Strona główna Blog Strona 795

Jak dzieci

0

Kolejny tydzień przepracowany, a trochę się działo. Sobota – start w Gdańsku na 10km, po południu rower, takie lekkie kręcenie na rozluźnienie. Niedziela rano – długie wybieganie 33km, a po południu 60km rower i tu nawiązanie do tytułu, pogoda super, ja z moim serdecznym kolegą triathlonistą Maćkiem kręcimy drogą z Pucka. Oczywiście korek, a my wyprzedzamy z prawej i 50km/h zjazd. Pomimo zmęczenia banan na gębach – JAK DZIECI! Poczułem się jak w 1978, kiedy pod choinkę dostałem samochód na baterie. Wiatr we włosach, muchy w zębach i totalny luz, wolność… a społeczeństwo w blaszanych pudełkach siedzi i patrzy na uśmiechniętych wariatów.

Wyjazdy grupowe

3

Tutaj w przyszłości będziemy informować o organizowanych przez nas wyjazdach grupowych na różnego rodzaju imprezy sportowe w Europie i na świecie.

 

Naturalnie

0

Wiele ziół i bylin słynie z dobroczynnego wpływu na zdrowie człowieka, gdy łączy się ich zażywanie ze zbilansowaną, urozmaiconą dietą. Oto kilka przykładów:

 

  • Picie herbaty ma tradycję sięgającą 551-479 roku p.n.e. Działanie orzeźwiające i lekko pobudzające uczyniło z herbaty jeden z najpopularniejszych napojów na świecie. Zielona i czarna herbata jest źródłem polifenoli i flawonoidów – antyoksydantów, które mogą pomóc w ochronie organizmu przed szkodliwym działaniem wolnych rodników.
  • Rozmaryn to roślina stosowana w kuchni, zawierająca ponad tuzin antyoksydantów oraz kluczowe mikroelementy, m.in. żelazo, magnez, fosfor, potas, sód i cynk.
  • Owoce cytryńca (Shizandra Chinensis), stosowane od stuleci przede wszystkim w Chinach, pomagają organizmowi zaadaptować się do stresujących sytuacji, wykazują działanie antyoksydacyjne i mogą wspomagać system odpornościowy.
  • Owoce krzewu guarany są naturalnym źródłem kofeiny; Indianie amazońscy wykorzystują je od wieków, by dodać sobie energii i zachować czujność. Jednym z najbardziej wszechstronnych i dobroczynnych skarbów natury jest aloes, ceniony za swoje kojące działanie. Po dodaniu soku z Aloe Vera do wody uzyskujemy zdrowy, orzeźwiający napój, który pomoże Ci osiągnąć zalecane dzienne spożycie odpowiedniej ilości płynów.

Woda

Wypijanie dużej ilości wody ma bardzo istotne znaczenie dla właściwego funkcjonowania komórek organizmu; ciało człowieka składa się z wody w 60-70%. Woda pomaga przetworzyć składniki odżywcze, utrzymać krążenie, temperaturę ciała i właściwą proporcję płynów. Postaraj się wypijać 2 litry wody dziennie, a gdy ćwiczysz, powinieneś pić jej jeszcze więcej, by uzupełnić straty spowodowane poceniem się.

 

Źródło: Herbalife

Gotowi? Do startu… TRIATHLON!!!

