Miało być pięknie. I było. Do czasu. Prawie zawsze tak jest. Kiedy przytrafia się nam niespodziewanie coś niedobrego to chwilę wcześniej jest pięknie. Tak jak sobie założyliśmy.
Sezon startowy w pełni, przygotowania do głównego startu w sezonie idą pełną parą. Za mną dwa debiutanckie starty na dystansie ¼ IM w Malborku i Szczecinku. Drugi zdecydowanie lepszy i dający nadzieję na przyszłość. Największym problem nieoczekiwanie okazało się pływanie. Postanowiłem przed startem w Gdyni wystartować na dystansie olimpijskim. Głównie po to, żeby po raz kolejny „oswoić wodę”, wyczuć tempo w wodzie otwartej, przepłynąć bardzo spokojnie dystans 1,5 km czyli zdecydowanie bliższy docelowemu w połówce i zobaczyć jaki to daje czas. Bardzo spokojnie tzn. w pełnym komforcie tak, żeby nie poczuć w żadnym momencie problemów z oddechem. Cóż. Można powiedzieć, że start swoje zadanie spełnił. Start na dystansie olimpijskim w Mietkowie. Przepłynąłem, z wody wyszedłem w pełni sił, dobieg do strefy zmian paręset metrów pod górkę nie sprawił mi problemu. Jednak do tej pory nie znam swojego wyniku z pływania… nie ma mnie na liście zawodników, którzy ukończyli zawody. Dlaczego? Ponieważ ich nie ukończyłem. Moje zdjęcie z zawodów jak wybiegam z pływania, nota bene zrobione bez mojej świadomości w tamtym momencie przez Katarzynę Sidor, żonę Darka Sidora i przesłane mi przez Artura Pupkę, jest najmilszą pamiątką z tego startu. Dziękuje!
DNF – JAK DO TEGO DOSZŁO?
W strefie zmian specjalnie się nie spieszyłem, także nie wiem, ile czasu mi to zajęło. T1 to ostatni czas jaki mogę poznać po zawodach. Na rower ruszyłem pełen energii. Chciałem pojechać bardzo mocno i zobaczyć, ile sił zostanie mi na bieg. Ten start to miał być trening. W końcu to tylko 40 km, a w Gdyni mam przejechać 90. Trasa kolarska była pofałdowana. Pierwszy newralgiczny punkt to było skrzyżowanie w Mietkowie, na którym należało skręcić w lewo i za raz potem w prawo drogą do Milina. Trasę „znałem”. Dzień wcześniej ją przemierzyłem sam. Wiedziałem, że nawrót jest w Milinie. Jechało mi się bardzo lekko. Na przemian zjazdy i trochę „wspinaczki”. Średnia prędkość na pewno była wyższa niż 32 km/h czyli moja historyczna średnia z Malborka i Szczecinka. Na jednej dłuższej prostej napiłem się z bidonu. Widząc tabliczkę Milin wiedziałem, że zbliżam się do nawrotu. Na kolejnym odcinku lekko opadającej drogi napiłem się drugi raz. Zbliżałem się do zakrętu w prawo. Odkładając bidon na ułamek sekundy spojrzałem w dół. Wszedłem w zakręt, droga nadal prowadziła w dół. Będąc w zakręcie zobaczyłem, ku memu zdumieniu, że nawrót jest ok. 20-30 za zakrętem. Złapałem kierownicę drugą ręką i widząc przed sobą innych nagle hamujących zawodników nacisnąłem odruchowo na hamulec… prawdopodobnie na przedni o ułamek sekundy wcześniej, a może mocniej, bo ta ręka mocniej trzymała kierownicę… to co stało się chwilę później powoli odtwarzam, analizując miejsca obrażeń na moim ciele, kasku, okularach i rowerze.
