myślałem, że będzie lepiej i to sporo, ale cóż – brak doświadczenia, zła kalkulacja odnośnie pływania i takie efekety. Na szczęście moja ingornacja skończyła się tylko lekcją. Podwójnie bolesną – ból po pływaniu czuje do teraz, boli mnie też, że tak nierozważnie podszedłem do tej części zawodów.
W tym roku pewnie nie wystartuje już w żadnych zawodach, chyba, że gdzieś w okolicy Warszawy trafi się jakaś 1/4. Na pewno będę trenował, ze szczególnym skupieniem na pływaniu 🙂
Dobry, debiut, dobry wynik. Gratuluję! No i na Pana miejscu poszlabym za ciosem i zawalczyła o jeszcze jedne zawody w sezonie 😀
Gratulacje. Ja na swój debiut czekam jeszcze dwa tygodnie 🙂
To debiut za Tobą 🙂 Gratuluję!
Jak na debiut to nie ma czego się wstydzić. I najważniejsze, że wiesz co poprawić w następnym starcie. Poza tym bardzo fachowo opisane. Gratulacje! :-).
Gratulacje!!!
Dziękuję Wam wszystkim 🙂 Może, Panie Maćku, uda się jeszcze 1/4 wcisnąć gdzieś na ten rok, na razie mam na sierpień półmaraton, na wrzesień maraton warszawski. Trochę wolnych zostało 🙂
Gratulacje . Debiut to debiut. A imprez w okolicy Wawy nie brakuje w tym sezonie. Serock w połowie czerwca i Nieporęt miesiąc pózniej. A poza tym jeszcze jest rawa mazowiecką na początku sierpnia. Warto startować bo tylko w ten sposób można sie otrzaskac Powodzenia
niespodzianki mogą się zawsze przytrafić 😉 gratulacje !!!
No i po pierwszym razie. Gratulacje:) Teraz jest bodziec do dalszej pracy:)
Pierwsze koty za płoty 🙂 Mocny rower. Gratuluje!
Kolejne starty na pewno bedą (jeszcze) lepsze 🙂 spoko wynik! Pływanie to (dla większości) najtrudniejsza sprawa. Zdecydowanie trzeba je trenować. I pomału (albo trochę szybciej) będzie dobrze 🙂
Gratulacje. Jak na pierwszy raz to bardzo dobry wynik. Ja w otwartych akwenach zawsze jestem nieco zaskoczony i przekonuje się, że człowiek to stworzenie lądowe.
Pierwszy start jest zawsze pełen niespodzianek 🙂 super, że się udało. Na kolejne starty zapraszam do AT Team Roomu. Będzie okazja porozmawiać z tymi, którzy już trochę startowali i zapytać o ważne sprawy. Jeszcze raz gratulacje!