0

No ja rozumiem – maraton. Może to nie jest do końca normalne zajęcie dla faceta po czterdziestce, ale to jeszcze można sobie jakoś wyobrazić i objąć rozumem. Ale triathlon?!? Łukasz (Grass) chyba zwariował, że mnie na to namawia. Tyle, że znamy się nie od dziś, trochę razem pracowaliśmy i może dlatego wie, że im większe szaleństwo, tym łatwiej mnie przekonać. A już zwłaszcza wtedy, gdy trzeba sobie wyznaczyć cel, a później go zrealizować – wtedy nie ma uproś, trzeba się brać do roboty. A nic tak nie nakręca, jak zdobywanie czegoś, co teoretycznie jest nie do zdobycia. Czego doświadczyłem rok temu, gdy pierwszy raz ukończyłem te magiczne i zaczarowane maratońskie 42km. No nic, decyzja zapadła. Biegnę maraton warszawski, a później rozpoczynam przygodę triathlonową. Tylko jak to zrobić, skoro oprócz biegania… No właśnie, przecież jest jeszcze pływanie i dwa kółka. Na rowerze jeździłem ostatni raz jakoś po komunii, no i dwa razy rowerem miejskim po Wiedniu i Lyonie. Tyle, że to się chyba nie liczy, bo była to przejażdżka w tempie bardziej niż spacerowym. W końcu o zwiedzanie chodziło, a nie o wyczyny. Pływam, a i owszem, ale bardziej niż rekreacyjnie. Powiem więcej, nie potrzebuję dmuchanych rękawków. Nawet mogłem do niedawna myśleć, że pływam nieźle. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że można przepłynąć jednorazowo nawet 50 basenów, ale tylko pod warunkiem, że ma się bardzo dużo czasu, a niekiedy można się zatrzymać i popodziwiać panie, które przypominają pluskające się w wodzie syreny. One prezentują swoje ciała, a ja zwyczajnie mogę łapać oddech, ale żeby tak płynąć, płynąć, płynąć i zmieścić się w limicie czasowym? Co to, to nie. Pracy, co najmniej dużo… A czasu tak niewiele. Pora zakasać rękawy. Najpierw wybieram trenera od pływania. Potem poszukam dobrego roweru. Zapowiada się pracowita jesień, zima i wiosna. Za to latem TRIATHLON! Jeszcze brzmi abstrakcyjnie, ale na samą myśl już jestem gotowy na całą tę treningową udrękę. Marek Kacprzak

Jerzy Górski: „Zacząłem ćpać życie na nowo” – cz. I

0

Heroina, papierosy, uzależnienie od narkotyków…i zwycięstwo w prestiżowych zawodach Double Ironman.




Grass: Lata 80-te. Heroina, papierosy, uzależnienie od narkotyków. Byłeś na krawędzi. Ciężko było z tego piekła wrócić?


Górski: Bardzo ciężko. To trwało 14 lat. Miałem przerwy związane z przymusowym leczeniem, ale tak naprawdę cały czas byłem uzależniony. To był okres komunizmu w Polsce. Wtedy nikt nie mówił o narkomanii. Lekarze diagnozowali u mnie toksykomanię i lekomanię. Inne było prawo. Milicjant robił mi rewizję na ulicy i kiedy znalazł strzykawkę dostawałem pałą i trafiałem na 48 godzin do aresztu. Mając strzykawkę i jakąś ampułkę byłem przestępcą.

 

Opowiedz mi o pierwszym dniu, kiedy strzykawkę zamieniłeś na buty sportowe.


Wszystko zaczęło się w 1984 roku. Jeździłem do poradni Monaru przy wrocławskim szpitalu. Byłem skrajnie wyczerpany, ważyłem 49kg. Lekarka, która mnie przyjmowała liczyła się z tym, że mogę umrzeć. Jeszcze na głodzie, wycieńczony, powiedziałem, że albo załatwią mi Monar, albo będę kombinował – załatwiał towar żeby ćpać w szpitalu. Kazałem przywiązywać się pasami, bo bałem się, że mogę sobie zrobić krzywdę. Któregoś dnia usłyszałem wreszcie: „Masz załatwiony Wrocław. Jedź na Jarzębinową”. Kiedy wysiadłem z taksówki, wyciągnąłem z kieszeni ostatniego papierosa. Wiedziałem, że tam nie wolno palić, pić i brak narkotyków. W tamtym czasie paliłem prawie 100 papierosów dziennie i brałem heroinę. Do Monaru przyjechałem przed południem, a wieczorem musiałem ze wszystkimi wyjść na bieganie. Każdy musiał biec – bez względu na stan w jakim się znajdował.