MINUTY PO…
Ktoś pomógł mi wstać, zaprowadził na pobocze drogi w miejscu nawrotu… od tego miejsca dzieliło mnie kilka metrów. Szok jaki towarzyszy takiemu zdarzeniu jest duży. Parę sekund wcześniej jedziemy mocno zmotywowani i czujemy, że to jest nasz dzień. Chwilę później stoimy na poboczu, ale mamy wrażenie, że cała sytuacja nas nie dotyczy, tak byśmy chcieli, widzimy przerażone twarze patrzących na nas ludzi, ktoś przynosi wodę, ktoś inny krzyczy „on próbuje jechać dalej, zatrzymajcie go”. Nie próbowałem. Sprawdzałem tylko, czy rower mocno ucierpiał. Oglądałem swoje obrażenia na prawym kolanie, łokciach, dłoniach… być może przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, żeby pojechać dalej, ale szybko mi przeszło. Nie straciłem przytomności, byłem świadomy tego, co się stało, ale przez moment, patrząc z niedowierzaniem na rower, nie mogłem sobie przypomnieć, czy na zawody przyjechałem z rodziną czy sam. W tej chwili odpuściłem. Wiedziałem, że dla mnie to już koniec zawodów. Nie widziałem wtedy jeszcze obrażeń, jakie odniosłem na twarzy. Czułem, że mam obtarcia, ale dopiero po informacji od jednej z osób uświadomiłem sobie, że mam mocno pękniętą skórę nad górną wargą i wymaga to założenia szwów. Zawody się skończyły definitywnie. I to boli jeszcze bardziej. Brak możliwości kontynuowania pomimo upadku. Koniec.
KARETKA, SZPITAL I SZYCIE.
Wezwano karetkę. Roweru ze sobą nie mogłem zabrać, ale obiecano mi go przechować w pobliskim domu sołtysa. Dziękuje! Pierwsza karetka zawiozła mnie do kolejnego punktu, z którego druga zawiozła mnie do szpitala. Tam założono mi szwy. Jeszcze jadąc karetką do Szpitala zadzwoniłem do żony mówiąc co się stało. Żona z synem czekali na mnie w hotelu ok. 12 km od miejsca startu. Na szczęście szybko sobie o tym przypomniałem. Start był po godzinie dziewiątej, a z powrotem na miejscu zawodów byłem ok. 13:30. Nie można było podjechać do miejsca startu, do strefy, bo do 14 droga była zamknięta. Ok. 14:00 pojechaliśmy na miejsce startu. Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszelką pomoc zespołom obu karetek. Tam zabrałem już spakowane swoje rzeczy, oddałem chipa, który cały ten czas miałem na nodze. Otrzymałem potwierdzenie, że rower jest w domu sołtysa. Odebrałem słowa pocieszenia od sędziów. Droga częściowo nadal była zamknięta z powodu biegu (jednocześnie odbywał się start na dystansie długim), ale można było już pojechać w drugą stronę okrążając całe jezioro. Samochód miałem zaparkowany w takim miejscu, że mogłem jechać. Pojechałem. Dopiero w samochodzie miałem dostęp do swojego telefonu. Wcześniej korzystałem z uprzejmości zespołu karetki. Rower odebrałem. Wróciłem do hotelu, do żony i syna. Cały czas, przez te kilka godzin od wypadku czułem bezsilność. I ból. Psychiczny. Tym razem nie czułem złości na samego siebie jak wcześniej w Malborku. Czułem, że w jakimś sensie zawiodłem. Ale uczucie było inne. Emocje, jakie się we mnie nawarstwiały przez kilka godzin, uszły ze mnie w momencie spotkania z rodziną. Kilka oczyszczających sekund. Po raz kolejny tego dnia coś ważnego trwało zaledwie kilka sekund…
REFLEKSJE