 

W jakim byłeś stanie?

 

W skrajnym. Myślałem, że w środku wszystko mi popęka. Przebiegłem 100 metrów i musiałem się zatrzymać. Ale wszyscy krzyczeli: „Dawaj! Biegniesz z nami.” W grupie były też jakieś dziewczyny, więc odezwała się męska ambicja, złość, że nie mogę ich wyprzedzić. Pokonałem te 1700 metrów i organizm nie wytrzymał. Buchnęła ze mnie krew. Ale codziennie biegaliśmy. Tam się nikt nie szczypał. Nie było lekarzy w białych kitlach tylko tacy sami giganci jak ja – ludzie, którzy mówili: „Co ty pierdolisz? Idziemy i koniec!” Z każdym dniem czułem się coraz lepiej i to nie głód narkotykowy był największym problemem. Ten trwał około trzech tygodni. Wtedy nie mogłem spać, miałem dreszcze, było mi zimno. Jednak największym problemem było palenie. Marzyłem o tym. Budziłem się w środku nocy i wydawało mi się, że przed chwilą paliłem. Długo mnie to trzymało, ale z każdym dniem miałem większą motywacje i chęć do biegania. Dzisiaj z perspektywy czasu i doświadczenia trenerskiego wiem, że podczas treningów dalej aplikowałem sobie narkotyki, ale te pozytywne – endorfiny. Wciąż ćpałem, ale już co innego.

 

A skąd triathlon?

 

Zobaczyłem krótką relacje z zawodów w telewizji. To były jakieś nietypowe mistrzostwa, bo pamiętam, że zawodnicy pływali również na kajakach, czego nie ma w klasycznym triathlonie. Zakochałem się w tej dyscyplinie.

 

Co było dalej?


Po dwóch latach, kończąc leczenie wszedłem w program przygotowujący mnie do życia na zewnątrz. Jednym z celów jakie sobie wyznaczyłem było przejechanie rowerem dookoła Polski i zwiedzenie wszystkich ośrodków monarowskich dla ludzi uzależnionych. Jadąc wyznaczoną trasą trafiłem w Płaszewie koło Gdańska na zawody triathlonowe.

 

Przypadkowo?

 

Uwzględniłem w planie rajdu to miejsce, ale nie z zamiarem wystartowania. Po prostu chciałem zobaczyć na żywo jak wygląda triathlon. Dopiero jadąc pomyślałem o tym, że jeśli będzie możliwość, to wystartuję.  Wychodząc z wody byłem ostatni, ale zawody ukończyłem. I dalej w trasę. Przez dwa miesiące przejechałem 3 tysiące kilometrów. Zwiedziłem ponad 17 ośrodków Monaru. A później wystartowałem w swoim pierwszym Ironmanie w Kaliszu.

 

Ironman, czyli co?

 

3,8km pływania, 180km jazdy rowerem i maraton, czyli 42 km 195m biegu. Zająłem drugie miejsce za Jarkiem Łabusem, który wywalczył wtedy prawo startu w Ironmanie na Hawajach. O moim sukcesie zadecydowała kondycja i siła wypracowana na rowerze podczas rajdu dookoła Polski. To dało mi fundament. Na rowerze rozprawiłem się ze wszystkimi pozostałymi . Jest rok 1986/87. Triathlon  istnieje w Polsce dopiero kilka lat – na świecie kilkanaście. Mamy do czynienia z nowym dzieckiem sportu. Wszechstronność tej dyscypliny zaczyna przyciągać. Patrzy się na tych ludzi jak na herosów.

 

To było jak bajka, mit…

 

Szczególnie Ironman. Na dźwięk tego słowa przechodzą mnie ciarki. Przypominam sobie jak pływałem w zimnej wodzie, 14-15 stopni Celsjusza. Dziś jako organizator, trener i sędzia nigdy nie wpuściłbym zawodników do wody o takiej temperaturze. Wtedy smarowaliśmy się jakimiś „wynalazkami” – gęstymi smarami maszynowymi. Było nas kilkudziesięciu. 30 wskakiwało do wody, ale kilkunastu wyciągano zanim przekroczyli metę, bo nie wytrzymywali temperatury. Takie były początki. To nie byli wyczynowi sportowcy tylko bardzo często ludzie po przygodach życiowych, zakrętach.  Byłem wtedy po trzydziestce i po treningach w Monarze doszedłem do jakiegoś poziomu. Na początku pływałem 1000 metrów w 27 minut, a po roku treningu pod okiem trenera poniżej 15 minut. Wcześniej tylko mi się wydawało, że umiem pływać. Potrafiłem wypuścić się na środek jeziora i wrócić, ale nie było w tym nic z synchronizacji , techniki, głowa nad powierzchnią, żabka bez oddechu do wody –  rekreacyjna.

 

Musiałeś poczuć się jak dziecko. Nauka pływania niemal od początku?

 

Szlag mnie trafiał, kiedy patrzyłem jak ci mali pływają. Kładłem się na dnie basenu i podpatrywałem jak dzieciaki trenują. Pytałem: „Jak one to robią, że pływają tak szybko?”. Leżałem na plecach na dnie basenu i zapamiętywałem ruchy rąk, nóg, synchronizację. Chciałem pływać jak one. Te chwile bardzo mnie motywowały.

 

Dzięki temu zostawiałeś stare życie?

 

Od rana do nocy trenowałem po trzy razy dziennie, nie patrząc na dietę i odpoczynek. Dziś wiem, że to było niezdrowe, ale wtedy nikt nie miał doświadczenia w treningu triathlonistów. Na własną rękę studiowałem fizjologię, biochemię – szukałem wiedzy. Rodziły się pytania: „Dlaczego coś siedzi mi na żołądku podczas treningu? Zjadłeś i poszedłeś biegać. Chłopie! Nie rób tego!” Uczyłem się na sobie. Chciałem być coraz lepszy.

 

Uciekłeś z piekła. Wszedłeś w nowy lepszy czas i był to wybór właściwy –nie ma co do tego wątpliwości, ale czy po drodze takich nie miałeś? Czy ani razu nie chciałeś wrócić do tamtego starego życia?

 

Nigdy. Zacząłem ćpać życie inaczej. Zamieniłem rodzaj narkotyku. Pewnie, że były chwile zmęczenia, ale nigdy zwątpienia – byłem tak mocno zmotywowany, zdeterminowany. Rosłem. Szybciej pływałem, biegałem. Widziałem efekty swojej pracy i to dawało mi siłę do normalnego życia. Codziennie chodziłem do pracy, do szkoły wieczorowej. Przecież ja byłem nikim. Nie miałem wykształcenia, zawodu…nic nie miałem.

 

Jak wyglądał Twój dzień?

 

Około 5 rano jechałem na basen. Później praca w punkcie konsultacyjnym dla ludzi uzależnionych i kolejny trening. Trzy razy w tygodniu od 14.00 do 20.00 byłem w szkole…dziadek, najstarszy, a tu młodzież 18 -19 lat. Każdy po szkole szedł swoją drogą, ale bywały dni kiedy spotykaliśmy się np. w dyskotece. Traktowałem to jak trening, a że jestem abstynentem to w pewnym momencie znikałem i szedłem do domu. Bywało też, że trenowałem po szkole o 20.00. Bieganie jest proste i można to robić w nocy.