Wracając do samego wypadku… wchodząc w prawy zakręt, na ułamek sekundy, tracąc uwagę z powodu odkładanego bidonu, nagle hamując, prawdopodobnie mocniej przodem, przed wyrastającym za zakrętem nawrotem zblokowało mi przednie koło i skręciło kierownicę w prawo. Przeleciałem przez nią i uderzyłem głową i prawą połową twarzy w asfalt – mówią o tym pęknięty kask po prawej stronie, starte prawe szkiełko okularów i obtarcia policzka i brody. Musiałem też uderzyć szyją prawdopodobnie o kierownicę roweru, bo przez parę godzin czułem ból gardła. Można powiedzieć, że na szczęście tak to się tylko skończyło. Co prawda wyglądam jakbym stoczył pojedynek o mistrzostwo świata w boksie w wadzE ciężkiej, ale mogę się przejrzeć w lustrze samodzielnie. Nie mam do nikogo pretensji, to była moja wina, nie zachowałem 100% uwagi i koncentracji. Uważam jednak, że zlokalizowanie nawrotu zaraz zakrętem na drodze prowadzącej lekko z górki jest niebezpieczne. Czekając na karetkę widziałem co najmniej kilku zawodników, którzy o mały włos nie wjechaliby z dużą prędkością w taśmę ograniczającą drogę i z trudem mieszczących się w nawrocie. To prawda, że na drodze był napis „nawrót” ale powiem szczerze, że sygnały tego typu są z poziomu startującego mało widoczne. Na zawodach w Malborku i Szczecinku osoby stojące na nawrocie miały gwizdki i flagi i z daleka było słychać „zwolnij!” . Trasę można wcześniej przejechać nawet kilka razy, ale w emocjach startowych nie pamięta się dokładnie miejsca nawrotu. W przypadku kiedy nawrót jest za zakrętem, jest to szczególnie niebezpieczne. Osoby z obsługi powinny stać już przed nim i dawać wyraźnie znać – dźwiękowo i wizualnie, że należy zwolnić, bo zbliża się nawrót. Niech mój wypadek będzie przestrogą dla innych, a organizatorom pomoże zwrócić większą uwagę na bezpieczeństwo w tych miejscach zawodów, które mogą się im wydawać nie istotne.
Kończąc pisać felieton otrzymałem informację o moim czasie z pływania, moje nazwisko pojawiło się na liście wyników – pływanie 34:04, T1 2:16. Słabo, ale tego się spodziewałem czując w trakcie tak wielki luz. Dodając do tego płynięcie skrajnie z boku i nawigowanie na niewidoczne bojki to nie jest źle. To daje nadzieję na pokonania dystansu pływackiego ½ IM.
Do Gdyni zostało mało czasu, tak więc trenujcie. Ja muszę sobie zrobić parę/kilka dni przerwy w treningu, ale mam nadzieję, że na HTG się spotkamy! Co prawda do Chrissie Wellington bardzo mi daleko i ona wchodziła w zakręt w lewo, a ja w prawo, ale postaram się podnieść tak jak ona po wypadku przed MŚ na Hawajach w 2011 roku. Wszelkie ograniczenia podobno istnieją tylko w naszych głowach. Choć czasem ta głowa nie pozwala nam na zrobienie kolejnych błędów. Na razie odpoczywam.
@Marcinie, zgadzam się z tobą w pełni. Sam jestem najlepszym przykładem, że wypadków uniknąć się nie da. I nie było moim celem ocenianie Ciebie czy tego wypadku, tylko zwrócenie uwagi na konieczność ćwiczenia techniki i zachowania na rowerze. Bo sytuacje w których zawodnik jadący w grupie gwałtownie hamuje, zmienia swoją pozycję, czy spycha innych, ponieważ nie jest się w stanie zmieścić w zakręcie w triathlonie niestety są na porządku dziennym.
W Suszu kilkoro zawodników nie wiedziało, że podczas tranzytu należy trzymać się lewej strony jezdni (także z powodu braku dobrego oznaczenia) i po prostu staranowało zawodników schodzących do T2.
Trochę inne problemy nękają zawodników na długich dystansach, ale tam też różowo nie jest.