 

W nocy się śpi…

 

No tak. Z upływem czasu, kiedy zdobyłem większą wiedzę na temat treningu i regeneracji, kiedy wiedziałem, że w triathlonie można łączyć treningi np. pływanie z rowerem, czy rower z biegiem, nie musiałem już wychodzić tak późno. Ale to przyszło po paru latach. Wtedy nie było Internetu. Dziś sprawa jest prosta. Wpisujesz w Google „triathlon” i wszystko masz na tacy. Tylko chcieć trenować.

cdn…

 

Aktualiacja:

W 2017 roku powstał film fabularny „Najlepszy” oparty na faktach z życia Jurka Górskiego, a także powieść biograficzna o tym samym tytule, którą napisał Łukasz Grass. 

 

Podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych (FPFF) w Gdyni (2017), film „Najlepszy” otrzymał łącznie pięć nagród. Nagrodę Publiczności ufundowaną przez Telewizję Kino Polska odebrał Łukasz Palkowski, reżyser filmu. Złotego Klakiera – nagrodę Radio Gdańsk S.A. przyznano za najdłużej oklaskiwany film Konkursu Głównego Gdynia Festiwal Filmowy (owacje trwały aż 7 minut 57 sekund), Nagrodę Festiwali i Przeglądów Filmu Polskiego za Granicą. Natomiast nagrody indywidualne otrzymali Kamila Kamińska za profesjonalny debiut aktorski, a Marek Warczewski za scenografię do filmu.

 

Film Łukasza Palkowskiego oparty jest na prawdziwym życiorysie niezwykłej osoby, którą społeczność Akademii Triathlonu doskonale zna – jest nią Jerzy Górski. Przed wejściem filmu do kin, 8 listopada, na rynku ukaże się powieść biograficzna o Jerzym Górskim, którą napisał Łukasz Grass – redaktor naczelny Business Insider Polska i Akademii Triathlonu.

 

IMG 3717

 

Książka pod tytułem „Najlepszy” będzie opowiadać o niezwykłej walce młodego człowieka z uzależnieniem od narkotyków, które omal nie doprowadziły do jego śmierci. Czternaście lat brania morfiny i heroiny wyniszczyły jego organizm do tego stopnia, że ważąc 48 kg trafił na detoks do wrocławskiego szpitala. Po dwuletniej terapii w Monarze rozpoczął karierę sportowca w klubie Chrobry Głogów. Ciężki i systematyczny trening – łącznie przez 6 lat – doprowadził Górskiego do wygrania prestiżowych zawodów Double Ironman (prawie 8 km pływania, 360 km jazdy rowerem i 84 km biegu), okrzykniętych w prasie nieoficjalnymi mistrzostwami świata na tym dystansie.  Janusz Kalinowski, dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, tak pisał o tych zawodach w 1990 roku w „Kurierze Polskim” :

 

2 str._art._Kurier_Polski_Ros_z_kury_1990

 

IMG 3405

Terminy i miejsca serii Mistrzostw Świata w 2012 roku

0

Międzynarodowy Związek Triathlonu (ITU) ogłosił dzisiaj terminy i miasta, w których w następnym roku będą odbywać się zawody zaliczane do serii Mistrzostw Świata. W 2012 roku triathlon powróci do miejsca, które uznawane jest za kolebkę tej dyscypliny – San Diego w Kalifornii.

 

Oto 8 miast, które będą gościły elitę triathlonową z całego świata:

 

14-15 kwietnia: Sydney, Australia;
12-13 maja: San Diego, USA;
26-27 maja: Madrid, Hiszpania;
23-24 czerwca: Kitzbühel, Austria;

21-22 lipca: Hamburg, Niemcy;
25-26 sierpnia: Lausanne, Switzerland (również drużynowe Mistrzostwa Świata);

wrzesień (termin jeszcze nie potwierdzony): Yokohama, Japonia;
20-22 października (Finał): Auckland, Nowa Zelandia.

 

Wszystkie zawody będą transmitowane na żywo w internecie.