@Mkon – 100% racji:) Oczywiście o zmianie ręki podającej bidon już pomyślałem;) Dziękuje za kontakt!
Marcinie. Nie będę się nad Tobą użalał bo jak ja byłbym w takiej sytuacji chciałbym czegoś odwrotnego. Więc powiem te słowa: każda kraksa to 10′ życiówki w następnych zawodach 🙂 Wsiadaj chłopie szybko na rower (ale tylko jak będziesz w 100% sprawny) oducz się odkładania bidonu prawą ręką (dzięki temu w sytuacjach kryzysowych będziesz hamował prawą klamką a nie lewą) – teraz jestem mądry a sam fiknąłem kozła w Suszu – dokładnie z tego samego powodu oraz co najważniejsze skontaktuj się ze mną: [email protected] w sprawie nowego kasku 😉
@Marek Zajusz – masz absolutną rację, że dobre opanowanie techniki jazdy zmniejsza ryzyko upadku ale na pewno go nie likwiduje; nie odważyłbym się powiedzieć, że wypadki dotykają tylko tych, którzy nie potrafią jeździć, to wg mnie zbyt duże uproszczenie (vide kraksa na zawodach w Olsztynie w tym roku – wszyscy biorący w niej udział potrafią jeździć doskonale albo kraksy na wyścigach kolarskich typu TdF czy zawodach tri na świecie); upadać na pewno można się nauczyć ale w pewnych sytuacjach na nic się to nie przydaje, można zareagować wtedy jak wiesz, że upadasz ale jak wszystko się dzieje w ułamku sek nie zrobisz nic; moja technika jazdy i hamowania na pewno nie jest na poziomie elity czy startujących od lat amatorów ale też nie powiem, że jest zła; wypadek jest z mojej winy jak pisałem w art. bo pomimo tego, że miejsce nawrotu było w mojej opinii niebezpieczne to ja nie zachowałem pełni koncentracji z powodu nieszczęsnego picia wcześniej i odkładania bidonu i braku pewnego chwytu kierownicy obiema rękami i przez to niewłaściwego hamowania stało się co się stało; myślę, że gdybym był w pełni skupiony to poradziłbym sobie z tym zakrętem i nawrotem za raz za nim, podobnie gdyby nawrót był nie 20-30 m tylko 100-200 za zakrętem też nie byłoby problemu nawet w sytuacji jaka miała miejsce. Ale jeszcze raz napiszę, że masz rację, nauka prawidłowej techniki jazdy jest podstawą, tak jak techniki biegania czy pływania, to zawsze minimalizuje potencjalne ryzyko wszelkich niebezpieczeństw. Na co dzień trenuje na trasach o wiele bardziej wymagających niż ta na zawodach i odpukać nic złego dotychczas mi się nie stało.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za miłe słowa! Pozdrawiam:)
Witam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Nie chcę, abyście odebrali, że krytykuję autora tekstu, ale obserwując zawody i zawodników widzę, że przerażająca liczba startujących nie potrafi jeździć na rowerach. A przynajmniej niewiele więcej niż pedałowanie i jazda do przodu. Natomiast już zawracanie, ostre hamowanie i wszelkie sytuacje awaryjne daleko przekraczają możliwości wielu zawodników.
Nie posunę się do twierdzenia, że tego wypadku można by było uniknąć, ale można śmiało powiedzieć, że większość nich jest spowodowana błędem samych kolaży, a sam widziałem mnóstwo takich do których uniknięcia wystarczyła by podstawowa wiedza w temacie jazdy w grupie i techniki jazdy na rowerze.
Dlatego apeluję, ĆWICZCIE TECHNIKĘ!!! Nie sztuką jest pedałować 30-parę km/h po prostej drodze, ale umieć zareagować jeżeli w takiej sytuacji zdarzy się coś niespodziewanego. A czasami jeszcze ważniejsze jest umieć zachować się gdy upadek jest już nieunikniony. Nawet gdy już lecisz masz jeszcze możliwości zminimalizowania skutków upadku (głównie ochrona łokci, kręgosłupa i głowy).