TOK FM – Zbigniew Mazurczyk: „Triathlon to brak monotonii”

0

{enclose 24_kwiecie_2011_Mazurczyk_i_Dbrowa.mp3}

Pierwszy wpis

0

Kiedy zadzwonił do mnie Łukasz Grass i powiedział, żebym szykował jakiś wpis na blog na wrzesień, miałem przede wszystkim problem jak zacząć. Wrzesień, wrzesień … początek. I nagle pomyślałem o tym, że idealnie pasuje do tych słów, parafraza wypowiedzi papieża: “W tym miesiącu, wrześniu, wszystko się zaczęło”. Życie akurat zaczęło się w październiku, szkoła … wiadomo, ta katorga zawsze się zaczyna we wrześniu, kapłaństwo i teatr … to nie moja działka. Moją działką jest triathlon i właśnie we wrześniu datuję “zaczęcie się” mojego triathlonu.

7 września 2008 roku o 7 rano, stanąłem nad brzegiem jeziora w Borównie. Byłem gorzej, niż źle przygotowany i nawet nie chodziło o skręcenie nogi, które wyeleminowało mnie z treningu na trzy miesiące przed startem. Po prostu byłem słaby, nieopierzony, niewytrenowany. Popłynąłem w piance do surfingu. Wynik … całe 47 minut. To jest tak potwornie słaby czas, że dla porównania powiem, że zawodnicy pływają 47 minut na całym dystansie Ironmana. Później nastała moja królewska konkurencja – rower. W debiucie pojechałem 3 godziny i 14 minut. Ujdzie. Ale na biegu, to już były cuda wianki. Półmaraton w czasie 2:33, na Ironmanie są zawodnicy, którzy pobiegli tak szybko cały maraton. Łącznie czas 6:35.

W momencie pisania tych słów, nie wiem o ile poprawiłem czas sprzed 4 lat. W Suszu tego roku poprawiłem się w stosunku do debiutu o godzinę i 47 minut. Co dziwniejsze moje miejsce pogorszyło się z 36 na 52. Ot, ciekawostka jak poziom się podniósł. Oczywiście w Suszu startowała elita elit, ale i tak to nie zmienia faktu, że poziom rośnie w zastraszającym tempie. Mój także, chociaż jeszcze nie dorastam do miana elity, może kiedyś nastąpi taki moment, w którym polecę połówkę ironmana poniżej 4:30, wtedy chyba będę w elicie.

Teraz mogę przejść do zasadniczego pytania: co będzie na blogu? Będę pisał o tym, jak staram się dołączyć do elity, wyjechać na Hawaje (mistrzostwa świata i Ironmanie, marzenie prawie każdego triathlonisty, a z całą pewnością magiczne miejsce dla każdego z nich). Nie będzie na blogu opisu każdego dnia z kilometrażem i rodzajem treningu. To nie ma sensu. W internecie jest mnóstwo takich blogów. Poza tym każdy z nas jest inny. Dla pływaka kilometry na basenie mają marginalne znaczenie, dla biegacza 30km to nie jest mocny trening, dla mnie 90km ze średnią 30km/h jest przejażdżką w której wcinam kawę i ciastko. Poza tym, każdy ma różny rozkład dnia i tygodnia, jest w stanie wytrzymać różne obciążenia, regeneruje się dłużej lub wolniej, próg ma wyżej lub niżej i dlatego nie będę pisał o swoim treningu.

O czym będę pisał? O ogólnych spostrzeżeniach na temat treningu, o moich błędach, wrzucę także opisy kilku już przeżytych przeze mnie zawodów, nie miłosnych, ale sportowych. Będę pisał o nowych. Trochę pogadam o sprzęcie i przede wszystkim dobrze się bawił, tak dobrze jak mam nadzieję moi czytelnicy.