Jeżeli ćwiczysz samemu, na pewno znajdzie się jakiś doświadczony kolega, który wytłumaczy Ci przynajmniej podstawy. Może gdzieś zalega Ci nieużywany rower górski, czas spędzony podczas treningu na „Góralu” na pewno nie będzie stracony, nawet gdy startujesz tylko na szosie.
Na koniec stwierdzę jeszcze jak wielu moich poprzedników, że też bardzo polecam jazdę w kasku. Chociaż w ostatnich 7 pamiętanych latach jeżdżenia wśród niezliczonych upadków i wywrotek zdarzyły się tylko dwie takie, które wymagały wykorzystania kasku 🙂
życzę szybkiego powrotu do zdrowia
Marcin, lecz się szybko i dobrze, aby na Gdynie zdążyć. Liczyłem, że się w Ślesinie pościgamy:(
Hej Marcin.
Wiem co czujesz. Ja tak niedawno rozwaliłem się w Malborku. Co prawda ukończyłem zawody ze złamaną ręką ale gips zabrał mi ponad 5 tygodni z uprawiania naszej dyscypliny. Teraz jest lepiej i wracam do formy + rehabilitacja. Do Borówna powinno być ok. Całe szczęście, że u ciebie to się tylko tak skończyło. Myślę, że spokojnie zdążysz do Gdyni. Kilka dni odpoczynku dobrze zrobi !! Powodzenia
Oczywiscie takze dołącze sie do apelu – jeździmy tylko w kasach!!!
Niestety na treningach widzę sporo ludzi bez nich, nawet tych starszych, którzy powinni być mądrzejsi i dawać dobry przykład.
Bardzo Wam dziekuje za slowa otuchy;) Niech moja krzywda nie pójdzie na marne i uchroni przynajmniej jedna osobę w przyszłości.
Gratuluje wszystkim startującym w ten weekend – czytałem Wasze relacje na blogach, sprawdziłem wyniki pozostałych członków AT Team – doskonale występy:)
Szybkiego powrotu do formy.
Odniosę się przy okazji do nieużywania kasku. UŻYWAJCIE KASKÓW!!!
Nawet jak jedziecie do sklepu po mleko. Posługując się przykładem mojego brata który dzisiaj żyje bo miał kask na łepetynie. Przeżył czołówkę z autobusem który wymusił mu pierwszeństwo na skrzyżowaniu przy prędkości ponad 40km/h.
Tyle mojego mędrkowania.
Powodzenia dla wszystkich na drodze.
uuu łaa :/ i mnie zabolało. Dziękuję i ja za tą relację. Dla mnie nauka z tego felietonu tak na gorąco to może taka, że na trening zawsze obowiązkowo kask. Bo rzadko to praktykuję niestety. Zdrowia Marcinie!! Kuruj się szybko. Do Gdyni musi się zagoić. Mam nadzieję, do zobaczenia na trasie!!
Szczere współczucie. Ja pięć tygodni po upadku nadal nie pływam kraulem, a kolega, który czekał na wspólny trening rowerowy tydzień temu złamał obojczyk w dwóch miejscach – 6 tygodni gips.
Dzięki za felieton. Poprawia koncentrację.
PS. „Nie jeżdżę bez kasku”
Upadek to jedna z najgorsza rzecz, która może przytrafić się zawodnikowi! Serdecznie współczuje! Miałeś jednak trochę szczęścia w nieszczęściu… Jesteś cały i ,,bogatszy” o doświadczenie… Do Gdyni prawie trzy tygodnie… Dasz radę! 🙂
Podczas jazdy na rowerze słyszałem karetkę na sygnale. Później na mecie czekałem na Ciebie i nie mogłem Cię wypatrzeć. Po około 2h zwinąłem się na parking, widzę że Twój samochód jeszcze stoi, a mówiłeś że chcesz się szybko zwinąć. I wtedy przeszło mi coś przez głowę, że ta karetka to do Ciebie jechała. Bardzo współczuję, trzymaj się i szybkiego powrotu do zdrowia .
Współczuję! Kraksa na zawodach to chyba najgorsze co może być. Ja w czerwcu też miałem mały wypadek na treningu. Rama do wyrzucenia, szlify na całym ciele. Do Gdyni spokojnie dasz radę się podnieść. Tam już będziesz o tym mówił z uśmiechem na ustach, tak jak ja mówię o swoim wypadku. Pozdrawiam!
Szybkiego powrotu do zdrowia oraz treningów 😉 Na pewno zdążysz się wykurować na Gdynię. Fakt jest taki, że na rowerze czasem nie trzeba wiele aby skończysz na glebie, decydują o tym ułamki sekund, mały błąd i trach. Na zawodach ryzyko wzrasta, każdy walczy o jak najlepszy wynik, do tego dochodzi adrenalina która ucisza wewnętrzny hamulec i zdrowy rozsądek 😉 Opis trasy z Mietkowa znam tylko i wyłącznie z opisów uczestników i widzów, nasuwa się tylko jedno organizatorzy powinni przyjrzeć się innym jak wygląda dobra organizacja i zabezpieczenie trudnych tras rowerowych i nie tylko. Mam tu na myśli Radków gdzie sporo przed trudnym zakrętem było oznaczenie na drodze lub stali wolontariusze pokazujący kierunek jazdy.
Serdecznie współczuję… Na początku roku doznałem dosyć poważnego urazu twarzoczaszki (i samej twarzy też). Pamiętam, jak człowiek się po czymś takim „świetnie” czuje. To akurat nie było na rowerze, ale na rowerze też kilka razy miałem glebę – na szczęście statycznie, w wyniku mojego kolarskiego lamerstwa i braku obycia z pedałami zatrzaskowymi. Po tych doświadczeniach, na zawodach w Radkowie (rzeczywiście świetnie zorganizowanych, także od strony bezpieczeństwa na trudnej trasie rowerowej), mógłbym spokojnie „walczyć” o tytuł najwolniejszego na zjazdach 😉
Życzę szybkiego powrotu do formy – fizycznej i psychicznej! 🙂 Co nas nie zabije…
Marcin! Mogę sobie tylko wyobrażać, jak się czujesz. bardzo mi przykro i współczuję, ale wiem, że się nie poddajesz i jak Chrissie walczysz: Never give up! Dzięki za ten felieton! Ten tekst powinni przeczytać wszyscy, którzy dopiero zaczynają się ścigać w tri. Koniecznie. A to, co się stało na zawodach tylko cię wzmocni psychicznie. Seba ma rację – dobrze, że nie ma złamań! Ależ w tym roku jest sporo takich przypadków…najpierw Maciek Michalski, Maciek Dowbor, Mateusz Kaźmierczak, kilka innych przypadków i teraz Ty. Mam nadzieję, że limit na wypadki w tym roku już się wyczerpał. Uważajcie proszę na trasie! Lepiej stracić minutę, dwie niż zakończyć sezon kontuzją. A swoją drogą to oznakowanie niebezpiecznych miejsc musi być bardziej widoczne. Widziałem ostrzeżenia w Radkowie na trasie. Perfekcja.
Marcin, niestety każdy kolarz czy triathlonista musi zaliczyć „glebę” na rowerze. Ja też mam takową na koncie, pewnie inni czytający felieton także. Najważniejsze, że poza uszkodzeniami „karoserii” nie masz żadnych złamań. Trzymam kciuki za Ciebie!!! Mam nadzieję, że spotkamy się w Gdyni na trasie
PS: po tak bolesnej nauczce na pewno już więcej nie powtórzysz tego samego błędu 😉