123qweasd

Od narkotyków do Ironmana

9

Kiedy ma się 57 lat, to tak naprawdę jest się już blisko emerytury. Właściwie, to człowiek powinien już myśleć o odpoczynku i zabezpieczeniu przyszłości. A tu w głowie cały czas leci film, którego główny bohater pływa, jeździ rowerem i biega. Wrocław, Monar, sala terapeutyczna ośrodka dla narkomanów – to tu wszystko się zaczęło, 30 lat temu. Siedzi facet po piętnastoletnim grzaniu heroiny i innych świństw, wyniszczony do granic możliwości, waży niecałe 40 kg, zaczyna mówić o swoich marzeniach. W dłoniach trzyma gazetę  „Sportowiec „. Na okładce widniej zdjęcie Antoniego Niemczaka. To najlepszy polski maratończyk, który wygrywa maraton w Wiedniu, a w geście zwycięstwa podnosi ręce do góry, objawiając całemu światu swoją radość. Zaczyna nieśmiało przedstawiać scenariusz swojego filmu – też chciałby tak kiedyś wygrywać, jak Antek. Przed oczami ma fragmenty jakiejś relacji telewizyjnej z triathlonu.  Z sali dobiega śmiech i odgłosy: „O czym ty facet mówisz? Jesteś „ popierdolonym narkomanem”!  Zabieraj się do leczenia”.
 
To się zabrał. Wstawał o 4 rano i biegał. Coraz więcej i szybciej.  Podczas tych sesji myślał o pływaniu i zakupie roweru. Kupił – stary Romet. Zainstalował duży bagażnik, przypiął chorągiewki monarowskie, pokazując skąd jest i wyruszył dookoła Polski. Zaliczając kolejne kilometry, spełniał swoje marzenia. Pod Gdańskiem wystartował w pierwszym triathlonie swojego życia. Po pływaniu był ostatni, a wydawało mu się że umie pływać. Na metę wbiegał jako jeden z ostatnich, ale cieszył się, jak dziecko. Jadąc dalej przez Polskę, marzył o kolejnych startach. Zaczął chodzić na basen. Kładł się na dnie i podglądał jak trenują młodzi pływacy – tak uczył się techniki. Bardzo chciał im dorównać.

 

Czas leci. Kilometrów coraz więcej w jego rękach i nogach. Umysł bardziej świadomy tego, co robi. Zaczyna rozumieć na czym polega praca (trening) i odpoczynek (regeneracja). Nie ma trenera. Wszystkie swoje poczynania  konsultuje z różnymi ekspertami od pływania, kolarstwa i biegania. Jak tu się odnaleźć? Każdy mówi co innego. Głód zrozumienia samego siebie, chęć bycia coraz lepszym, i wykrzyczenia światu, że jest już innym człowiekiem jest tak potężny, że stawia sobie coraz większe cele. Cały czas się uczy, studiuje metodykę treningu, pracuje  w poradni dla narkomanów. Nieustannie marzy o zawodach ULTRAMAN na Hawajach. W Polsce jest w tym czasie około 50 żelaznych ludzi. Kiedy staje na linii startu, nie kalkuluje – wszystko robi na pełnych obrotach. Każdy, kto jest przed nim, jest rywalem, którego trzeba pokonać. Drafting dla niego nie istnieje. Szczególnie na rowerze, który stał się jego domeną. Jeszcze jako pacjent Monaru, poznaje swojego guru – Antoniego Niemczaka. Ten obiecuje mu, że stworzy warunki do treningu – takie, jakie mają zawodowcy. Jest rok 1990. Dostaje zaproszenie do USA i ustawia się w gigantycznej kolejce do ambasady. Uśmiechnięty wychodzi od konsula. Ile dałeś? – słyszy – Co zrobiłeś, że dali Ci wizę? Prawie krzycząc, że szczęścia rzuca przez ramie: – Trenuję triathlon. Jadę na zawody.

 

Warszawa – New Jork. Po dziewięciu godzinach lotu samolot kołuje nad miastem zwanym stolicą świata. Jest wieczór. Patrząc przez małe okno samolotu, widzi miliony świateł. Wrażenie jest niesamowite, serce bije mocno. Z Nowego Jorku lot do Denver, stolicy Kolorado i na koniec do Alamosa. Miasteczko, w którym mieszka Antek Niemczak położone jest na wysokość 2400 m n.p.m. Stało się! Warunki jak dla profesjonalistów: wysokie góry, stadion tartanowy, siłownia w pobliskiej szkole, kilka basenów – jeden z nich podłączony do źródlanej wody. Dwa razy w tygodniu wyjazdy w wysokie góry, prawie 3000m n.p.m. 20-35 kilometrowe wybiegania wzdłuż rzeki  Rio Grande niesamowicie ładują akumulatory. Drugi września 1990 roku, Huntsville, Alabama, miasto leżące nad  rzeką Tennessee. To tu dokonuje się największe zwycięstwo człowieka, jeszcze nie tak dawno temu wyniszczonego do granic możliwości, ważącego  niespełna 40 kg. Meta Double Ironman ( pływanie 7km 600m, 360 km jazdy rowerem, 85 km biegu), czas 24: 47:46 daje mu pierwsze miejsce.

 

jak niemczak Kiedy patrzy się na zdjęcie zwycięzcy tego triathlonu, to gest uniesionych rąk wygląda tak samo, jak gest zwycięzcy maratonu Wiedeńskiego sprzed lat. Trzy dni później Antek Niemczak jedzie pociągiem z Warszawy do Rzeszowa. W przedziale siedzi starsza pani. Nagle, czytając Przegląd Sportowy, Antek zaczyna prawie krzyczeć: „Proszę Pani! Jurek wygrał Mistrzostwa Świata! To jest mój kolega. To u mnie trenował. Razem przebiegliśmy setki kilometrów, i pokazuje informacje w gazecie .  

 

Życzę powodzenia tym wszystkim, którzy się wahają. Marzenia się spełniają, ale trzeba w nie wierzyć.

Okiem żółtodzioba

3

Rozszalałem się nieco. Po weekendowych zawodach, które kolejny raz obserwowałem z bliska dopadło mnie uczucie mobilizacji i wstydu. Bo wstyd się przyznać, ale zakochałem się po raz wtóry. Tylko jak można się nie zakochać gdy wstaje się o 6 rano by o 7 popatrzeć na ludzi którzy przy temperaturze 10 stopni C (!) ochoczo wbiegają do wody na czterokilometrową 'rundkę’, później dla odmiany 180 km rowerem i na dokładkę maraton. Ironman to cel sam w sobie. Daleka do niego droga, ale nie bardziej wyboista niż pierwsza lepsza polska dróżka osiedlowa.

To jest tak, że zawody się kończą a mobilizacja pozostaje. Fantastycznie jest obudzić się rano w poniedziałek i cały dzień uśmiechać na myśl o basenie, o bieganiu, o rowerze. Dziś nie mogłem się zbytnio skupić w pracy bo byłem podekscytowany myślą o treningu. Rację mają Ci którzy mówią, że to narkotyk.

 

Ostatnio rozmawiałem o triathlonie ze znajomym, który przy jakiejś okazji wytknął mi, że ciągle gadam tylko o jednym. Mówie mu: musisz spróbować, wtedy zrozumiesz. Wykręcał się, mówił, że nie ma czasu, nie ma siły. Zaproponowałem: zacznijmy biegać rano. Pierwszego dnia – katorga. Po tygodniu – entuzjazm, trochę śmiechu. Po dwóch tygodniach – wieczorny telefon 'chodź na basen’. Zarażony. Jest nas dwóch. Na razie tylko 'man’i’. Za jakiś czas, mam nadzieję, z dodatkiem 'iron’ w tym tytule.